W roztargnieniu patrzyła w dół. Spostrzegła, jak przed bramą redakcji zatrzymała się taksówka. Wyszły z niej trzy osoby. Na,przedzie dwóch ludzi, z których każdy był Majem. Jej Majem! Tknęło ją wspomnienie tego, co przed godziną mówił Maj. A więc prawda? Brednia o sobowtórach to też prawda? I prawda, że razem tu przyszli?
Pierwszy z Majów ukazał się w korytarzu. Ujrzawszy Litę bezsilnie opartą o ścianę, podbiegł ku niej.
— Tylko się nie bój — rzekł w podnieceniu — wszystko w porządku… To moja wina, że nie uwierzyłaś. Mówiłem bezładnie i niezrozumiale… Widzisz, nas jest dwóch…
— Tak, jest nas dwóch — potwierdził Sobowtór, a Lita drgnęła jak wtedy na skwerze.
— Dwóch, dwóch! — Maj się denerwował. — Możesz nas dotknąć. Weź ją za rękę, Maj.
Sobowtór ostrożnie ujął jej opuszczoną dłoń. — Nie bój się!
— Nie bój się! — tym samym głosem powtórzył Maj i także wziął ją za rękę. — Słuchaj! On to ja, który wrócił z jutrzejszego dnia. Wiesz, jest taki aparat przesunięć podpróżniowych. Zrobiłem go ze zwykłej komory kondensacyjnej. Rozumiesz…
— Nie rozumiem… — Wyrwała rękę. — Nie rozumiem, nie rozumiem! — Zasłoniła twarz dłońmi.
Joss podsunął jej krzesło.
— Uspokój się, Lito — odezwał się Sobowtór. — Uspokój się… — Pogłaskał ją po głowie.
Lita szlochała dygocąc.
— Więc wyobraź sobie — powiedział cicho Sobowtór — że wchodzisz do takiego malutkiego pakoiku, zasypiasz, a potem się budzisz. Pokoik zostaje otwarty, a ty wychodzisz z niego i jesteś tam, gdzieś była, ale o dobę wcześniej. Wczoraj, rozumiesz?
Lita milczała, ale już nie drżała. Maj rzucił:
— Powtórz.
Sobowtór powtórzył. Przekonywał j ą jak małe dziecko. Kiedy zamilkł, Lita spytała cicho:
— Wehikuł czasu?
— Świetnie — ucieszył się Sobowtór. — Niech będzie wehikuł czasu.
— Ale bez zakłócania przyczynowości — wtrącił szybko Maj. — Aby komora została otwarta jutro, trzeba ją włączyć dzisiaj, przedtem zaś przygotować prognozę, ponadto masa warunków…
— Na razie nie trzeba — przerwał Sobowtór — to błahostki. Istotne jest to, że wchodzisz jutro, wychodzisz dzisiaj.
Lita otarła łzy.
— On — Maj wskazał na Sobowtóra — to ja, który dziś rano wyszedł z tej maszyny.
— Widziałem to na własne oczy — potwierdził Joss. Rzeczywiście coś niesamowitego!
— Tak, tak — powiedziała Lita i głośno westchnęła. Zrozumiałam… Ale wydaje mi się, że śnię…
— A właśnie — potwierdził Maj. — I mnie też tak się wydaje…
Lita raptownie wstała, chwyciła Maja za rękę.
— Chodźmy!
W korytarzu ukazał się redaktor dyżurny.
— Ptaszynko, trzecia kolumna!…
— Z całą pewnością będzie nowa kolumna, panie Marku — odparła Lita rozgorączkowana.
— Co, co takiego? Nowa? Dlaczego… — W tej chwili ujrzał sobowtórów…
Do gabinetu redaktora naczelnego pierwsza wbiegła Lita. Poczekawszy, aż zwierzchnik zakończy rozmowę telefoniczną, oświadczyła, że ma sensacyjny materiał do natychmiastowej publikacji.
— Jaki? Z Agencji Telegraficznej? Z Prasowej Agencji Nowości? Od własnego korespondenta? — w roztargnieniu dopytywał się naczelny.
— Nie, samorzutny.
— Skontrolowany?
— Pewien człowiek wrócił dziś z dnia jutrzejszego.
— Tak — bez najmniejszego zdziwienia odrzekł zwierzchnik — co jeszcze?
— I pojawiły się sobowtóry. Jeden przeżywa dzisiejszy dzień po raz pierwszy, drugi zaś, powróciwszy z jutra, przeżywa dzień dzisiejszy powtórnie. To eksperyment naukowy. — W jakim instytucie?
— W Instytucie Badania Próżni.
— Otóż, koleżanko e…
— Uskowa — podpowiedziała Lita.
— …koleżanko Uskowa. Może pani przygotować wywiad z tymi sobowtórami, porozmawiać z tym i owym spośród ich kolegów, a także ze specjalistami z pokrewnej instytucji naukowej. Należy się zabezpieczyć przed fałszerstwem i dezinformacj ą. Nieźle byłoby znaleźć i napiętnować konserwatystów, którzy przeszkadzali nowatorom, dziś bowiem weszło w życie zarządzenie zmierzające do usunięcia rutyny z działalności naukowej. Musimy zareagować… Ponadto materiał musi mieć akceptację Akademii. Trzeba na to czasu.” — naczelny pstryknął palcami. — Tydzień starczy?
— Materiał powinien pójść do numeru jutrzejszego dziś. W przeciwnym razie zestarzeje się i znajdziemy się na szarym końcu. Sobowtóry są już tu, czekają. Notatkę napiszę za kwadrans. Koniecznie dziś. Jutro pozostanie tylko jeden z sobowtórów, drugi natomiast odejdzie w dzień dzisiejszy, to znaczy z jutrzejszego punktu widzenia — we wczoraj. A teraz można dać zdjęcie bezpośrednio stąd, z redakcji, mamy przecież pustą trzecią kolumnę… To bombowy materiał!…
— Hm — oczy naczelnego ukryte za szkłami okularów przybrały rozmarzony wyraz — nie brak koleżance dziennikarskiej werwy… — Położył swą małą dłoń na ręce Lity. Rzeczywiście materiał obiecujący, świeży… Może pani poprosi sobowtórów do mnie. I proszę powiedzieć Lusi, by wezwała tu innych kolegów z redakcji i oddziałów.
ZEBRANIE
Lita odrodzona i ożywiona przybiegła do Majów.
— Wybacz — odezwał się Sobowtór — zapomnieliśmy ci przedstawić inżyniera z naszej pracowni, Mikołaja Jossa. Poznajcie się. To porządny chłop.
— Cudownie! — Lita mocno uścisnęła dłoń Jossa. Właśnie kolega jest nam potrzebny! Teraz biegiem do naczelnego.
— Jeszcze coś — mówił po drodze Sobowtór. — Lada chwila przyjdzie tu jeszcze trzech ludzi związanych z tą sprawą: twój kuzyn, Jura Brigge, a trzeciego nie znasz…
— Wspaniale! — wykrzyknęła Lita. — Specjaliści z pokrewnych instytucji!
…Naczelny wstał i uściskiem ręki przywitał sobowtórów, którzy się przedstawili:
— Rubcow dzisiejszy.
— Rubcow jutrzejszy.
Do gabinetu weszło kilku redaktorów, korespondentów, fotoreporterów. Usiedli, zapalili papierosy. Naczelny powiadomił obecnych o przyczynie zebrania. Dobierał słów nader ostrożnie, ubezpieczając się wyrażeniami w rodzaju: „jak zapewniają nasi goście”, „sądząc z tego, co twierdzą”, potem zaś udzielił głosu Majowi jutrzejszemu, dodając na zakończenie:
— Byłoby dobrze, gdyby pan, szanowny panie Rubcow, zademonstrował nam jakąś, e… materialną pamiątkę dostarczoną z jutrzejszego dnia.
Sobowtór wstał.
— Drodzy towarzysze, najlepiej zacząć od pamiątki dla redaktora naczelnego. Z dnia jutrzejszego zabrałem to: jutrzejsze gazety. — Powiedziawszy to wyjął z kieszeni i położył na stole plik zwiniętych dzienników.
— O! — ucieszył się naczelny. — To już fakt. — Sięgnął po pierwszy dziennik, głośno przeczytał tytuł, obejrzał pierwszą kolumnę. — Wszystko jak należy… — Rozwinął gazetę. — Aha, Chorochorienko zareagował na dzisiejszą uchwałę reportażem „Patrzeć przed siebie”… — Przebiegł; wzrokiem kilka linijek. — Oczywiście same ogólniki. — Odłożył gazetę, którą natychmiast chwycił siedzący tuż obok redaktor dyżurny.
Naczelny wziął inny dziennik, po czym nastąpiły nowe okrzyki i komentarze.
— Zuch! — odezwał się Maj. — Jakież to proste i mocne!
— Genialne — ironicznie potwierdził Sobowtór.
Gazety krążyły z rąk do rąk. Słychać było entuzjastyczne zdania:
— Masz ci! „Spartak” wygrał z Tbilisi dwa do jednego, a mecz jeszcze się nie rozpoczął…
— Patrz, tabela wygranych na loterii! Czy losów już się nie sprzedaje?