Nauczycielka musiała sama podjąć tę decyzję, to było jasne. Przypomniała mi się Anita. Wyobrażałam ją sobie z dyplomem ukończenia prawa i najwyższą średnią, w kancelarii w stolicy, jak broni ludzi przed nietolerancją innych ludzi. Zacisnęłam kciuki. Nie zauważyłam, czy Marvin wciąż ma ten defekt ust. Zrobił gest, jakby chciał wyładować swoje pudła, stał plecami do ściany. To były te same, złote i czerwone kartony. Powiesił kask na kierownicy i wszedł do sali z pustymi rękoma, w odpowiedzi na wezwanie nauczycielki. Jedną dłoń trzymał na twarzy, przez co nie widziałam blizny. Nie słyszałam go w ogóle przez hałas, jaki robiły dzieci na dziedzińcu.
— A czerwoną kiełbaskę nałożyć?
— Mogę zobaczyć?
Pochyliłam się nad garnkiem. Jarzyny pływały w czerwonej cieczy.
Zabrzmiał dzwonek. Dzieci przestały tak hałasować. Ustawiły się jedno za drugim, gęsiego. Nauczycielka wzięła za rękę pierwszego chłopca, był albinosem. Drugi w szeregu walił go plastikową linijką po głowie. Pośpieszyłam do klasy, kiedy nagle usłyszałam warkot dobiegający z rury wydechowej.
— A ten magik? — zapytałam.
Dzieci, stojące gęsiego, zawisły gdzieś między mną a moim pytaniem; między młodą nauczycielką, która powiedziała „No, skoro mamy lekcje…”, a dziwnym ruchem palca wskazującego i kciuka prawej ręki, którymi uszczypnęła się w górną wargę, prawie dokładnie pośrodku; między ochotą, jaką miała ta dwudziestolatka, żeby obejrzeć przedstawienie, a surową obecnością Głównej Wizytatorki. Wybiegłam na drogę. Kask człowieczka oddalał się i znikał, daleko za wzgórzem, na horyzoncie szarego asfaltu.
Przełożył Tomasz Pindel
Meghan McCarron
DOM MAGA
Dom maga wyglądał w środku jak każdy inny dom w naszej okolicy, poza tym, że było w nim więcej drzwi. Miał troje drzwi w korytarzu, dwoje pod schodami, czworo w holu, jedne koło kominka i kolejne ukryte za sofą. Były na wyposażeniu domu, pomalowane na taki sam czysty, biały kolor jak ściany. Obejrzałam każde z nich prowadzące do pokoju w kolejnym domu, który wyglądał dokładnie tak, jak ten. Ten dom był domem wzorcowym, domem, który pozwalał istnieć wszystkim innym domom.
Nie przeszliśmy przez żadne z tamtych drzwi, choć się tego spodziewałam. Tymczasem mag poprowadził mnie do kuchni, otworzył piekarnik i wczołgał się do niego. Otwór wydawał się zbyt mały dla człowieka jego wzrostu, a co dopiero dla mnie. Zajrzałam do środka; nie było tam półek, ścianek czy grzałek. Tylko ciemność. Zerknęłam na pokrętła. Wszystkie były w pozycji „OFF”.
— No? — ze środka rozległ się głos maga. Odbijał się echem, jakby dochodził spod ziemi.
Wsadziłam głowę do piekarnika; wewnątrz było dziwnie wilgotno, a powietrze pachniało ciepłem i drożdżami. Nie widziałam żadnych ścian, tylko mrok. Wzięłam głęboki wdech i włożyłam do środka najpierw jedną, a potem drugą rękę. Kiedy podciągałam nogi uderzyłam się w piszczel o brzeg kuchenki. Pełzłam w smolistą ciemność, twarda metalowa podłoga nagrzewała się pod moimi rękami. Wszystko to nagle zaczęło wyglądać na beznadziejny pomysł. Jednak zanim mogłam się odwrócić, pochłonęła mnie ciemność i ześlizgnęłam się w dół.
W piekarniku migotała gazowa lampa, oświetlająca tapicerowane krzesła, które kilka miesięcy temu widziałam na śmietniku. Zapamiętałam je, bo były jaskrawozielone i przemknęła mi przez głowę myśl, żeby zabrać je do domu, do mojej różowokwiatowej sypialni, żeby wkurzyć moją mamę. Mag już siedział, czekając na mnie. Wyglądał na znudzonego. Otarłam z twarzy nerwicowy pot, wzięłam głęboki wdech i usiadłam.
Mag był wysoki i chudy, miał zaskakująco mocne dłonie i ciemne, siwiejące włosy. Poskładał się na krześle jak marionetka. Na moje spotkanie założył czarne, elastyczne spodnie, jedwabną górę od piżamy, wiśniowy kardigan i czarne klapki. Gdybym zobaczyła go na ulicy, zaczęłabym się śmiać, ale w piekarniku wydawał się dokładnie na swoim miejscu, aż w moich szortach khaki i wypłowiałej koszulce poczułam się śmiesznie. Nawet ułożyłam włosy. Po raz pierwszy, zamiast czuć się w moich maskujących ciuchach niewidzialna, poczułam się wyeksponowana.
Przez męczącą chwilę mag wpatrywał się we mnie. Wreszcie się pochylił.
— Powiedz mi, co widzisz, kiedy widzisz kolor czarny — polecił.
Pomyślałam o pozbawionym światła tunelu w piekarniku.
— Widzę… czarny? — powiedziałam.
Mag westchnął.
— Co widzisz? — powtórzył.
— Czarny.
Zamknęłam oczy. W ciemności ujrzałam gładki, połyskujący materiał, naciągnięty na kobiecym biodrze. Czarna sukienka koktajlowa. Satyna.
— Yyy — powiedziałam. Nie chciałam mu powiedzieć, co zobaczyłam; to wydawało się być tajemnicą. — Yyy. Coś, jak, yyy, widzę coś jakby przestrzeń. Jakby kosmos, nie?
Mag pochylił się i uderzył mnie w twarz.
Krzyknęłam i szarpnęłam się. Przycisnęłam dłoń do piekącego policzka. Mag obrzucił mnie wszystkowiedzącym, gniewnym spojrzeniem.
— Kłamiesz — powiedział. — Widzisz ciało kobiety.
Oczy wypełniły mi się łzami.
— Jak wygląda ta kobieta? — zapytał.
Pociągnęłam mocno nosem.
— Widziałam tylko… jej biodro. Półleżała, w czarnej satynowej sukience.
Kiedy to usłyszał, w jego oczach pojawiło się dziwne światło. Później, dużo później, powiedział mi, że kiedy jego mistrz zadał mu to pytanie, zobaczył dokładnie tę samą rzecz.
— Dlaczego chcesz się uczyć magii? — powiedział.
Zamrugałam, żeby pozbyć się łez. To było głupie pytanie. Moja matka chciała, żebym znalazła sobie hobby. Rzucała różne sugestie: jazda konna, taniec, muzyka — na odczepnego, jako dowcip, rzuciłam magię. Ale ona w moim wieku zajmowała się tarotem i ten pomysł ją zachwycił. Odkąd zadzwoniła do maga wywlekała dziwne historie o rzeczach, które zrobiłam jako dziecko, a które według niej wskazywały, że mam nadprzyrodzone zdolności. O ile mogłam powiedzieć, wszystkie dotyczyły tego, że jadłam ziemię. Nie sądzę, żeby się spodziewała pokojów w piekarnikach.
Nie chciałam jednak wyjść na głupią.
— Moja matka kazała mi przyjść. — Mag wyraźnie już mnie spisał na straty i nie podobało mi się to. — Bo chcę wiedzieć coś prawdziwego.
Mag odchylił się trochę na krześle i spojrzał na mnie gniewnie.
— Przyjdź w przyszłym tygodniu — powiedział wreszcie. — Ubierz się jak człowiek. I przynieś łopatę.
Wróciłam w podartych jeansach i starej koszulce mojego taty. Wyglądało to jak kolejny kostium, ale mag skinął głową na mój widok, zadowolony. Mój tata zachował się tak samo, kiedy spytałam, czy mogę pożyczyć T-shirt.
Mag zabrał mnie na swoje podwórko i polecił kopać. Nie dał mi żadnych innych wskazówek, tylko łopatę (ta, którą przyniosłam, była „za słaba”) i pozwolenie na zniszczenie swojego podwórza.
Najpierw wykopałam płytkie, leniwe otwory, a mag kazał mi je wszystkie zasypać z powrotem. Potem powiedział, żebym przestała kopać jak dziewczyna. Odparłam mu, że bycie kobietą nie jest złe, ale kiedy wróciłam do kopania wbijałam łopatę w ziemię mocno i gniewnie, jak wydawało mi się, że robiliby to chłopcy.
Moje następne dziury były wąskie, głębokie, tajemnicze. Kopałam je po całym podwórku, wyrzucając bogatą, ciemną ziemię, na której niegdyś, kiedy ten budynek był farmą, rosła kukurydza. Od czasu do czasu trafiałam na pordzewiałą puszkę z lubieżnie odchylonym wieczkiem. Przepociłam koszulkę taty i poplamiłam jeansy odciskami brudnych rąk. W miarę upływu czasu kopanie zaczęło trochę przypominać taniec albo muzykę, z rytmicznymi uderzeniami łopaty i kołysaniem mojego ciała. Uznałam swoje dziury za bardzo piękne.