Cholo był męską wersją Anity, ale przeszedł już do szóstej klasy, miał czternaście lat i potężne ciało zwieńczone wielką brodatą głową.
— Podwójna głowa! — krzyknął mag i wszyscy, prócz Chola i Anity, zaśmiali się. Łącznie ze mną.
— Pani! — zawołała dziewczynka z siódmej.
— Trzy głowy! Pani ma trzy głowy! — ciągnął Marvin, podnosząc ręce. Chwycił za różdżkę. — Trzy głowy to sporo, ale nie wystarczająco. Cisza, proszę. Zaraz, zaraz, czuję, że w tej szkole jest ktoś, kto ma o jedną głowę więcej, ktoś z czterema… Zaraz… — zaczął przechadzać się między ławkami.
— Dlaczego masz tam takie coś? — nalegał Gastón.
— Jakie coś? — Marvin przystanął.
— Takie przerwane.
— Żeby mieć dwie pary ust. Dobry magik musi mieć dwie: jedną do zapowiadania sztuczki, drugą do przemilczenia, jaki jest trik. Dlatego mam je oddzielone — pokazał na ranę — dzięki temu mam pewność, że prawidłowo działają. Z głowami czasami się nie udaje. Czasami ma się po kilka głów, ale nie są za dobrze połączone z ciałem, nawet ta, którą widać, której się używa do włożenia swetra. Zdarza się to zwłaszcza wtedy, jak się ma ich więcej niż trzy.
Zawrócił przy ostatniej ławce i posłał mi uśmiech swymi dwiema parami ust. Kiedy występował, robił się ładny. Zmieniał defekt swojej twarzy w coś szczególnego. Szedł powoli przed siebie.
— Już mam — powiedział. — Już znalazłem. Cztery główki… Imię?
Dzieci zaczęły buczeć. Anita podniosła wzrok, bo celował w nią czubek wskaźnika. Popatrzyła na magika sennie. Już miałam go powstrzymać.
— Imię? — zapytał mnie.
— Anita — powiedziałam.
Ona wstała i nie patrząc na mnie podeszła do przodu. Dzieci przestały buczeć. Zastanawiałam się, jaką krzywdę może jej wyrządzić takie zdarzenie, ale Marvin już ją wprowadził do wieży z pudełek. Wszystko przebiegało bardzo naturalnie. Wyglądało na to, że ona jest zadowolona. Cholo rzucił kulką papieru, która odbiła się od tablicy. Magik pochylił się i podniósł papier.
— Przesyłają nam wiadomość, Anita — powiedział rozwijając karteczkę. — Podwójna głowa życzy ci udanego zabiegu.
Ona się uśmiechnęła. „Wcale że jej niczego nie życzę”, zawołał chłopak. Gestem kazałam mu usiąść i się zamknąć. Marvin zapytał Anitę, czy dobrze się czuje.
— Tak — odpowiedziała.
On starannie zamknął drzwiczki w dwóch niższych pudłach. Głowa wystawała w ostatnim otwartym pudle.
— Na pewno?
Anita wzruszała ramionami, choć nie było ich widać, ale ponieważ lekko pochyliła głowę, to tak mi się wydawało. „Byle matka nie weszła”, pomyślałam. Zacisnęłam kciuki.
— Dobrze — powiedział Marvin. — Anita, jeśli się nie mylę, ma wielkie zdolności umysłowe i niesamowitą wyobraźnię, tyle że ich jeszcze nie rozwinęła, bo jest bardzo mała. Ile masz lat?
Wystawiła przez otwarte drzwiczki osiem palców.
— Jasne, osiem… I cztery głowy, tak mówiłem?
— Tak — odpowiedziały dzieci.
— Tyle że ich nie widać, bo nikt ich nie podłączył. Stukstuk — zapukał kostkami dłoni w pudełko. — Czy mamy krótkie spięcie w głowie?
— Taaaak — zawołały jej dwie jedyne koleżanki.
— Ale ja ją pytam. Czy iskrzysz przy myśleniu, panienko?
— Nie wiem — odpowiedziała.
— A, nie wie panienka. Dobrze… Czy mogę zamknąć drzwiczki?
— Tak — odpowiedziała.
Myślałam, że się popłacze, kiedy ją zostawią w ciemności. On zamknął drzwi. Dzieci szeroko otworzyły oczy. Dało się usłyszeć oddechy małych płuc. Wstałam.
— Dobrze się czujesz, Anita? — zapytałam. Magik dał mi znak. Podniosłam głos.
— Tak — odpowiedziała. Jej potwierdzenie dobiegało jakby z głębi studni.
Znów usiadłam. Byłam mocno zdenerwowana i to, co wydarzyło się później, tak bardzo mnie zdziwiło, że w ogóle, w żadnym momencie tego przedstawienia, nie wiedziałam, co robić. Magik skupił na sobie całą uwagę wszystkich, kiedy zaczął przekręcać górne pudełko nad tymi dolnymi. Używał obu rąk, żeby udawać, że odkręca głowę Anity z wielkim trudem. Od udawanego wysiłku zaciskał rozdwojone wargi. Wyjął skądś czarny kawałek blachy i wsunął tam, gdzie dziewczyna powinna mieć szyję. Podniósł górne pudło i przeniósł je na biurko. Spojrzenia dzieci i także moje podążyły tam za nim. Na podłodze wciąż stała zmniejszona wieża. Dzieci zaczęły wstawać. Marvin zaczął oklepywać pudełko spoczywające na biurku. Zapytał:
— Jesteś tam jeszcze?
Nikt nie odpowiedział.
— Anita, ciebie pytam: jesteś tam, moja droga?
— Tak — odpowiedział jej głos ze środka. Magik zamachał kilka razy różdżką. Kiedy otworzył drzwiczki, dzieci, które stały, cofnęły się o krok wstecz.
— Cześć — powiedziała Anita.
Chociaż to nie była Anita, tylko głowa Anity, oddzielona od jej ciała i w niewyjaśniony sposób postawiona na moim biurku.
— Boli cię?
— Nie, nic.
— Z twoim ciałem w porządku?
— Mhmmm — powiedziała.
— To znaczy tak?
— Tak.
— Chcesz czegoś?
— Ale czego?
— No czegokolwiek; może chcesz coś wiedzieć…
— Nie.
— To się nie ruszaj — powiedział i znów zamknął drzwiczki. Podszedł do trzech pustych pudeł, które zostawił na podłodze na początku przedstawienia. Postawił jedno po prawej i dwa na górze, tworząc coś jakby pryzmę. Ciszę w klasie można by kroić nożem. Stanął przed drzwiczkami. Otworzył to pierwsze pudło z biurka. Anita wciąż tam była. Otworzył pudło z boku i te dwa z góry. Cztery głowy.
— Uaaa — wyrwało się z ust czternastu dzieci.
— Cześć — powiedziała Anita, tym razem czterokrotnie.
Jeszcze mocniej zacisnęłam kciuki, żeby tylko nie weszła matka oświadczając, że „obiad gotowy”, i nie zobaczyła swojej córki z obciętą i pomnożoną głową, i do tego nie wiedzieć czemu uśmiechniętą.
— To nie jest magia — powiedział Marvin — to było w środku Anity. Ja tylko wyjąłem to na zewnątrz, żebyście wy także mogli zobaczyć. Choć jest jeden problem.
— Jaki? — zapytałam. Dzieci spojrzały na mnie.
— Bałagan — odpowiedział. — Problem z Anitą jest taki, że ma bałagan. Głowy Anity nie są poustawiane tak, jak powinny Z przyczyn od niej niezależnych pomyliły drogi i pozamieniały się położeniem. To tak, jakbyś ty, jak ci na imię?
— Gastón.
— Jakby Gastón usiadł na miejscu Anity, a Anita na jego.
— Nie mógłbym w nią rzucać kredą — powiedział Gastón.
— To może ona by w ciebie rzucała.
Anita słuchała tych wyjaśnień bez zmrużenia powieką. Zerknęłam na zegarek. Była za pięć dwunasta. O dwunastej przez te drzwi wkroczy jej matka, a kobieta jest dość porywcza. Kiwnięciem ręki dałam znać magikowi, żeby się pośpieszył.
— Załóżmy, Gastón, że wszystkie rzeczy zamienią się miejscami… Kreda, zamiast pod tablicą, znalazłaby się w apteczce, a plastry pod tablicą.
— Nie można by pisać! — zawołał ten od napomadowanych włosów.
— Ani zalepiać skaleczeń! — uzupełniła ta z warkoczykami.
— Nie mielibyśmy innego wyjścia i trzeba by wszystko posprzątać — powiedział magik. — Albo opatrywać rany kredą, a rysować plastrem i gazą.
Kilkoro dzieci się zaśmiało. On zamknął cztery drzwiczki, jedne po drugich. I dodał:
— Dlatego poprzestawiam pudła, żeby wszystko znów było w porządku. Plasterki w apteczce, a kreda w puszce. A każda głowa na właściwym miejscu.