— Poszliśmy w złą stronę. Wracamy.
Niezapominajka jest najlepszą chorobą. Teraz może tak nie uważasz, ale kiedy już ją złapiesz…
Siedzieliśmy z Julią na łóżku, zajęci zabawą w sprawdzanie pamięci.
— Pamiętam, jak pierwszy raz zobaczyłam śnieg — opowiedziała. — Tata wyciągnął mnie w ramionach i patrzyłam w górę, na ciemne niebo, a w moim kierunku zaczęły spadać te duże białe płatki. Wrzeszczałam z zachwytu. A wtedy jeden z nich spadł mi na język, a ja po prostu nie mogłam przestać chichotać.
Trzymałem ją za rękę, starając się sobie przypomnieć, jak miała na imię. Wróciło to do mnie w postaci nieoczekiwanej fali, której towarzyszył wybuch prawdziwego uczucia. Przypominało to prawie tę gorączkę, która trzymała mnie w szponach przez pierwsze trzy tygodnie naszej znajomości. Coś innego wyciekło mi z pamięci.
— Zapomniałem jak brzmieli Beatlesi — stwierdziłem.
— No, no! Nieźle. — Julia wyraźnie była pod wrażeniem. Wspomnienia wkrótce powrócą, i to olbrzymią falą, a będzie to przypominać słuchanie każdej z ich piosenek po raz pierwszy, tyle że tym razem będą one poobklejane wszystkim innym, całym późniejszym, nabieranym z czasem głębszym zrozumieniem, które pozwalało ci naprawdę doceniać, co posiadałeś.
Po wszystkim, co powiedziano na temat tego, co zrobili nam obcy, Niezapominajka wciąż była wspaniałym przeżyciem.
Julia zaczęła się uśmiechać. Mocno ścisnęła mi dłoń i zwinęła palce u nóg, rolując w fałdy tanie wzorzyste prześcieradło.
— Później mam zamiar się wymknąć i spotkać z Barnabym. Sypiamy razem, wiesz. — Zachichotała. — Och nie, zapomniałam. Nie powinnam była ci tego mówić, prawda?
Przeczesałem dłonią jej coraz dłuższe brązowe włosy i zakręciłem na palcu ich blond końcówki. Również chichotałem.
— Nie przejmuj się. Mój mózg mi mówi, że wiedział o tym. — Zaśmiałem się głośniej. — Ojej! Teraz o tym zapomniałem!
Lecz później to do mnie wróci, a wtedy naprawdę zaboli.
— O czym zapomniałeś? — zapytała Julia i oboje zaśmialiśmy się jeszcze głośniej.
Chwila przeminęła, westchnęliśmy i ułożyliśmy w ciszy na łóżku. Julia obróciła się na brzuch, oparła głowę na mojej piersi i zaczęła gładzić mnie po ramieniu.
— Więc to tak — powiedziała. — Ostateczne zrozumienie. Powiadają, że Niezapominajka jest końcem początku. Powinniśmy osiągnąć stan łaski, który doprowadzi nas do docenienia pozostałych, wciąż czekających na nas chorób. Nasze ciała są przygotowane.
— Mmm — stwierdziłem, wpatrując się w wielką papierową kulę delikatnego abażuru.
— Wszelkie dzielące nas lata, cała dzieląca nas odległość. Wkrótce będziemy mogli zajrzeć do puli wspomnień gatunku obcych. Jak to będzie, spojrzeć przez przestrzeń, by zajrzeć w umysły innych istot, błyszczące w ciemności niczym gwiazdy?
— Oświecenie — powiedziałem.
— Też tak myślę — marzycielsko zgodziła się ze mną. Nagle stężała.
— Poczekaj. Nadchodzi. Czujesz to?
Czułem. Ogromna ciemna jama rozwarła się gdzieś i wpadaliśmy w nią w naszych umysłach. Pośrodku było światło. Julia chwyciła mnie za ramię, a ja ułożyłem się wokół niej. Światło rozlało się i obmyło nasze ciała.
Nie minął tydzień, a Julia zostawiła mnie i wprowadziła do Barnaby’ego. Mają całkiem przyjemne mieszkanko w szemranej okolicy tuż za ratuszem. Z powodu tamtejszych dzieciaków malujących po murach, dzielnica sprawia wrażenie bardziej zrujnowanej, niż jest w rzeczywistości, lecz Julia zapiera się, że czuje się tam bezpiecznie, gdy musi wyjść w nocy. Żeby było śmiesznie, ich mieszkanie jest o rzut beretem od owych zapuszczonych terenów, przy których wylądowaliśmy tej nocy, gdy zapomnieliśmy drogi do domu. Julia ma teorię, że jesteśmy w stanie wyczytać własne myśli zarówno z czasowym wyprzedzeniem, jak i po fakcie. Według jej teorii, kierowała się wtedy najzwyczajniej w świecie do swego przyszłego domu. Ja wciąż nazywam to wyłącznie zbiegiem okoliczności. Kłócimy się o to, kiedy się spotykamy, by wymienić choroby. Istnieje spora grupka oświeconych, którzy myślą, że ma rację, lecz ogólnie rzecz biorąc większość z nas uważa, że to po prostu czysta fantazja. Bardzo rzadko można spotkać oświeconego, który nie stąpa twardo po ziemi. Jesteśmy rozsądną gromadką. Cóż nam zostało, musimy tacy być, prawda? Tworzysz sobie te wszystkie fantazje o własnym miejscu we wszechświecie, o tym, jak to ktoś cię dogląda, i nagle pojawiają się obcy i wydawać by się mogło, że można najzwyczajniej w świecie przestać to robić. Przybyli, by pomóc ci przekształcić swe ciało i przenieść na wyższą płaszczyznę istnienia, ale oczywiście to nie do końca tak, prawda?
Grupka rolników — oto kim są. Dokładnie nie tyle rolnicy, co pasterze. Przez tysiąclecia powoli przemierzający wszechświat w poszukiwaniu planet, na których życie wyewoluowało w sposób umożliwiający podtrzymanie ich żywego inwentarza: stu pięćdziesięciu — czy coś koło tego — chorób, tworzących ich stado. Hodują je wewnątrz naszych ciał, stających się ich nowym pastwiskiem, by zbierać dziwaczny plon, kolekcjonując martwe bakterie, których się pozbywamy. Zobaczyłem to wszystko z Julią w jednej olbrzymiej pętli, dzięki ich skumulowanej pamięci gatunkowej, zaraz po tym, jak Niezapominajka przyłączyła nas do wspólnej części ich świadomości. Runęliśmy w przeszłość przez czas, świat za światem, do jakiejś niczym niewyróżniającej się dalekiej planety, na której pierwotnie ewoluowali. Odbijając się znów do przodu, podążając ich śladem, do coraz to nowszych światów, gdy mieszkańcy planet i ich potomstwo uodparniali się na ich choroby. Gdy nie mogli już dłużej uprawiać swej metaforycznej ziemi.
To trzeźwiąca myśl, która równocześnie zmusza, byś stanął twarzą w twarz z faktami. Wcale się nami nie interesowali. W głębi naszych serc wiedzieliśmy o tym, wystarczyło tylko zauważyć, jak na nas patrzą.
Dostrzeżenie prawdy tego kalibru zmusza do stawienia czoła prawdziwemu światu.
Co w takim razie zrobiłem? Cóż, posprzątałem mieszkanie. Ta długa pajęczyna definitywnie musiała stąd zniknąć. Wyrzuciłem zapychające mi szafę stare ciuchy i sprzedałem gitarę, na której nigdy nie nauczyłem się grać. Nawet przeczyściłem lodówkę. Odkurzyłem edytor tekstu i znów zacząłem pisać artykuły do magazynów i gazet. To była moja pierwsza próba — moje otrzepanie się z kurzu. Czuję, jakbym ponownie zapanował nad własnym życiem, a nie czekał, aż rzeczy same mi się przydarzą. Wydaje mi się, że kiedy przybyli obcy, wszyscy włączyliśmy sobie pauzę w naszych życiach.
Och, boli mnie gardło, mocno, jakby brała mnie jakaś choroba. Mam nadzieję, że to jedynie najzwyklejsze przeziębienie.
Przełożył Konrad Kozłowski
Gustavo Nielsen
MARVIN
Mały człowieczek, zanim jeszcze zsiadł z motoru, zdjął kask i powiesił go na kierownicy. To był stary motocykl, pomalowany na czarno syntetycznym lakierem, a z tyłu miał przyczepkę na rowerowych kołach, z której wystawały kolorowe pudła. Kiedy podjechał pod bramę szkoły, zauważyłam, że ma zajęczą wargę. Przekątna linia dzieliła jego uśmiech na dwie niepasujące do siebie krzywizny, przez co chwilę musiałam się przyzwyczajać do jego wyglądu.