Выбрать главу

Siedząc w pustawym trolejbusie Lita rozważała, na czym polegała różnica między Majami. Jutrzejszy był odważniejszy, bystrzejszy, bardziej stanowczy. Czasem bodaj bywał zbyt stanowczy, bardziej pewny siebie, niż chciałaby Lita. Dzisiejszy Maj był natomiast łagodniejszy, serdeczniejszy. I posłuszny, posłuszny jutrzejszemu. To było trochę nieprzyjemne. Obaj byli inni, nie tacy jak wczorajszy Maj.

Najważniejsze zresztą było dla niej poczucie dobrze spełnionego obowiązku, poczucie sukcesu dziennikarskiego, którego była bezpośrednią uczestniczką i realizatorką. Coś takiego jeszcze się nie zdarzyło w skromnym redaktorskim życiu Lity. Śmieszyło ją też dziwne zachowanie naczelnego redaktora, który okazał się tak zdolnym reporterem i podrywaczem.

Niedaleko domu Maja błyskał światłami „Gastronom” olśniewał i wabił. Obliczywszy wysokość nieoczekiwanie dziś zarobionego honorarium Lita zdecydowała, że całkiem stosownie będzie przepuścić w owym „Gastronomie” dwadzieścia rubli. U Majów zjawiła się z dwiema ciężkimi paczkami.

Kiedy Lita weszła, Sasza Greczysznikow delikatnie wypraszał obcych. Mówił, że Sobowtór musi odpocząć po nadmiernym napięciu ostatniej doby. Maj zaś przed podróżą w dzień wczorajszy. Goście ze zrozumieniem potakiwali, ubierali się i zezem spoglądali na szereg butelek, które Lita ustawiała na parapecie.

Wreszcie drzwi się za gośćmi zamknęły i Sasza zwrócił się do Lity:

— No i jak, czy gotów ten jutrzejszy bombowy numer?

— To była furora, chłopcy! W gazecie, którą przyniósł Maj, był malutki kleks u dołu trzeciej szpalty, a w naszej początkowo nie wyszedł, więc pracownicy typografii zupełnie szaleli. Technolog oddziałowy sam trudził się nad matrycą, aby ten kleks wystąpił. W ogóle nasza gazeta jak dwie krople wody podobna jest do twojej, jutrzejszy Maju. Fotografie identyczne. A tekst jednej notatki był najpierw trochę odmienny, ale naczelny go poprawił i zrobiła się dokładna kopia!…

Jura oznajmił:

— Uwaga! Dzięki subtelnej przenikliwości, żywemu temperamentowi i ofiarnej bezinteresowności prasowej wróżki Lity Uskowej nastąpiło nadzwyczajne rozładowanie atmosfery! — Strzelił korkiem i nalał wina do kieliszków. Od tej chwili zabrania się poruszania tematów naukowych! — Wiwat powielani Majowie! Wiwat!

— Wiwat! — podchwycili wszyscy.

PRZED STARTEM

Maj wyciągnął się na łóżku, Sobowtór zaś na tapczanie. Nie spali, kurzyli papierosy. Rozmawiać im się nie chciało. Obaj byli zmęczeni.

Sobowtór usiłował się domyślić, kto otworzył komorę. Klimow? Przepadł jak kamień w wodę… Barkłaj chociaż niechętnie, jednak odważnie wyraził uznanie, przyznał się do błędu. Nie bardzo to wyglądało na Barkłaja…

Maj natomiast wspominał początek eksperymentu — jak zakodował problem i zaprogramował generator komutacyjny, spodziewaj ąc się pięciominutowej przynajmniej pętli z rozwiązaną progwozą. I jak ekran bez reszty wypełnił się zielenią. To był sygnał sukcesu wyrażony interferencją fal istnienia. Zestawił wtedy za pomocą komutatora zadanie rozwiązania maksymalnej dobowej prognozy z pełnym obciążeniem komory. Przełączył dźwignię małej kondensacji i ujrzał to, czego nie miał nawet odwagi się spodziewać: podwójną pętlę dobową. Była wyrazista i równa. I właśnie podwójna! Maj dopiero teraz przypomniał sobie ten szczegół. W myśli wyraźnie rysował się jej charakterystyczny kształt.

Zdecydował się, że z Sobowtórem coś się działo po drodze z jutra. Powiedział głośno:

— Pętla na ekranie była podwójna.

— Sobowtór już zasypiał, więc nie od razu się odezwał:

— Rzecz jasna.

— Co się tam stało?

— Już mówiłem. Nie trzeba było izolować się w kuchni i ulegać jakimś chandrom.

— Opowiedz.

— Nie. Nie warto. Po pierwsze, nie będzie cię to interesować, po drugie — nie powinieneś tego wiedzieć. Dokładnie powtórzyłem to, co słyszałem wczoraj od Sobowtóra.

Maj zrezygnował z pytań. Widocznie tak być musi i nie ma na to rady.

— Prześpijże się — rzekł ziewając Sobowtór.

Maj zamknął oczy i przypomniał sobie, co jeszcze działo się rano: pstryknięcie automatu wyłączaj ącego napęd zwrotny i warczący łoskot, naddźwiękowy niemal grom odwrócenia czasu w komorze. I wylęknione twarze Klimowa, Jossa, chłopaka ze straży, lekarza…

Chciał spytać Sobowtóra, w jakim stopniu nieprzyjemny jest powrót, czy bolesne jest przej ście w ujemny czas i ujemną energię. Ale Sobowtór już usnął. Nie to nie. I bodaj czy miało sens zadawanie podobnych pytań.

…Szary jesienny poranek. Terkot budzika. Pusty tapczan. Sobowtóra nie było. Na stole leżała kartka: Powodowany uczuciem humanitaryzmu pozwalam ci pospać godzinkę. Idę coś niecoś przygotować. Początek o 10.40. Sobowtór”.

Maj pomachał rękami i nogami uważając, że to gimnastyka poranna. Wziął zimny prysznic, mocno wytarł ciało i dopiero wtedy otrząsnął się z resztek senności. Przeczytał powtórnie notatkę Sobowtóra, chrząknął i poszedł się golić. O niczym szczególnym nie myślał. Czuł się normalnie dobrze się wyspał. Nastrój też miał dobry, odczuwał tylko lekkie napięcie, jak student przed egzaminem. Zamruczał pod nosem: „Próżniaki-pętaki”; uczepiło się go to od wczoraj.

Jedząc śniadanie rozmyślał o macierzowym zapisie funkcji istnienia. Nawet położył przed sobą arkusz papieru. Ale nic ciekawego na myśl mu nie przychodziło.

Maj wyszedł z domu tuż po dziesiątej. I natychmiast poczuł, że obserwują go czyjeś bystre oczy. Jakiś chłopak sterczał na podeście schodów. Kiedy Maj przechodził, spoglądał w dół opierając się łokciami o poręcz. Na dole także stali w gromadce jacyś młodzi ludzie i rozmyślnie nie patrzyli na mijającego ich Maja. Na rogu jakaś „Wołga” ruszyła w momencie, kiedy ją wyprzedził. „Bez wątpienia dostaję manii prześladowczej” — pomyślał Maj.

„Wołga” minęła przystanek trolejbusu i zatrzymała się. Maj na złość „Wołdze” postanowił nie czekać na trolejbus, tylko iść pieszo. Po chwili obejrzał się — „Wołga” stała na dawnym miejscu, lecz o dwadzieścia kroków za Majem szedł jeden z tych, co stali pod jego domem. Innego z tej grupy zobaczył po drugiej stronie ulicy.

„Masz ci los!” — szepnął do siebie Maj i usiadł na ławce stojącej pod ścianą. Miał ochotę umknąć nieproszonej straży przybocznej. Przykro mu też było, że tak szybko, już za pół godziny zacznie się eksperyment.

Chłopak, który szedł za Majem, pojawił się w pobliżu. Idzie nie śpiesząc się, jak na spacer.

— Hej, obywatelu! — krzyknął głośno Maj.

— Pan do mnie? — odwrócił się chłopak.

— A pan do kogo? Nie do mnie?

— Co? — zająknął się chłopak.

— Czy to nie mnie, pytam, pan pilnuje?

Chłopak nie odpowiedział. Stał na wpół odwrócony od Maja i milczał. W tej chwili podjechała „Wołga”. Zahamowała przy samym krawężniku i wyskoczył z niej wczorajszy gość— dziennikarz, który pytał o powielenie piłkarzy.

— Dzień dobry, panie Rubcow! Czy podwieźć? — zapytał. — Dokąd?

— Przypuszczam, że do instytutu. Mam, jak pan widzi, środek lokomocji.

— Czy pan nie rozumie, że nic się nie stanie! — powiedział w rozdrażnieniu Maj. — Nic na świecie nie może przeszkodzić! Na co pan tu potrzebny!

Dziennikarz nie speszył się ani trochę.

— Dla porządku, panie Rubcow, i dla bezpieczeństwa. Znamy precedensy. Naszym obowiązkiem…

— Wynoś się pan do stu diabłów!

— No, dobrze — zaczął go uspokajać rozmówca — proszę odpocząć. Nie trzeba się denerwować.