Выбрать главу

— Nie, żaden z nich nie był na to gotowy — odparł, machając ręką, jakby się ich pozbywał. Potem uśmiechnął się do mnie.

— Żaden z nich nie był taki, jak ty — powiedział.

Hołubiłam te słowa całymi dniami, drżąc z przyjemności, kiedy powtarzałam je w głowie. Mag uważał, że byłam taka, jak on. Uważał, że będę wielka, jak on. Nie byłam taką osobą, za jaką się uważałam.

Moim pierwszym zadaniem było połączyć dwa miejsca, które dotąd nie były połączone. Poprzez koła samochodu nie czułam ziemi, więc chodziłam na piechotę. Ku swojej konsternacji szybko odkryłam, że na przedmieściach większość miejsc była już połączona, chociaż w okropny sposób. Bezmyślne drogi łączyły domy z centrami handlowymi, kościołami, synagogami, szkołami. Drzewa poprzez korzenie trzymały się życia innych drzew. Zwierzęta wydeptywały swoje drogi, drogi, które zaraz znikały, ale łączyły wszystko, co było im potrzebne. Mogłam połączyć jedne domy z innymi, ale ludzie stawiali frustrujące mnie zapory: ogrodzenia drewniane, ogrodzenia elektryczne, paliki wyznaczające dokładnie granice własności, nawet w środku lasu.

Wyłożyłam te problemy magowi, a on się roześmiał.

— Byłaś zbyt dosłowna — powiedział, jakby to było urocze.

Chodziłam bocznymi uliczkami, drogami, jezdniami i ścieżkami po osiedlu, na którym mieszkaliśmy czując, jak ziemia jęczy i napina się pod wylewanym asfaltem. Ludzie, którzy po okolicy nie jeździli samochodami — dzieci — śmigały we wszystkich kierunkach, mijając oznaczone granice własności, przeskakując płoty (zazwyczaj ku konsternacji psów) i w miarę możliwości unikając dróg. Jedynym, co je zatrzymywało, były wielkie, ruchliwe drogi otaczające osiedle, podczas gdy one chciały tylko biec, biec i biec.

Od farmy, na której sprzedawano lody, oddzielała nas czteropasmowa jezdnia. Dzieci rozbijały się o barierkę jak fale o klif, spoglądając tęsknie na świeżo zaorane pola kukurydzy, mleczne krowy i znaki zachęcające do spróbowania lodów czekoladowomiętowych. Najpierw pomyślałam, żeby zbudować tam most, ale nie wiedziałam, jak się za to zabrać. Przejście dla pieszych było głupim pomysłem, ale i tak go rozważyłam; późno w nocy obserwowałam samochody, żeby się przekonać, czy wtedy ruch jest o tyle mniejszy, żeby udało się namalować pasy (nie był). Wiedziałam już za to, jak kopać. Tunel. To było to.

Po drugiej stronie pola kukurydzy była niezabudowana przestrzeń, więc zaczęłam tam kopać, na skraju drogi. Kopałam w nocy, a ziemię wrzucałam do dołu w pobliżu, gdzie wybierano ziemię pod fundamenty domu. Od wiosennego deszczu ziemia była mokra i ciężka, a w nocy widziałam własny oddech. To była ciężka praca i na trzeci dzień nie byłam pewna, czy dam radę. Ale kiedy przyszłam następnej nocy zastałam tam małego chłopca. Czekał na mnie z plastikową łopatką. Pozwoliłam mu pomagać. Następnej nocy był tam kolejny dzieciak, potem troje następnych, potem dziesięcioro. Wraz ze mną kopało trzynaścioro dzieci, używając łopatek do piasku, rydli ogrodowych, a nawet jednego czy dwóch prawdziwych szpadli. Rowery były obwieszone wiaderkami i ciągnęły za sobą kosze na śmieci na kółkach, a dzieci wysypywały ziemię w swoich piaskownicach, na kompostach w ogrodach rodziców albo na suchej, pozbawionej trawy przestrzeni przeznaczonej pod budowę. Dwunastej nocy skończyliśmy kopać i na każdym końcu tunelu postawiliśmy skrzynkę na listy, choć w zasięgu wzroku nie było żadnego domu. Trzynastej spałam sama na środku tunelu i podczas, gdy nade mną przemykały samochody prosiłam ziemię, żeby pamiętała, jak to jest być twardym i mocnym kamieniem.

Następnego popołudnia razem, mag i ja, szliśmy przez osiedle, żeby obejrzeć moje dzieło. Tyle czasu spędziliśmy w piwnicy, że ujrzenie go w świetle słońca było szokiem — wyglądał tak dziwnie, wysoki i tak blady, że niemal przezroczysty, w zbyt dużej koszulce i długich, obcisłych getrach. Bałam się, że ktoś może nas razem zobaczyć; było mi wstyd za to uczucie, ale jednak na widok nadjeżdżających aut ukrywałam twarz.

Przeszliśmy przez pustą przestrzeń do samotnej skrzynki na listy. Była w kształcie gęsi w locie, lecącej do swojej siostrzanej skrzynki. Pozwoliłam sobie na odrobinę zabawy i kupiłam drugą w kształcie łabędzia, także w locie, więc wyglądały, jakby szykowały się do wielkiej bitwy. Gęś kontra Łabędź.

Powiedziałam o tym, ale mag się nie uśmiechnął.

— No i? — powiedział, wskazując na moje bliźniacze skrzynki. — Co to jest?

— Pociągnij dziób gęsi — odparłam.

Mag wyciągnął żylaste ramię i zrobił to. Skrzynka się odchyliła, razem z kawałkiem ziemi, w której była umocowana, odsłaniając drabinę, która błysnęła w słońcu i ciemny tunel poniżej.

— Ha! — powiedział mag. Zszedł na dół, a ja za nim, zamykając za nami właz.

Poinstruowałam dzieci, żeby u dołu każdej drabiny trzymały latarki, ale jeszcze ich nie przyniosły, i tunel był smoliście czarny. Wykopałam go, wyśniłam go, ale jego idealna czerń mnie sparaliżowała.

— Musisz się pochylać? — wyszeptałam. Mówić normalnym głosem wydawało się niewłaściwe.

— Trochę — odpowiedział.

— Chodź za mną — powiedziałam i poszukałam jego dłoni. Podał mi ją luźno, zostawiając mi decyzję, czy chwycić ją mocniej. Jego palce poruszały się nerwowo.

Przejście tunelu zajęło nam tylko jedną czy dwie minuty, ale kiedy nasze ciała przesuwały się przez zimny, wilgotny mrok, każda sekunda wydawała się znacząca. Zanikł nawet dźwięk samochodów jeżdżących nad głową. Mag dwa razy uderzył się w głowę, a raz ostro wciągnął powietrze, jakby zobaczył coś zdumiewającego. Jego dłoń wciąż drgała w mojej; przestrzeń między nimi była coraz cieplejsza.

— To niesamowite — powiedział. — Po prostu niesamowite.

Ścisnął moją rękę mówiąc to, a potem trzymał ją mocno. Zadrżałam.

— Zimno? — spytał z dziwnym napięciem.

— Nie! — odpowiedziałam równie nerwowo. — Nie, nie, w porządku.

Z ogłuszającym trzaskiem wpakowałam się prosto w drabinę. Zachichotałam i puściłam jego rękę. Po krótkim wahaniu także się roześmiał.

Postawiłam stopę na szczeblu.

— To naprawdę niesamowite — znów powiedział mag. — Masz prawdziwy talent.

Zatrzymałam się w połowie wspinaczki, żeby rozkoszować się tą pochwałą, a jego pierś otarła się o moje ramię; znajdowaliśmy się bliżej, niż zdawałam sobie sprawę.

— Dziękuję? — powiedziałam. Ledwie mogłam oddychać.

Mag znów sięgnął po moją dłoń. W ciemności jego oddech musnął moją szyję. Uczucie było cudowne, ale skręcił mi się żołądek.

Cofnęłam rękę i wspinałam się dalej.

W świetle, kiedy mag wyłonił się z tunelu, zajęłam się otrzepywaniem ubrania z ziemi. Pole u moich stóp było ciemne, mokro brązowe, niedawno zaorane i bogate. Wszędzie wokół mnie rosły zielone kiełki, świeże i żywe w słońcu. Mag umieścił skrzynkę na miejscu i zaśmiał się do siebie dziwnym, wysokim głosem. Nie odwracałam się do niego. Nie chciałam zobaczyć, jaką absurdalną pozę przyjął, jaka okropna osoba sprawia, że serce waliło mi jak młotem, a na skórze pojawił się pot.

— Zrobiłaś wspaniałą drogę — powiedział za moimi plecami. Odwróciłam się; gładził palcem brzeg skrzynki z łabędziem. Spojrzał na samochody ryczące pomiędzy nami a domami.

— Powinniśmy… wrócić tunelem?

Mój żołądek podskoczył.

— Przebiegnę przez drogę — powiedziałam.

Patrzył mi w oczy, a kiedy to powiedziałam, twarz mu zmiękła.

— W porządku. Uciekaj — powiedział z cichym śmiechem. — Ja się tam jeszcze rozejrzę.