— Zaraził mnie obcy. Czekałem na zmianę świateł na przejściu koło ratusza, gdy nadbiegł ku mnie. Kluczył pomiędzy samochodami i ciężarówkami, omijającymi go ledwo o włos. Zamarłem z… trwogi, jak mi się zdaje. A on stał tam na ulicy, tuż przy krawężniku, wpatrując się we mnie. Mogłem dostrzec szok malujący się na twarzach kierowców, wykręcających w ostatnim możliwym momencie, by go wyminąć.
— Ratusz wyznacza mu granice terytorium. — Julia pokiwała głową ze zrozumieniem. — Nie wkroczy na obszar obcego z Downey Road.
Przytaknąłem jej ze zniecierpliwieniem. To była moja historia, nie jej.
— Tak, wiem. W każdym razie, wpatrywał się we mnie przez jakieś dziesięć sekund, po czym po prostu odwrócił się nieoczekiwanie w innym kierunku, jak jakiś ptak, i skupił na czymś zupełnie innym w górze ulicy. I już go nie było, ponownie wbiegł w ruch uliczny. Dopiero w połowie drogi do domu zdałem sobie sprawę, że mnie zaraził.
Zadrżałem na samo wspomnienie. Słowo „obcy” stało się frazesem. Łatką pozwalającą nam unikać konieczności przyznawania przed sobą, z jak dosłownie innego świata pochodziły te istoty. Julia nic nie odpowiedziała, a ja nie rozumiałem wtedy, że jej milczenie wyrażało głębsze zrozumienie sytuacji. Znów zacząłem pocierać szklankę, tym razem obejmując ją dłońmi. Było to elektryzujące uczucie. Obserwowałem, jak drgające walce niebieskiego światła wzbierają z drżeniem w kierunku sufitu, przemawiając do mnie uspokajającym mruczeniem.
— To cudowne. Przez tak długo nie zdawałem sobie sprawy o czym mi opowiadałaś. Nie powinienem na ciebie krzyczeć, gdy pozwalałaś się zarażać. A kiedy rzuciłaś pracę, powinienem starać się ciebie zrozumieć. Powinniśmy przeżywać to wspólnie w domowym zaciszu.
Na twarzy Julii pojawił się nieznaczny uśmiech.
— Zostało jeszcze mnóstwo chorób, które możemy złapać. Barnaby twierdzi, że jest ich przeszło sto pięćdziesiąt. Jestem pewna, że niektóre z nich możemy przejść wspólnie.
Przebiegła mi dłonią po włosach, poczułem trzaski, jakby przepełniała je elektryczność. Przez moje ciało, upojnym drżeniem, przebiegły fale ciepła.
— Jakie to miłe uczucie. Co je powoduje?
Zaczęła delikatnie ugniatać mi głowę, równocześnie recytując lekcję, której nauczył ją Barnaby.
— Czynnik powodujący Niebieskie Szkło jest przenoszony w wodzie. Obcy wydzielają zakażoną substancję, wychwytywaną przez warstwę szczeciny porastającej ich ciało, i ta czeka tam tylko, aż obcy przelotnie się o kogoś otrze. Po zarażeniu, czynnik przenika do twojego układu nerwowego i tam inkubuje. Odmienne wrażenia, które obecnie odbierasz, są właśnie wynikiem jego działania, gdy — w celu reprodukcji — przebudowuje ci układ nerwowy. Doznania te przemijają po rozpoczęciu reprodukcji, lecz wtedy twoje ciało staje się zdolne do przyjęcia większej liczby obcych chorób. Niebieskie Szkło przeciera im szlaki.
— Och — westchnąłem z przyjemnością. — Ile to będzie trwało?
— Dwa do trzech dni. Ciesz się, póki możesz.
Kiedy teraz wspominam kłótnie, jakie raz za razem wybuchały między nami, gdy Julia zaczęła kolekcjonować obce choroby, czy sposób, w jaki stawiałem pod znakiem zapytania jej inteligencję i zdrowy rozsądek, to zawsze byłem lekko zdziwiony spokojem, z jakim przyjmowała moje późniejsze przeprosiny. Kilka pierwszych dni po złapaniu Niebieskiego Szkła prawie przypominało te z początku naszej znajomości. Prawie. Zawsze istniała bowiem między nami ta niewielka strefa milczenia. Tego, o czym nigdy nie rozmawialiśmy.
Zaraz po Niebieskim Szkle złapałem Promyk Słońca w Kościach. Promyk Słońca w Kościach. Ta nazwa brzmi dosyć dziwnie dla wszystkich, którzy nigdy tego nie przeszli. Wiecie, jak to jest podczas poważnego przeziębienia, gdy człowiek leży sobie w łóżku cieplutko opatulony? To uczucie zadowolenia, gdy ktoś przynosi wam gorące napoje, a wy nie musicie się martwić obowiązkami, pracą ani niczym innym, a jedynie kulicie się, by wracać do zdrowia? Tak właśnie wygląda Promyk Słońca w Kościach, tyle tylko, że bez tych wszystkich negatywnych symptomów, takich jak zablokowane uszy, bóle głowy czy cieknący nos.
Pamiętam, jak leżąc na sofie, uśmiechnąłem się do Julii, która przyniosła mi kolejną szklankę gorącej herbaty z cytryną.
— Dlaczego nam to robią? — spytałem.
Chcąc przysiąść na krawędzi łóżka, zrzuciła na podłogę jakiś kolorowy magazyn i uśmiechnęła się do mnie.
— Nie wiem. Barnaby twierdzi, że obcy zmieniają nasze ciała. Każda choroba troszkę nas ulepsza. Na początku odnowiono ci układ nerwowy, teraz odmładzają twój szpik kostny. Każda z chorób czyni nas odrobinę lepszymi.
Zmarszczyłem brwi i upiłem łyk herbaty. Smakowała tak cudownie, że poczułem się parszywie, nie mogąc się z nią zgodzić.
— Och. To dziwne. Mam wrażenie, że obcy nawet w najmniejszym stopniu, tak czy inaczej, nie dbają o ludzi. Popatrz tylko na tego naszego. Czasem, dotykając płyt chodnika, czołga się na czworakach po głównej ulicy, a kiedy indziej można go zobaczyć, jak wpatrując się w gwiazdy wysiaduje na dachu Kings Arms. Nieustannie widuję go, jak wchodzi czy wychodzi z kanałów. Biega wzdłuż granic swojego terytorium, czy też po głównej ulicy, wymijając ludzi, jakby ich tam zupełnie nie było, ale nigdy, jak się zdaje, nie jest nami zainteresowany. Kiedy mnie zarażał, miałem wrażenie jakby patrzył przeze mnie na wskroś.
Julia rozparła się wygodnie i przeciągnęła zmysłowo. Zapuszczała włosy. Kosmyki tlenionych włosów rozłożyły się na obiciach sofy, a ich lśniące, brązowe odrosty tworzyły poduszkę wokół jej głowy. Uśmiechnęła się do mnie protekcjonalnie.
— Starasz się wyczytać konwencję mowy własnego ciała u obcej istoty. Bety od tysiącleci podróżowały przez galaktyki. Barnaby twierdzi, że dzielą wspólną pulę pamięci gatunkowej, której używają do wzajemnej komunikacji. Czy język ciała znaczy cokolwiek dla telepaty? Czy ty naprawdę uważasz, że możemy pokładać nadzieję, że u tak zaawansowanej rasy odnajdziemy odpowiedniki wszystkich naszych doświadczeń?
Poczułem się lekko zraniony Odpowiedź, jakiej jej udzieliłem, była wynikiem mego rozdrażnienia.
— Nie wyglądają znowu na aż tak zaawansowanych. Przypominają raczej stado ptaków, które wylądowało na naszej planecie. Gromadka rudzików, z których każdy broni własnego terytorium. Nijak nie wygląda, by komunikowali się z ludźmi.
— Mmm. Może jeszcze tego nie robią — odparła enigmatycznie Julia. Nieoczekiwanie ziewnęła, po czym przeciągnęła się i wstała. — Słyszałam, że Selina złapała coś nazwanego Symfonią Smyczkową. Brzmi ciekawie. Pomyślałam, że wpadnę do niej, by sprawdzić, co to takiego. Chcesz iść?
Potrząsnąłem głową. Jak na razie byłem całkiem zadowolony z Promyka Słońca w Kościach.
— Jak sobie chcesz — powiedziała, wychodząc z pokoju. — Do zobaczenia.
— Cześć — odpowiedziałem, lecz kiedy wyszła, nie było już tak samo. Zasnąłem, starając się sobie wyobrazić, w jaki sposób obce choroby zmieniały moje ciało, przeistaczając mnie w nową, wspaniałą istotę. Zamiast tego męczyły mnie koszmary. Obcy wpatrywał się we mnie swoimi niewidzącymi, ciemnymi jamami oczu. Westchnął z przyjemności, gdy moja wola powoli, wraz z kolejnymi falami chorób, oddzielała się ode mnie, aż znalazłem się całkowicie pod jego kontrolą.
Kiedy się obudziłem, Promyk Słońca powoli znikał z moich kości.
Julia złapała Symfonię Smyczkową od Seliny i prawie przez tydzień chodziła z uśmiechem na twarzy, wywołanym grającą jej w uszach muzyką sfer. I nieważne, jak bardzo się starałem, nie mogłem się tym zarazić. Za to udało mi się złapać Parchy. Skóra nabrzmiała mi wielkimi, czerwonymi i ropiejącymi krostami, które szybko twardniały, tworząc brązowe strupy, rozmiarami, kształtem i kolorem przypominające jednopensówki.