Poszedł do swego gabinetu. Przechadzał się tam z kąta w kąt usiłując odzyskać utraconą równowagę i zrozumieć sens wydarzeń. Usiadł w fotelu i począł analizować. Ćmiło go w dołku, rwało w boku i powieka znowu drgała. Profesor nie dopuszczał do takich objawów, walczył z nimi treningiem woli i gimnastyką oddechową. Toteż i teraz zaczął równomiernie i głęboko oddychać. Ale w jego umyśle majaczyły szkliste postaci i cała ta awantura z komorą i jutrzejszą gazetą.
Przysunął telefon. Pogrzebał w podręcznym spisie numerów. Nakręcił numer mieszkania Rubcowa…
Tymczasem do gabinetu Maja w instytucie wbiegł Joss. Zwolnił nakrętki i otworzył drzwi komory. Półprzezroczysty Maj grzęznąc niezgrabnie w podłodze brnął do komory. Joss podtrzymywał go, mimo że ręce ślizgały się po miękkim, wodnistym ciele. Znalazłszy się w komorze półprzezroczysty wyszeptał:
— ęjukęizD. Dziękuję.
— Powodzenia, p-przyjacielu — rzekł dzwoniąc zębami Joss. — Pomagam, jak mogę, choć diabła tam rozumiem… Dociągnął nakrętki zacisków zewnętrznych.
CO TO JEST PĘTLA
W mieszkaniu Rubcowa zebrała się gromada ludzi. Obaj Majowie, Brigge, Greczysznikow, jakiś student, co dowiedział się o niezwykłym wydarzeniu i zdołał się tam wkręcić, fotoreporter, którego zdjęcia poszły do jutrzejszego numeru dziennika „Życie”, pewien dziennikarz przedstawiaj ący się jako korespondent miesięcznika „Marzec” i jeszcze kilku wścibskich przedstawicieli prasy. Rozgardiasz był nieopisany. Wszyscy palili i bez ustanku sprzeczali się ze sobą. Ośrodek zainteresowania stanowili oczywiście inicjatorzy uroczystości.
Obydwa sobowtóry były już zmęczone. Brigge bowiem za aprobatą Greczysznikowa zdołał jednak po konferencji prasowej poddać Majów całej kupie ekspertyz i analiz naukowych. Dzięki natarczywości Briggego i jego rozległym znajomościom Rubcowowie oddali analitykom do oceny cząstki zębów i kosmyki włosów, próbki soku żołądkowego, elektrokardiogramy i encefalogramy. Jura zawiózł ich nawet na swój basen pływacki, gdzie lekarz sportowy puścił w ruch system siłomierzy, które wykazały nieznaczną przewagę fizyczną Sobowtóra nad Majem. Sobowtór wyjaśnił to tym, że jest nieco starszy, ma więc prawo nazywać Maja „smarkaczem”. Słowem, po dwugodzinnych udrękach sobowtóry zasłużyły na wytchnienie, którego jednak, jak można było wnioskować z sytuacji domowej, nie należało się spodziewać,prędko…
— Determinizm, żelazny metafizyczny determinizm obwieszczał entuzjastycznie gość— student — gdzież się podział?
— Determinizm pozostał nienaruszony — powiedział znużonym głosem Sobowtór — ale związki przyczynowe są szersze i bardziej wielorakie niż przyzwyczajono się uważać.
— Oczywiście, oczywiście — szybko potwierdził student. — Rozwiązanie tkwi w strukturalnych kanałach podpróżniowych — kontynuował Sobowtór — już Feynman i Dyson opisywali antycząstki jako cząstki istniejące w odwróconym czasie. Co prawda było to uj ęcie czysto matematyczne. Jednakże w pracach Briggego i Jermakowa ustalono aksjomatykę megafalowej funkcji istnienia. Później Greczysznikow dał interpretacj ę zwrotu podpróżniowego. Aż wreszcie uczestnicząc w tych badaniach opracowałem zagadnienie interferencji fal istnienia, odwrócenia czasu oraz rezonansu zdarzeń w polu towarzyszącym. Prace te wykonałem przy nieustannej pomocy swych bliskich kolegów, Briggego i Gzeczysznikowa, którzy są tu obecni i którym z całego serca dziękuję.
Rozległy się oklaski. Brigge się zarumienił, wyj ął zapałkę z ust i uroczo się kłaniał, Sasza natomiast protestował:
— Trochę tylko rachowałem… I do ostatniej chwili niezupełnie wierzyłem w to, co najważniejsze, w efekt pętli. Szczerze mówiąc, jeszcze przed godziną nie dowierzałem w pełni faktom — nie wierzyłem w rozdwojenie Rubcowa… Teraz jednak efekt pętli został prawdopodobnie dowiedziony.
— Właśnie! — dumnie wykrzyknął Sobowtór. — I to dowiedziony niezbicie…
Maj przecisnął się do kuchni. Nagle wszystko przestało go interesować. Otworzył okno. Wdychał świeże, zimne powietrze, myślał o tym, że jutro, w powtórnym dniu dzisiejszym, i on stanie się taki pewny siebie i triumfujący jak Sobowtór. Żal mu się zrobiło pełnych napięcia i trudnych dni, które poprzedziły dzisiejszy ranek. Żal zwariowanej, konspiracyjnej pracy, żal ubogiej w słowa awantury z upartym Barkłajem, a nawet niejasności w kontaktach z Litą. Przyszło mu też na myśl, że Sobowtór zbyt okrutnie obszedł się z Klimowem… Rozmyślał nad tym wszystkim i nie było mu wesoło, męczyła go świadomość nieubłaganego losu, który teraz nad nim ciążył.
Sobowtór tymczasem z przekonaniem rozwijał teorię integralnego determinizmu. Potem przeszedł do problemu fizycznego powielania ciał. Mówił, że przy wystarczaj ący m interwale prognozy możliwe jest nie tylko podwojenie, lecz także potrojenie, a nawet niezliczone powielanie ciał.
Znienacka przerwał, spojrzał na zegarek i palnął się w czoło przypomniawszy sobie coś ważnego. Powiódł wzrokiem po obecnych i zatrzymał się na Jossie.
— Kolego Joss, czy można was prosić o drobną przysługę?
— Jestem do dyspozycji, kolego Rubcow.
— Świetnie, to może zrobić tylko pracownik naszego instytutu, gdyż nikogo innego nie wpuszczą. Może będzie pan tak dobry, kolego Joss, i pojedzie teraz do instytutu. W moim gabinecie obok komory kondensacji przylgnęła do podłogi nieszczęsna półprzezroczysta istota. Proszę się jej nie lękać, otworzyć komorę, pomóc jej się tam dostać i zakręcić zaciski zewnętrzne. I tyle. Na razie proszę się nie dopytywać o szczegóły.
Joss niezdecydowanie przestąpił z nogi na nogę, wreszcie machnął ręką.
— Dobrze, jadę! — I szybko wyszedł.
— Tam, w instytucie — kontynuował Sobowtór — nie tak dawno pewien złoczyńca przerwał dopływ energii i otworzył komorę kondensacji, gdzie stworzony został kwant przestrzeni o odwróconym czasie. Musiałem wyj ść stamtąd, aby włączyć zasilanie i zamknąć komorę z zewnątrz, w przeciwnym bowiem razie dalszy ruch w przeszło ść nie byłby możliwy. A teraz inżynier Joss pomoże mi wrócić do komory i zakręci ją od zewnątrz.
— Teraz więc jest was tam dwóch: jeden podróżuje ku dzisiejszemu rankowi, drugi zaś oczekuje Jossa? — zapytał student.
— Właśnie tak.
— A razem czterech?
— Tak, licząc mnie i prawdziwego Maja Rubcowa, czterech. Ale podczas samego wypadku było nas pięciu.
— Pięciu?
— Naturalnie, wyobraźcie sobie, że komora została otwarta wpół drogi do jutra, primo, jestem ja, który siedziałem w komorze od samego początku, od dnia jutrzejszego; secundo, ja, którego wsadził do komory Joss; tak więc jest nas w komorze dwóch. — Zagiął dwa palce. — Ponadto jestem ja, który wyszedłem z komory, aby przywrócić porządek.
Zagiął trzeci palec. — Plus ja, stojący teraz z wami — stuknął się palcem w pierś. — I wreszcie ja, który jeszcze nie — przebywałem w komorze, to znaczy ten Maj Rubcow, który w tej chwili siedzi w kuchni. Razem pięciu.
Wśród słuchaczy zrobiło się poruszenie. Sobowtór zaczął się irytować.
— Dobrze — rzekł — patrzcie no tu. — Narysował na serwetce pętlę ze strzałkami.
— W prawo biegnie zwykły, nasz i wasz prosty czas, w lewo — odwrócony. Rysunek przedstawia linię istnienia. Podobna jest ona do pętli i odzwierciedla podróż ciała w przeszłość i odwrotnie. Ciało istniało nieprzerwanie aż do startu w przeszłość, kiedy — zawróciło w czasie, istniało do finiszu w przeszłości, potem znowu zawróciło w czasie i zaczęło istnieć w sposób zwykły. Linia istnienia jest w tym wypadku złożona we troje. Póki więc istnieje pętla, mamy trzy ciała: jedno w czasie odwróconym i dwa w prostym. Czy to jasne?