Któregoś wieczoru przed nastaniem pory monsunów, kiedy chłopcy byli zbyt zmęczeni nawet na krykieta, a niebo przypominało odwróconą miedzianą miskę, Mamaji przyszła do mojej wieżyczki na szczycie dawnej kupieckiej posiadłości. Wbrew zasadom przyzwoitości okiennice były otwarte, a zasłony falowały od gorąca unoszącego się z ulicy.
— Nadal jesz mój chleb — trąciła stopą moją thali. Było zbyt gorąco na jedzenie, zbyt gorąco na wszystko poza leżeniem i czekaniem na deszcz i ochłodę, jeśli w tym roku deszcze w ogóle nadejdą. Słyszałam głosy dziewcząt na dziedzińcu, zanurzających nogi w sadzawce. Dzisiaj z radością posiedziałabym z nimi na skraju wody, ale byłam boleśnie świadoma tego, że żyję w posiadłości Lovely Girl Shaadi Agency dłużej, niż którakolwiek z nich. Nie chciałam być ich Kumarimą. A kiedy po marmurowych korytarzach rozniosły się wieści o moim dzieciństwie zaczęły mnie prosić o drobne puja, małe cuda, mające im pomóc znaleźć właściwego mężczyznę. Nie czyniłam ich już, nie z obawy, że nie mam już takiej mocy — bo nigdy jej nie miałam — ale dlatego, że we mnie wierzyły, wychodziły za bankierów, producentów telewizyjnych i sprzedawców mercedesów.
— Powinnam była cię zostawić w tym nepalskim ścieku. Bogini! Ha! A ja głupia sądziłam, że będziesz cennym nabytkiem. Mężczyźni! Mogą zarabiać na giełdzie i mieszkać w apartamentach w Chowpatty Beach, ale głęboko w środku są tak przesądni, jak byle wieśniak.
— Przykro mi, Mamaji — powiedziałam, odwracając wzrok.
— A co na to poradzisz? Jedynie urodziłaś się doskonała na trzydzieści dwa sposoby. A teraz słuchaj mnie, cho chweet. Przyszedł do mnie mężczyzna.
Zawsze przychodzili, zerkając w górę na dźwięk chichotów Uroczych Dziewcząt dobiegających zza okiennic, kiedy czekali w chłodzie dziedzińca na Shwetę, która prowadziła ich do Mamaji. Mężczyźni z ofertami małżeństwa, mężczyźni z intercyzami, mężczyźni z funduszami powierniczymi. Mężczyźni pytający o specjalne, prywatne spotkania. Mężczyzna, o którym mówiła Mamaji, był jednym z nich.
— Przystojny, młody mężczyzna, uroczy młody człowiek, ma tylko dwadzieścia lat. Jego ojciec to ważna figura w departamencie zaopatrzenia w wodę. Prosi o prywatne spotkanie, z tobą.
Natychmiast nabrałam podejrzeń, ale nauczyłam się, że przy Uroczych Dziewczętach z Delhi, nawet bardziej, niż przy kapłanach i Kumarimach w Katmandu, nie wolno niczego okazać na pomalowanej twarzy.
— Ze mną? To zaszczyt… I ma tylko dwadzieścia lat… I z dobrej rodziny, tak dobrze ustosunkowanej.
— Jest braminem.
— Wiem, że jestem tylko Shakya…
— Nie zrozumiałaś. On jest braminem.
Jest tyle rzeczy, które powinnam była zrobić, powiedziała Wysoka Kumarima, kiedy królewski samochód odjeżdżał spod drewnianych wrót Kumari Ghar. Jeden szept przez okno powiedział mi wszystko: klątwa Kumari.
Shakya odsunęła się ode mnie. Ludzie na mój widok przechodzili na drugą stronę ulicy udając, że mają tam coś do roboty. Starzy przyjaciele rodziny wiercili się nerwowo, zanim przypominali sobie, że mają do załatwienia coś ważnego. Chai-dhabas dawali mi herbatę za darmo, żebym poczuła się niezręcznie i wyszła. Moimi przyjaciółmi byli kierowcy ciężarówek, autobusów, przewoźnicy stłoczeni w stacjach biodiesli. Musieli się zastanawiać, co to za dziwna dwunastolatka kręci się przy postojach dla ciężarówek. Jestem pewna, że niektórzy z nich myśleli coś więcej. Od wioski do wioski, z miasta do miasta, w górę i w dół drogi na północ niosła się legenda. Eks-Kumari.
Potem zaczęły się wypadki. Chłopiec stracił część dłoni przez pasek klinowy w silniku nissana. Nastolatek wypił za dużo rakshi i zmarł w wyniku zatrucia alkoholem. Mężczyzna poślizgnął się pomiędzy mijającymi się ciężarówkami i został zmiażdżony. W chai-dhabas i warsztatach znów mówiło się o moim wujku, który spadł w przepaść, podczas gdy mała przyszła bogini kołysała się w klatce śmiejąc się i śmiejąc i śmiejąc.
Przestałam wychodzić z domu. Kiedy w dolinie Katmandu zaczęła się zima, całymi tygodniami nie opuszczałam swojego pokoju. Dni przemykały, a ja patrzyłam przez okno na zacinający śnieg z deszczem, na chorągiewki modlitewne wyciągające się na wietrze, na linę kołyszącą się nad przepaścią. Poniżej wściekła, wezbrana rzeka. O tej porze roku głosy górskich demonów niosły się głośno, mówiąc mi nienawistne rzeczy o pozbawionych wiary Kumari, które zdradziły święte dziedzictwo ich devi.
Najkrótszego dnia w roku przez Shakya przejeżdżał kupiec narzeczonych. Nad dźwiękami z telewizora, który w dużym pokoju był włączony dzień i noc, usłyszałam nieznany głos. Uchyliłam drzwi na tyle, żeby wpadł przez nie głos i blask ognia.
— Nie wezmę od was pieniędzy Tutaj, w Nepalu, marnujecie czas. Wszyscy znają tę historię, a nawet jeśli udają, że w nią nie wierzą, to tak się zachowują.
Usłyszałam głos mojego ojca, ale nie mogłam go zrozumieć. Znów odezwał się kupiec.
— Może udałoby się daleko na południu, w Bharat albo w Awadh. W Delhi są tak zdesperowani, że biorą nawet Niedotykalne. Ci Hindusi są dość dziwaczni; niektórym może nawet spodobać się pomysł poślubienia bogini, jako oznaka statusu. Ale nie mogę jej zabrać, jest za młoda, na granicy natychmiast ją cofną. Mają zasady. W Indiach, uwierzylibyście? Dajcie mi znać, kiedy skończy czternaście lat.
Dwa dni po moich czternastych urodzinach kupiec narzeczonych wrócił do Shakya i wyjechałam wraz z nim jego japońskim SUVem. Nie lubiłam jego towarzystwa i nie ufałam jego rękom, więc kiedy jechał na niziny Torai spałam, lub udawałam, że śpię. Kiedy się obudziłam byłam daleko poza granicami mojego pełnego cudów dzieciństwa. Myślałam, że kupiec zabierze mnie do starożytnego, świętego Varanasi, nowej stolicy Bharat we władaniu wspaniałej dynastii Rana, ale wydawało się, że w Awadhis mniej się przejmowano hinduistycznymi przesądami. Przyjechaliśmy więc do rozległego, chaotycznego skupiska dwóch Delhi, jak bliźniaczych półkul mózgowych, i do Lovely Girl Shaadi Agency. Gdzie mężczyźni w wieku pozwalającym na zawarcie małżeństwa nie byli tacy znowu nowocześni, przynajmniej w kwestii byłych devi. Gdzie jedynymi ludźmi nie dbającymi o klątwę Kumari byli ci, których otaczały jeszcze większe przesądy: dzieci poddane zabiegom inżynierii genetycznej, znane jako bramini.
Ich była mądrość, ich było zdrowie, uroda, powodzenie i status, majątek, który nie mógł się zdewaluować, nie można go było stracić ani przegrać, ponieważ był w każdej spirali ich DNA. Bramińskie dzieci hinduskiej superelity cieszyły się długim życiem — dwa razy tak długim jak ich rodziców — ale miało to swoją cenę. Istotnie byli narodzeni dwukrotnie, kasta ponad kastami, tak wysoka, że stali się nowymi Niedotykalnymi. Partner pasujący do byłej bogini: nowy bóg.
Gazy, płonące nad zakładami przemysłu ciężkiego w Tughluq, oświetlały zachodni horyzont. Ze szczytu wieży mogłam odczytać ukrytą geometrię New Delhi, naszyjniki świateł wokół Connaught Place, wielką świetlistą sieć monumentalnej stolicy Rajów, niewyraźny blask starego miasta na północy. Penthouse na szczycie Narayan Tower był ze szkła; szklane ściany, szklany dach, a pode mną wypolerowany obsydian odbijający nocne niebo. Chodziłam z gwiazdami nad głową i pod stopami. To był pokój zaprojektowany, by zdumiewał i onieśmielał.