— Przepraszam, czego?
— Aureoli.
— Nie rozumiem. — Pułkownik był całkowicie zdezorientowany.
— Można to określić jako świetlisty krąg wokół głowy. Subtelna świetlista otoczka.
— Pan żartuje, profesorze.
A teraz jest zły, naprawdę zły — pomyślał Trot i sprawiło mu to wyraźną satysfakcję.
— Ja, pułkowniku, nie żartuj ę nigdy, prawie nigdy. — Nie patrzył już na pułkownika, lecz w okno na góry, które szarzały w przedwieczornym zmierzchu.
— To niemożliwe, profesorze. Ludzie nie mają aureoli.
— Przynajmniej większość ludzi — poprawił Trot i pomyślał, że teraz właśnie pułkownik wreszcie wyjdzie z gabinetu. Jednak Hogan nie wyszedł. Stał chwilę milcząc, a potem podszedł do biurka i patrząc z góry na profesora zapytał:
— I co pan wtedy zrobił?
Trot zawahał się przez moment.
— Krzyknąłem: „Niech pan chwilę zaczeka”, i wszedłem do laboratorium, by wziąć ze stołu aparat fotograficzny.
— Tak. Rzeczywiście. Usłyszał to jeden z moich… powiedzmy, z naszych pracowników. I co dalej?
— Niestety, nic. Gdy wróciłem z aparatem, w ogrodzie nikogo już nie było.
Dopiero teraz Trot spostrzegł, że Hogan poczerwieniał.
— Tam w ogóle nikogo nie było, profesorze. Pan sobie żartuje. Zamieszanie, raport do władz. — Głos jego stawał się coraz bardziej zduszony. — Laboratorium jest tak strzeżone, że to, co pan mówi, jest wykluczone, absolutnie niemożliwe. Tam nie mogło być nikogo! I jeszcze ta aureola…
— Próbuje mnie pan przekonać, pułkowniku? — Jeszcze trochę i będę go mógł wyrzucić z gabinetu — pomyślał Trot.
— Ależ, profesorze. Niech pan pomyśli: aureola! To przecież dziecinne. — Hogan siadł w fotelu i ujął głowę w dłonie.
Gladiator, gladiator, któremu kazano myśleć. Trot spojrzał na Hogana beznamiętnie jak na aktora w ekranie telewizora.
— To typowe — powiedział. — Pan jest typowym dwudziestowiecznym racjonalistą, pułkowniku Hogan. Jest pan przekonany, że wszystko, co na tym świecie było do wyjaśnienia, zostało wyjaśnione, a reszta to bajki.
— Ależ, profesorze.
— Tak. Dokładnie tak. Ale na takich ludziach jak pan opiera się nasza cywilizacja — dodał ciszej Trot, a potem siedział jeszcze nieruchomo za biurkiem, gdy kroki Hogana ucichły już na korytarzu.
I wtedy zauważył że w rogu pokoju, tuż koło biblioteki, stoi człowiek z aureolą.
Lizi przyszła jak zwykle w południe. Trot czekał na nią zawsze ze śladem niepewności. Wiedział, że kiedyś nie przyjdzie, przypuszczał jednak, że prawdopodobieństwo tego jest jeszcze znikomo małe. Pracował trochę rano i jego biurko zarzucone było papierami. Lizi pozbierała fragmenty obliczeń rozrzucone po dywanie i wtedy dopiero siadła naprzeciw niego. Nacisnęła klawisz radia, a gdy głośnik przekazywał już dźwięki skrzypiec z pełnym natężeniem, powiedziała cicho:
— Porwano Topsa i Minera.
— Skąd wiesz? — zapytał po chwili równie cicho.
— Od człowieka Hogana.
— Sądzisz, że teraz na mnie kolej?
— Niewykluczone — powiedziała zupełnie spokojnie i Trot miał jej to za złe.
Dźwięki skrzypiec stawały się coraz głośniejsze, nie do wytrzymania. Słuchał ich bawiąc się bezmyślnie ołówkiem.
— Zastanawiasz się, czy był sens zaczynać to wszystko? zapytała.
— Nie, ta decyzja jest już poza mną. Podjąłem j ą wtedy, gdy pierwszy raz rozmawiałem z tobą. Pamiętasz…
— Tak, tak sądzę. A co do nowej partii wzorów włożyłam je, jak zwykle, w drugi tom „Dzieł zebranych” Einsteina. Będziesz pamiętał?
— Tak, oczywiście.
— Musisz zdążyć. To najważniejsze. Te wzory prowadzą już bezpośrednio do syntezy antymaterii. Słyszysz?
— Tak.
— No, to świetnie — uśmiechnęła się. — Gdy je opracujesz, nasze dzieło zostanie zakończone.
— Nasze dzieło… Czy jesteś pewna, Lizi, że to jest właśnie… że o to nam chodziło?
— Nie rozumiem cię. Skąd nagle te wątpliwości? Przecież wiesz, mówiłam ci wielokrotnie, że antymateria to klucz do prawdziwie nowoczesnej techniki.
— Oczywiście, ale na przykład Hogan…
— Co Hogan?
— On i antymateria. Wyobrażasz to sobie?
— Niezupełnie ciebie rozumiem. Dobrze, niech będzie Hogan. W końcu taki jak wielu innych. Nawet dość przystojny.
— Och, Lizi. żyjesz tu już tyle lat, a mimo to mam niekiedy wrażenie, jakbyś przyjechała dzisiaj… — przerwał i zaczął słuchać uważnie komunikatu, który zastąpił w radiu skrzypce.
… a teraz podajemy komentarze prasy. Przekazana dzisiaj rano przez agencję wiadomość o zniknięciu w ciągu ostatniej doby pięciu fizyków atomowych wzbudziła niepokój opinii publicznej. Joachim Reed omawiając tę sprawę na łamach „Up and Down” stwierdza, że mimo starannych poszukiwań nie natrafiono na najmniejszy ślad zaginionych. Szczególnie sensacyjna wydaje się sprawa doktora Topsa. Tops zniknął w czasie pracy ze swego strzeżonego gabinetu. Funkcjonariusz Dowel, który pierwszy zauważył nieobecność doktora i przeszukał gabinet, twierdzi, że spostrzegł na biurku dymiącą jeszcze fajkę oraz rozrzucone notatki. Gdy wrócił do gabinetu z wezwanym szefem ochrony, fajki ani papierosów już nie było…
— Wyłączę to — powiedziała Lizi i nacisnęła klawisz wyłącznika. — Pięciu, i to jednego dnia, to dużo. Musieli zdobyć jakieś nowe informacje. — Spojrzała na Trota. — Nie przejmuj się tym aż tak bardzo. W najgorszym wypadku na dorocznym zjeździe atomistów w Toropa brać będą udział sami emeryci. Pojadę tam jako… hm… wdowa po tobie.
— Bez głupich kawałów, Lizi.
— Nie lubisz prawdy w formie bezpośredniej. To dla twego wieku charakterystyczne.
— Nie żartuj. Wiesz o tym, że teraz już moja kolej. — Dopiero gdy przekażesz wzory. Pamiętaj o tym.
— A reszta nieważna. Co dalej będzie, to cię nie interesuje? — zapytał i wiedział, że to jej rzeczywiście nie interesuje.
Wzruszyła ramionami.
— Cóż chcesz, mój drogi. W ciągu dwu lat stałeś się jednym z najwybitniejszych uczonych na tym kontynencie. To chyba warte jest tej ceny. Nie sądzisz?
— Przestań!
— W każdym razie znasz spakowaną walizeczkę w swoim gabinecie. Kilka koszul, sweter, skarpetki. Ostatnio dołożyłam ci spinki do mankietów. Staram się być dobrą żoną, a ty tego nie zauważasz. Nie wiem tylko, czy pozwolą ci to wszystko zabrać. Chociaż jeśli Topsowi pozwolili zabrać fajkę…
Trot patrzył w jej twarz, wielkie szarawe oczy i wystające kości policzkowe. „Muszę być spokojny — powtarzał sobie. — Teraz i tak niczego już nie zmienię” — i w pewnej chwili poczuł, że jest już spokojny.
— Obawiam się — powiedział — że Tops będzie miał kłopot z tytoniem. Przepadał za dobrym tytoniem.
A gdy spostrzegł, że Lizi patrzy nań badawczo, dodał: — Wiesz, poproszę tu Hogana. Porozmawiamy sobie trochę na interesujące go tematy.
— Czy nie sądzisz, że byłoby lepiej, gdyby te wzory…
— Daj mi spokój ze wzorami. Na to też przyjdzie czas. Jesteś niecierpliwa jak… zwyczajna kobieta.
Trot wcisnął klawisz wizofonu.
— Z pułkownikiem Hoganem… — powiedział.
— Jestem, profesorze — twarz Hogana wypełniła cały ekran.
— I co pan na to?
— Jest pan zaniepokojony, profesorze?
— Zaniepokojony? Skądże. Chciałbym jednak zobaczyć się z panem, tu u mnie.
— Dobrze, profesorze. Już idę. — Ekran zszarzał.
— Zaraz tu będzie. Porozmawiamy sobie. — Trot powiedział to z pewną satysfakcją.