— Po tym liście od ciebie spaliłam właściwie za sobą mosty.
Usiadłem naprzeciwko niej. Obszukałem kieszenie i znalazłszy papierosy zapaliłem.
— Po… tym liście… ode mnie… spaliłaś za sobą mosty? powtórzyłem.
— Tak — odparła. Przestała na mnie patrzyć i jej wzrok zaczął niezbyt przytomnie błądzić po pokoju.
— A teraz nawet nie chcesz mnie znać — powiedziała. I zaraz potem trysnęła fontanna łez.
Siedziałem przez chwilę bezradnie, po czym wstałem, żeby nastawić wodę. Wszystkie kobiety w mojej rodzinie uważały herbatę za najlepsze panaceum, więc po chwili wróciłem z kuchni z czajnikiem i filiżankami.
Zastałem ją już spokojną, wpatrzoną w zamyśleniu w nie zapalony kominek. Przytknąłem zapałkę do drew. Patrzyła na rozpalaj ący się płomień z wyrazem dziecka, które dostało nową zabawkę.
— Jak cudownie — powiedziała, jak gdyby ogień był dla niej czymś nowym. Znów rozejrzała się po pokoju. — Cudownie — powtórzyła.
— Może byś nalała — zaproponowałem, ale potrząsnęła głową; wolała patrzyć, jak ja to robię.
— Herbata — szepnęła — przy kominku!
Co oczywiście było zgodne z prawdą, tyle że niespecjalnie osobliwe.
— Chyba najwyższy czas, żebyśmy się sobie przedstawili — zaproponowałem. — Jestem Gerald Lattery.
— Oczywiście — odparła ze skinieniem. Nie była to wprawdzie odpowiedź, której oczekiwałem, ale dodała szybko: — Jestem Oktawia Lattery, mówią na mnie zwykle Tawia.
Tawia? — coś jak gdyby odezwało się w mojej pamięci, ale bardzo mgliście.
— Czy jesteśmy jakoś ze sobą spokrewnieni? — spytałem. — Tak, w pewnym sensie — odrzekła patrząc na mnie dziwnie. — Och, kochanie, to wszystko jest bardzo trudne… dodała z taką miną, jakby znów miała zamiar się rozpłakać. — Tawia?… — powtórzyłem usiłując sobie przypomnieć. Zaraz, coś… — Nagle stanął mi przed oczami zmieszany starszy pan. — Tak, oczywiście, zaraz… jak on się nazywał?… Doktor… Doktor Bogey czy coś w tym rodzaju?
Tawia drgnęła.
— A nie doktor Gobie przypadkiem?
— Ależ tak, właśnie, Gobie. Pytał mnie o kogoś imieniem Tawia. To o ciebie chodziło?
— Ale jego tu nie ma? — spytała rozglądając się dokoła, jakby w obawie, że może się gdzieś ukrywać.
Powiedziałem jej, że spotkałem go jakieś dwa lata temu. Odetchnęła z ulgą.
— To stary głuptas ten wuj Donald. Jakie to do niego podobne! I oczywiście nie miałeś zielonego pojęcia, o kogo chodzi? — Niewiele więcej wiem teraz — podkreśliłem. — Chociaż nie dziwi mnie specjalnie, że nawet wuj mógł być o ciebie niespokojny.
— Tak, obawiam się, że będzie, i to bardzo.
— B y ł. To miało miejsce dwa lata temu — przypomniałem jej.
— Och, naturalnie, ty jeszcze nic nie rozumiesz, prawda? — Wybacz, ale wszyscy dokoła mówią mi, że nic nie rozumiem. Wiem o tym doskonale. I jest to jedyna rzecz, którą z tego wszystkiego rozumiem.
— Dobrze, więc zaraz ci wytłumaczę. Ale, kochanie, od czego zacząć? — Pozwoliłem jej zastanowić się nad tym spokojnie. Po chwili podjęła:
— Czy ty wierzysz w przeznaczenie? — Raczej nie — odparłem.
— Właściwie to nie chodzi o przeznaczenie. Raczej o duchowe powinowactwo. Wiesz, od wczesnego dzieciństwa uważałam wasze stulecie za najwspanialsze i najciekawsze. No i oczywiście jest to okres, w którym żyła jedyna sławna osoba z naszej rodziny. Zawsze mnie to fascynowało. Uważałam to za romantyczne — jak wy byście to powiedzieli.
— To zależy, czy miałaś na myśli swoje wyobrażenia, czy te czasy… — zacząłem, ale nie zwróciła na to. uwagi. — Pamiętam, że zawsze wyobrażałam sobie całe eskadry zabawnych maleńkich samolocików w bojowych akcjach, i zawsze przypominały mi one Dawida w walce z Goliatem, takie były maleńkie i dzielne. A oprócz tego wielkie, niezdarne okręty sunące powoli, ale jakoś zawsze docierające w końcu do celu, chociaż nikt się nie przejmował tym, że są takie powolne; i zabawne biało-czarne filmy; i konie na ulicach, i stare, rozdygotane silniki,spalinowe, i palenie węglem; i te podniecające bombardowania; pociągi jeżdżące po szynach; telefon z drutem i — och! — masa najrozmaitszych innych rzeczy. A jakie człowiek miał wtedy możliwości! Mógł na przykład iść na premierę jakiejś sztuki Shawa albo Cowarda do prawdziwego teatru! Albo kupić sobie nowiusieńkiego T. S. Eliota, prosto spod prasy! Albo zobaczyć królową, jak jedzie otworzyć posiedzenie Parlamentu! Wspaniałe, pełne emocji czasy!
— Miło słyszeć, że ktoś tak myśli o naszych czasach odparłem. — Ja osobiście niezupełnie podzielam…
— Ach, to wszystko jest względne. Po prostu nie masz do tego żadnego dystansu. Dlatego nie możesz tego właściwie ocenić. Dobrze by ci zrobiło, gdybyś tak trochę pożył w naszych czasach. Dopiero byś zobaczył, jaka to stagnacja, jak wszystko jest bezbarwne, jakie szablonowe, jak jest śmiertelnie, ale to śmiertelnie nudno!
Wzdrygnąłem się z lekka. — Wydaje mi się, że ja chyba nie żyję w twoim… czym właściwie?
— Wieku, oczywiście. Dwudziestym drugim. Naturalnie, skąd mogłeś wiedzieć… jaka ze mnie idiotka.
Na wszelki wypadek zająłem się nalewaniem herbaty. — Wiedziałam, kochanie, że to będzie trudna sprawa. Powiedz, czy wydaje ci się to zawiłe? Niezrozumiałe?
Przyznałem, że owszem. Podjęła więc z przygnębieniem: — Widzisz, z tego powodu postanowiłam zająć się historią. Bo po prostu potrafiłam się w nią w c z u ć czy coś w tym rodzaju. Ale właściwie to ten twój list, który dostałam z okazji urodzin, zadecydował o tym, że wybrałam sobie jako specjalizację połowę dwudziestego wieku. No i oczywiście postanowiłam dalej nad tym pracować i robić z tego pracę doktorską…
— To znaczy… masz na myśli mój list?
— No tak, inaczej by do tego nie doszło. Jakbym mogła zyskać dostęp do transportera historycznego, gdybym nie pracowała w laboratorium historycznym? A i tak wątpię, czy by mi się udało do niego dorwać, gdybym nie była w pracowni wuja Donalda.
— Transporter historyczny? — zapytałem, zaczynaj ąc cośkolwiek z tego wszystkiego rozumieć. — A cóż to takiego jest ten historyczny transporter?
Tawia była wyraźnie zaskoczona.
— Jak to? To jest po prostu transporter historyczny. Służy do studiowania historii.
— To nie jest dla mnie jasne — odparłem. — Mogłabyś mi równie dobrze powiedzieć, że za pomocą tego przyrządu tworzy się historię.
— Ależ skąd! Nie wolno tego robić. To bardzo poważne przestępstwo.
— Ach — westchnąłem i spróbowałem raz jeszcze. A ten list…
— Musiałam o nim powiedzieć, żeby ci wytłumaczyć sprawę moich studiów historycznych, ale ty go oczywiście jeszcze nie napisałeś, więc może ci się to wszystko wydawać trochę niejasne.
— Trochę niejasne? — powtórzyłem. — Bardzo to delikatnie określiłaś. Chciałbym się dowiedzieć wreszcie czegoś konkretnego, czego mógłbym się trzymać. Na przykład: mówisz o jakimś liście ode mnie, tak? Co ja tam napisałem?
Spojrzała na mnie surowo, a potem odwróciła głowę. Niezrozumiały rumieniec oblał jej twarz aż po nasadę włosów. Zmusiła się, żeby znów na mnie spojrzeć. Patrzyłem, jak w kącikach jej promiennych oczu pojawiają się zmarszczki. Nagle zakryła twarz rękami.
— Och, ty mnie nie kochasz, wiem, że mnie nie kochasz — zaczęła szlochać. — Żałuję, że się tu w ogóle zjawiłam. Wolałabym nie żyć!
— Wiesz, ona mnie jak gdyby obwąchiwała — powiedziała Tawia.
— No, ale już sobie poszła, a moja dobra opinia ulotniła się razem z nią — odpowiedziałem. — To świetna gosposia ta pani Toombs, ale trochę przestarzałych poglądów. Prawdopodobnie odejdzie.