— A Anglia — wtrącił Stuart — pustoszeje. Jak już o tym mowa, to samo da się rzec o całym świecie. Nie znam dokładnych liczb, ale coraz więcej ludzi po śmierci zostaje tam, w górze.
Tą myślą zamknęliśmy wieczór i opuściliśmy przytulisko, wychodząc na chłód zimowej nocy.
W świetle księżyca Stacja Odpraw lśniła jak gigantyczny, odwrócony sopel lodu, a gdy człapałem ku domowi, noc rozświetlił bijący w górę snop światła, transportujący kolejną partię umarłych na czekający w górze gwiazdolot Kethanich.
* * *Po paru tygodniach rozmowa w przytulni znów wróciła do tematu Kethanich i tego, co nas czeka po śmierci.
Postawione przez Richarda Lincolna pytanie było następujące: Czy po wskrzeszeniu mamy wracać na Ziemię, czy wyprawić się w międzygwiezdną podróż jako ambasadorowie naszych dobroczyńców?
Gregory spojrzał na mnie.
— Khalidzie, ty wróciłeś na Ziemię, nieprawdaż? Dlaczego to zrobiłeś, skoro czekał na ciebie cały wszechświat?
Uśmiechnąłem się i wzruszyłem ramionami.
— Muszę przyznać, że kusiło mnie, żeby tam zostać. Wszechświat… powab nowych doświadczeń… niewiele brakowało, a bym został. Ale… sam nie wiem. Biłem się z myślami. Jakaś cząstka mnie chciała podróżować między gwiazdami, ale inna, silniejsza, skłaniała mnie do powrotu. — Spojrzałem ponad stołem na Richarda Lincolna: był jedyną osobą, której wyjaśniłem powody mojego samobójstwa i powrotu na Ziemię. — Może obawiałem się nowego — zakończyłem. — Może wolałem wrócić do rzeczy i zjawisk znanych i bezpiecznych. — Ponownie wzruszyłem ramionami. Niezdolność do klarownego wyjaśnienia kierujących mną powodów sprawiała, że przenikliwe spojrzenie Gregory’ego Merralla wywołało we mnie poczucie lekkiego zakłopotania.
— A wy? — zwrócił się pisarz do Stuarta i Sam.
Oboje wymienili spojrzenia. Stuart przekroczył czterdziestkę a Samantha była odeń o dziesięć lat młodsza i stanowili nierozłączną parę — jakby zbliżyły ich doświadczenia wyniesione spod kopuł wskrzeszenia w odległym, obcym świecie.
— Tak naprawdę nie za często rozmyślałem o mojej śmierci albo wskrzeszeniu — powiedział Stuart. — Przyjąłem za rzecz oczywistą, że wrócę na Ziemię, by dalej żyć z Sam — miałem wypadek, gdy byliśmy małżeństwem zaledwie od roku — i wrócę do moich uniwersyteckich wykładów. Ale gdy byłem w kopule dowiedziałem się, że mogę przeżyć znacznie więcej, niż doświadczyłem, czy doświadczę na Ziemi.
— A jednak wróciłeś — stwierdził George.
Stuart spojrzał na żonę.
— Kochałem Sam — powiedział. — Kusiło mnie… kusiło, żeby tam zostać, ale doszedłem do wniosku, że zawsze mogę powrócić do gwiazd… później.
— Zabiłam się w dwa dni po śmierci Stuarta — odezwała się Samantha patrząc na Gergory’ego niemal z wyzwaniem w oczach. — Chciałam być przy nim. Nie mogłam żyć bez niego, nawet przez sześć miesięcy. — Urwała nagle i wbiła wzrok w swój kufel.
— I co? — ponaglił ją łagodnie Gregory.
— I gdy się tam dostałam, znaczy, gdy mnie wskrzeszono… nadal kochałam Stu, ale coś… nie wiem… coś się zmieniło. — Uśmiechnęła się. — Czułam zew gwiazd i wiedziałam, że nic już nigdy nie będzie takie samo. A jednak postanowiłam wrócić, zobaczyć jak powiodło się Stuartowi i pozostać przy nim.
— I jak wyszło? — zapytałem. — „Żyli długo i szczęśliwie”, tak?
— Oboje czuliśmy to samo — stwierdził Stuart. — Było tak, jakby nasza miłość została poddana testowi przez to, czego się tam dowiedzieliśmy. Zastanawialiśmy się nad powrotem, ale… padliśmy ofiarą przyzwyczajeń… praca, ta knajpka… — podniósł kufel w pełnym ironii salucie.
— To bardzo ciekawe — stwierdził Gregory. — Pogrzebałem trochę tu i tam. Na początku tylko dwie osoby na dziesięć wskrzeszonych decydowały się na pozostanie wśród gwiazd. Większość wybierała to, co było już im znane. Teraz zostaje na górze siedem osób z dziesięciu. A wygląda na to, że ta liczba będzie wzrastać.
— I jak myślisz, dlaczego tak się dzieje? — zapytał Ben.
Gregory zacisnął wargi w cienką linię i przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
— Może nauczyliśmy się ufać Kethanim. Rozeszły się opowieści tych, co byli wśród gwiazd i wrócili; zrozumieliśmy, że nie ma się czego bać.
— Ale z pewnością licznym z nas wystarczyłoby to, co już znamy — stwierdziła Elizabeth jak zawsze twardo trzymająca się rzeczywistości. — Wielu chciałoby wrócić, żeby na Ziemi robić to, co zawsze lubili.
— Można by tak pomyśleć — odparł Gregory potrząsając głową. — Ale gdybyś poznała, jak to jest doświadczyć wskrzeszenia i instruktażu Kethanich, a potem zobaczyłabyś gwiazdy…
— Mówisz tak, jakbyś osobiście tego doświadczył… — przerwał mu Stuart.
— Niestety, nie — uśmiechnął się Gregory. — Ale żeby napisać serię powieści o Kethanich, rozmawiałem z setkami, może nawet tysiącami łudzi, którzy wrócili z gwiazd.
— I co? — zapytałem.
— I dowiedziałem się, że wobec perspektywy życia wśród gwiazd idea drugiego życia na Ziemi wielu osobom wydaje się mało zachęcająca. A gdy doświadczyli życia tam, w górze, odkryli, że na Ziemi niełatwo im wytrzymać. — Uśmiechnął się. — Słowami, które wciąż się pojawiały w ich wypowiedziach były „prowincja” albo „zadupie”.
Przez chwilę każdy w milczeniu sączył swoje piwo.
— A ty, Gregory? — przerwałem wreszcie ciszę. — Co zrobisz?
Powiódł wzrokiem kolejno po twarzach nas wszystkich.
— Kiedy umrę — powiedział — na co chyba nie trzeba będzie zbyt długo czekać, zostanę wśród gwiazd, żeby robić to, czego Kethani ode mnie oczekują.
* * *W kilka dni później poczta dostarczyła mi paczkę książek. Była to trylogia „Powroty”, dzieło Gregory’ego Merralla, które dostałem dzięki uprzejmości wydawcy.
Na cotygodniowym spotkaniu w pubie dowiedziałem się, że tę trylogię przysłano każdemu z nas.
— Nie bardzo wiem, czego miałbym się spodziewać — oznajmił Stuart — ale to dobra rzecz.
— Bardziej, niż dobra — stwierdziła Elisabeth, będąca naszym literackim ekspertem. — Powiedziałabym, że to doskonałe, głęboko poruszające dzieło.
Akurat w ten dzień Gregory odwiedzał swojego wydawcę, nie mieliśmy więc okazji wyrazić mu swoich podziękowań. Przez cały tydzień pochłaniałem kolejne stronice i podobnie jak Stuart i Elisabeth odkryłem, że to oszałamiające doświadczenie.
Gregory potrafił pisać o ideach i ludzkim doświadczeniu tak, że uzupełniały się wzajemnie. Jego bohaterowie byli prawdziwymi ludzkimi istotami z krwi i kości, budzącymi żywe uczucia i reakcję w czytelniku. Jednocześnie opisywał ich doświadczenia w serii filozoficznych debat, które nawet dla takiego literackiego matołka jak ja były zrozumiałe i wciągające.
W następny wtorek zapytałem o opinię Stuarta. Ciekawiło mnie, czy książki Gregory’ego wywarły na tym intelektualiście podobne wrażenie, jak na mnie. Wywarły — i przez następną godzinę, zanim pojawił się ich autor, z zapałem dyskutowaliśmy o trylogii „Powroty”. Odczuwaliśmy też respekt, ponieważ znaliśmy człowieka, który je napisał.
— Ale co wszyscy myślicie o zakończeniu? — zapytał w pewnej chwili Stuart. — Gregory sugeruje jakoby życie na Ziemi dobiegało końca, i to, że naprawdę liczy się tylko wędrówka ludzkości wśród gwiazd.
Ben skwitował to skinieniem głowy.
— Jakby Ziemia była przybrzeżną płycizną, którą musimy opuścić, by rozwijać się dalej.