Выбрать главу

B. Porszniew

Praczłowiek?

Żaden wykształcony mieszkaniec Stanów Zjednoczonych przez półtora roku z górą nie zwracał uwagi na to, że wśród jarmarcznych dziwów i potworów pokazywany jest zamro żony trup „przedhistorycznego” człowieka. Transportowano go w specjalnie urządzonym furgonie. W prospektach jarmarcznych i gazetach pojawiały się ogłoszenia. Za wstęp do furgonu mister Frank Hansen, właściciel, pobierał od ciekawskich l dolara i 75 centów. Pośrodku furgonu znajdował się jakby metalowy sarkofag z pokrywą z czterowarstwowego szkła. Pochyliwszy się można było zobaczyć wewnątrz, pod przezroczystą warstwą lodu, podświetlone ciało rosłego człowieka, pokrytego ciemnobrunatnym włosem.

Urządzenie chłodnicze utrzymywało stałą temperaturę lodu — niektórzy zwiedzający sądzili prawdopodobnie, że robi się to dla uwiarygodnienia oszustwa. Uczeni i policja nie interesowali się odkryciem Hansena. Wiadomo, jak wielką przedsiębiorczość potrafią przejawić przedstawiciele prywatnej inicjatywy.

I oto w grudniu 1968 r. pojawił się zbieracz kolekcji zoologicznych, niejaki Terry Cullen. Po rozmowie z właścicielem furgonu uznał za swój obowiązek zadzwonić do zoologa Ivena Sandersona, autora książki „Śnieżny człowiek — legenda okazuje się rzeczywistością”. U Sandersona zaś gościł drugi wybitny specjalista, Belg, Bernard Heuvelmans, który w książce „Na tropie nieznanych zwierząt” daje przegląd informacji o tymże „śnieżnym człowieku”. Obaj zoologowie niezwłocznie pojechali do Rollingston w stanie Minnesota, gdzie przebywał wspomniany Frank Hansen…

Skąd się wziął eksponat mister Hansena? Co się stało z tym eksponatem po trzydniowych oględzinach dokonanych przez Sandersona i Heuvelmansa? Czy to nie fałszerstwo? Czy to fakt odosobniony?

Najważniejsze jest pytanie ostatnie. Dwa pierwsze są pozanaukowe. Co prawda prasa zachodnia rozdmuchała właśnie te dwie kwestie. Zagadkowe pochodzenie i tajemnicze zniknięcie. Czyżby morderstwo? A może cyniczna mistyfikacja… Chodzą słuchy, że człekopodobnego trupa przemycono w chłodni statku do połowu fok bodaj z Kamczatki i sprzedano za grube pieniądze gdzieś w portach chińskich lub w Hongkongu. Komuś zależało na tym, aby badania nie były kontynuowane.

Początkowo Frank Hansen nie domyślił się, że ma do czynienia ze specjalistami. Wyglądali po prostu na ciekawskich, kiedy z latarkami elektrycznymi i kątomierzami przez długie godziny, najpierw razem, potem celowo każdy z, osobna oglądali, prześwietlali, mierzyli, szkicowali, notowali, fotografowali pod niskim stropem furgonu. Później Hansen się połapał i zabronił im wstępu, a tym bardziej nie chciał pozwolić im na użycie aparatu rentgenowskiego czy rozmrożenie eksponatu dla dokonania sekcji. Powoływał się na prawdziwego właściciela, który zapłacił olbrzymią sumę i którego wolę spełnia.

Świadomi swych obowiązków naukowych Sanderson i Heuvelmans po konfrontacji swych spostrzeżeń napisali jak najbardziej szczegółowe sprawozdania dotyczące zewnętrznego wyglądu trupa poddanego oględzinom przez warstwę lodu. Sprawozdania te niezwłocznie przedstawiono najwybitniejszym amerykańskim zoologom i antropologom, przekazano zagranicznym czasopismom naukowym, a także nadesłano autorowi niniejszego artykułu l.

Owe dwa sprawozdania to oprócz fotografii i rysunków jedyne konkretne dowody dokonanego odkrycia naukowego. Dla nauki liczą się tylko one, jakkolwiek później napłynęły jakieś zaoczne ekspertyzy i anonimowe świadectwa…

A więc trzecie pytanie: czy to nie fałszerstwo? Czy przy dzisiejszej obfitości tworzyw sztucznych nie mógł się ktoś wykosztować na sporządzenie manekina wzrostu 180 cm i pokrycie go milionami włosków stosując właściwy pod względem anatomicznym kierunek — różny dla różnych części ciała (np. na ramieniu i przedramieniu — ku łokciowi)? Ktokolwiek zapoznał się z wielką liczbą szczegółów dotyczących budowy twarzy, tułowia, kończyn, skóry, owłosienia, zamieszczonych w sprawozdaniach dwóch specjalistów, odrzuca myśl o fałszerstwie. Dla biologa jest jasne, że ma do czynienia z obiektem biologicznym. Dodajmy, że Sanderson i Heuvelmans poczuli odór trupiego rozkładu wydobywaj ący się w tym miejscu, gdzie warstwa lodu była bardzo cienka — nad wielkim palcem lewej nogi. Mimo wszystko jednak przypuśćmy, że mieli przed sobą kosztowne i dowcipne fałszerstwo. Ale i na to można znaleźć kontrargument: imitacja czego na podstawie czego? Co miał naśladować eksponat Hansena?

Wszystko przemawia za tym, że nie małpę, lecz człowieka pierwotnego, praczłowieka. Osobnik ten był najwyraźniej uśmiercony strzałem w prawe oko; w lodzie pozostały jeszcze strugi świeżej krwi. Hansen oświadczył między innymi, że próbkę krwi poddano analizie, która potwierdziła obecność czerwonych i białych ciałek. Siła uderzenia pocisku wysadziła również z oczodołu lewą gałkę oczną, znajdującą się obecnie poza nim. Drugi pocisk zgruchotał dłoń i przedramię lewej ręki zarzuconej nad głową; z rany sterczą odłamki kości.

Znaczyłoby to, iż falsyfikatorzy postawili sobie zadanie udowodnienia, że istoty podobne do kopalnych przodków człowieka nie wymarły, skoro okaz zabity został pociskiem z broni palnej. Nieliczni zaś zwolennicy koncepcji „śnieżnego człowieka” są przekonani, że to rzadki gatunek małpy, a nie istota człowiekowata. Natomiast opracowanej w ZSRR koncepcji hominoidalnej po prostu w Stanach Zjednoczonych i Europie zachodniej nikt nie zna, z wyj ątkiem jedynie specjalistów — Sandersona czy Heuvelmansa. Gdyby falsy-fikator sam wymyślił hominoidalną wersj ę i chciał nią oszołomić publiczność, postarałby się wyeksponować najważniejszy dowód — neandertalską czaszkę. Tymczasem eksponat leży w sposób jak najbardziej niekorzystny — z silnie odchyloną do tyłu głową, tak że cała puszka czaszki ukryta jest właśnie w lodzie.

Nie może to więc być naśladownictwo nie znanej falsy-fikatorowi koncepcji naukowej. Przeciwnie, Heuvelmans, jak sam stwierdza, nie spał przez całą noc, kiedy olśniła go myśl, że zbadana istota odpowiada opisom i wnioskom specjalistów radzieckich i mongolskich. „To odkrycie nie tyle nasze, ile wasze” — napisał do mnie po kilku dniach. Sanderson z kolei oświadczył: „Znalezisko, jak się zdaje, w pełni potwierdza waszą tezę”.

W myśl naszej teorii w niektórych rejonach geograficznych żyją jeszcze reliktowe okazy praczłowieka (neandertalczyka), które choć podobne do człowieka, są zwierzętami o gęsto owłosionym ciele, nie władającymi mową, nie znającymi pracy i nie żyj ącymi w społeczności. Heuvelmans uważa, że pierwszeństwo odkrycia przypada profesorowi W. A. Chachłowowi, który w r. 1914 zawiadomił Rosyjską Akademię Nauk o stwierdzonym przez siebie fakcie występowania w Azji Środkowej rzadkiego gatunku zwierząt podobnych do „przedpotopowego” człowieka.

Docieramy tym samym do czwartego pytania. Odkrycie Sandersona i Heuvelmansa nie jest faktem odosobnionym. Włącza się ono jako nowe ogniwo do łańcucha dociekań naukowych, stanowi jeszcze jedno dobitne potwierdzenie dobrze już ugruntowanej koncepcji. Kiedyś powiedziałem żartem, że właśnie ci zajadli oponenci, którzy dziś żądają: „Dostarczcie nam choć jeden egzemplarz”, jutro, gdy to się już stanie, powiedzą: „Jeden okaz nie jest żadnym dowodem, dajcie nam całą serię”. I rzeczywiście, referując niedawno w kole antropologów odkrycie Sandersona i Heuvelmansa usłyszałem w odpowiedzi zrzędzenie jednego z czcigodnych uczonych: „To oczywiście nie fałszerstwo, ale nic nie da się powiedzieć na podstawie jednego osobnika. Przecież może to być i potwór, i mieszaniec człowieka z małpą…”

Nie! Na tym właśnie sprawa polega, że znamy już setki podobnych faktów. Czym w zasadzie różni się opis ciała sporządzony przez Heuvelmansa i Sandersona od opisu martwego okazu, który w r. 1925 oglądali na Pamirze oficer-czekista M. S. Topilski i felczer wojskowy Wasiljew, albo od opisu żywego osobnika, którego widział na Kaukazie w r. 1941 lekarz wojskowy W. S. Karapietian? Po prostu nowszy opis jest bardziej kompetentny i grunt owniejszy.