Выбрать главу

Czy rozumiesz teraz, co się z tobą stało?

Zaczynasz rozumieć. I czujesz krople potu na czole!

Ja, który napisałem ten list, jestem teraz t o b ą, tobą w wieku lat siedemdziesięciu pięciu w roku 2014. Ty jesteś tym starcem, którego ciało powróciło do stanu sprzed pięćdziesięciu lat, gubiąc całkowicie wspomnienie tych pięćdziesięciu lat.

To t y skonstruowałeś maszynę czasu.

I zanim wypróbowałeś ją na sobie, przygotowałeś wszystko, żeby móc się szybciej zorientować. Napisałeś do siebie list, który teraz czytasz.

Tylko, że jeśli tę pięćdziesiąt lat minęło, to co dzieje się z twoimi przyjaciółmi, z tymi, których kochałeś? Co z rodzicami? Co z dziewczyną, którą masz — miałeś — poślubić?

Czytasz dalej.

Na pewno będziesz chciał wiedzieć, co się przez ten czas zdarzyło. Mama umarła w 1973, tata w 1978. Ożeniłeś się z Barbarą w 1966. Przykro mi, ale muszę ci powiedzieć, że zaledwie w trzy lata później zginęła w katastrofie samolotowej. Masz jednego syna. Żyje, nazywa się Walter, ma czterdzieści sześć lat i jest księgowym w Kansas.

Łzy napływają ci do oczu i przez chwilę nie możesz czytać. Barbara nie żyje — nie żyje od czterdziestu pięciu lat.

Przecież zaledwie kilka minut temu, w subiektywnym odczuciu, siedziałeś obok niej na słonecznym tarasie w Beverly Hills…

Zmuszasz się, aby czytać dalej.

Ale wracajmy do naszego odkrycia. Zaczynasz dostrzegać pewne jego konsekwencje. Będziesz potrzebował sporo czasu, żeby dostrzec i przemyśleć wszystkie.

Nasz wynalazek nie pozwala wprawdzie na podróżowanie w czasie, tak jak to sobie wyobrażaliśmy, ale daje coś w rodzaju nieśmiertelności. Takiej, jaką czasowo dałem nam.

Czy to jest dobre? Czy warto stracić pamięć o pięćdziesięciu latach swojego życia po to., aby przywrócić swemu ciału względną młodość? Jedyny sposób znalezienia odpowiedzi na te pytania to spróbować samemu, co zrobię, jak tylko skończę ten list i niektóre inne przygotowania.

Odpowiedź będziesz znał ty.

Zanim jednak podejmiesz decyzję, pamiętaj, że jest inny problem, ważniejszy od komplikacji psychologicznych. Myślę o przeludnieniu.

Jeśli przekażemy nasze odkrycie światu, jeśli wszyscy starzy i umieraj ący będą mogli odmładzać się to liczba ludności będzie się podwajała, co pokolenie. Ani świat, ani nawet nasz względnie oświecony naród nie zgodzą się na przymusową kontrolę narodzin.

Dajmy to światu, takiemu, jaki jest w 2014 roku, i za życia jednego pokolenia będziemy świadkami głodu, cierpień, wojen, a może nawet całkowitego upadku cywilizacji.

Tak, dotarliśmy do innych planet, ale nie nadają się one do zamieszkania. Gwiazdy mogłyby być rozwiązaniem, na razie jednak daleko nam do ich osiągnięcia. Kiedy nam się to uda któregoś dnia, wówczas biliony zdatnych do — zamieszkania planet rozwiążą nam zagadnienie przestrzeni życiowej. Ale do tego czasu, cóż można zrobić?

Zniszczyć maszynę? Pomyśl o wszystkich ludziach, którym można uratować życie, o cierpieniach, jakim można zapobiec. Pomyśl, co to znaczy dla człowieka umieraj ącego na raka. Pomyśl…

W ogóle myśl. Dokończ ten list i schowaj go. Pomyśl o Barbarze, która nie żyje od czterdziestu pięciu lat. I o tym, że byłeś jej mężem przez trzy lata i że te lata są dla ciebie stracone.

Pięćdziesiąt zgubionych lat. Przeklinasz tego siedemdziesięciopięcioletniego starca, w którego się zamieniłeś i który cię tak urządził… tobie pozostawiając decyzję.

Z goryczą myślisz o tym, jaką decyzję musisz podjąć. Myślisz, że o n także wiedział i zdawał sobie sprawę, że może ją bezpiecznie pozostawić w twoich rękach. Do diabła, kto jak kto, ale on powinien to wiedzieć.

Wynalazek zbyt cenny, aby go zniszczyć, zbyt niebezpieczny, aby go dać.

Odpowiedź jest bolesna i oczywista.

Musisz być strażnikiem odkrycia i utrzymywać je w tajemnicy, aż do czasu, gdy będzie je można przekazać ludzkości, gdy człowiek dotrze do gwiazd i będzie miał nowe światy do zaludnienia lub też, gdy osiągnie taki poziom cywilizacji, że będzie można uniknąć przeludnienia przez zrównanie liczby urodzin z liczbą przypadkowych i dobrowolnych zgonów.

Jeśli się to nie zdarzy w ciągu najbliższych pięćdziesięciu lat (na co się wcale nie zanosi), wówczas ty, w wieku lat siedemdziesięciu pięciu, będziesz znowu pisał taki list. I powtórnie przeżyjesz to co dzisiaj. I podejmiesz oczywiście tę samą decyzję.

Dlaczego nie? Będziesz przecież tym samym człowiekiem. I jeszcze raz, i jeszcze raz, strzegąc sekretu, dopóki ludzkość nie będzie gotowa do przyjęcia go.

Ile jeszcze razy będziesz tak siedział przy biurku, myślę jak teraz i czując ten sam ból i smutek co teraz?

Coś pstryka przy drzwiach i wiesz, że zegarowy mechanizm uwolnił drzwi, że możesz teraz wyjść z pokoju, że możesz rozpocząć nowe życie z a m i a s t tego, które już przeżyłeś i zgubiłeś.

Tylko, że teraz już ci się nie śpieszy.

Siedzisz, opatrzysz sprzed siebie niewidzącym wzrokiem i wydaje ci się, że siedzisz między dwoma lustrami, jak w staromodnym zakładzie fryzjerskim, maj ąc przed sobą ten sam obraz odbity nieskończoną ilość razy, coraz to mniejszy i ginący w oddali.

przekład: Lech Jęczmyk

Konrad Fiałkowski

Człowiek z aureolą

…Tak, to ciekawe… Uważa więc pan, profesorze, że pana złota klatka jest tyle warta co dziurawy garnek, że po ogrodzie przy pana laboratorium, po ogrodzie, przeznaczonym do rozmyślań o przestrzeni zakrzywionej, w tę lub tamtą stronę snują się podejrzani osobnicy. — Pułkownik przerwał swój spacer po gabinecie i stanął przy oknie.

— Powiedziałem nieznani. — Zza swego biurka profesor widział jego sylwetkę na tle dalekich, fioletowych, oświetlonych wieczornym słońcem gór.

— Obojętne, nieznani znaczy podejrzani. — Pułkownik chwilę jeszcze stał nieruchomo, a potem podszedł do kontaktu i zapalił światło.

Dopiero teraz profesor spostrzegł rozpi ęty guzik munduru pod szyją pułkownika.

— W pierwszej chwili pomyślałem sobie, że to nowy pomocnik ogrodnika.

— Wykluczone. Moi pracownicy są zdyscyplinowani. Pilnują pana w sposób niedostrzegalny i nigdy nie pozwoliliby sobie na tego rodzaju nietakt, by swoim widokiem zakłócać pana twórcze rozważania.

W tej chwili znowu profesor Trot zdał sobie sprawę, jak bardzo nie cierpi pułkownika.

Odpowiedział jednak spokojnie:

— Jak zwykle ma pan racj ę, pułkowniku. To nie był pomocnik ogrodnika ani ogrodnik, ani żaden z pana korpulentnych sprzątaczy. Nikt z personelu mego laboratorium.

— Przepraszam, profesorze — Trot spostrzegł, że pułkownik przygląda mu się badawczo: — Jeżeli dobrze pamiętam, był wtedy świt, szarawy świt. Wyszedł pan na taras, a on stał w odległości około piętnastu metrów pod krzakiem róży „Ramzes”.

— Podziwiam pana pamięć, pułkowniku Hogan.

— W każdym razie nie mógł pan widzieć jego twarzy. Personel laboratorium jest stale zmieniany, nie zna więc pan tych ludzi.

— Chce pan wiedzieć, dlaczego twierdzę, że to był człowiek z zewnątrz? Czy tak?

— To by mnie interesowało — pułkownik uśmiechnął się.

Powiem mu, powiem mu, chociaż i tak zapewne mi nie uwierzy, ale wreszcie pójdzie do diabła i będę miał spokój — pomyślał Trot i zrobiło mu się weselej, gdy wyobraził sobie minę pułkownika.

— Widzi pan — Trot mówił teraz cicho, tak cicho, że słychać było szmer wentylatora wiruj ącego na biurku. — Otóż ani moi asystenci, ani pana ludzie nie mają aureoli.