Выбрать главу

— Sam nie wiem, co powiedzieć… Przeczytałem i czuję… pewien niepokój.

Zapadła cisza. Po chwili odezwała się Sam. Przemówiła w imieniu nas wszystkich, wyrażając myśl, która drążyła mój umysł, ale miałem zbyt mało odwagi, by wypowiedzieć ją głośno.

— Więc kiedy to zrobimy? — zapytała.

Zaskoczony i przerażony Andy powiódł wzrokiem po naszych twarzach.

Spróbowałem go zignorować. Zacząłem się zastanawiać, w którym momencie życie na Ziemi zaczęło mnie nudzić, rozczarowywać i budzić poczucie niezadowolenia. Czyżby trwało to od dawna, a ja tylko byłem zbyt leniwy i zaaferowany codziennymi zajęciami, żeby się do tego przyznać? Czy dopiero obecność wśród nas Gregory’ego Merralla uświadomiła mi, jak bardzo miałkie i ograniczone prowadziłem życie?

Sam i Stuart Kingsleyowie trzymali się za leżące na stole ręce. Sam pochyliła się naprzód.

— Po przeczytaniu książki Gregory’ego wszystko do mnie wróciło — wyrzuciła z siebie nagle. — Ja… Nie sądzę, żeby dalsze życie na Ziemi przedstawiało dla mnie jakąkolwiek wartość. Jestem gotowa do następnego kroku.

— Dyskutowaliśmy o tym wczoraj w nocy — stwierdził siedzący obok niej Stuart. — Jesteśmy gotowi… odejść.

Odwrócili się, by spojrzeć na siedzącego po ich lewej stronie Douga Standisha.

Doug skinął głową.

— Od piętnastu lat drepczę w miejscu. W przeciwieństwie do was dwojga — uśmiechnął się do Sam i Stuarta — nie zostałem wskrzeszony i nie doznałem tej pokusy… znaczy, aż do teraz. Jestem gotów… cokolwiek mnie tam czeka.

— A ty, Jeff? — zwróciłem się do siedzącego na lewo od niego Jeffreya Morrowa.

Nauczyciel przez chwilę patrzył w swój kufel. Potem podniósł głowę i uśmiechnął się.

— Przyznam, że jak dotąd niewiele poświęcałem myśli swojemu odejściu. Miałbym przed sobą cały wszechświat i wszystek jego czas — więc czemu niby się spieszyć? Ale… tak, wydaje mi się, że to niezły pomysł, prawda?

— Obecnie na Ziemi trzyma mnie bardzo niewiele — odezwał się siedzący obok niego Richard Lincoln. — Przypuszczam, że główną przyczyną, dla której tu tkwię — uśmiechnął się i powiódł wzrokiem po twarzach ludzi siedzących wokół stołu — jest wasza przyjaźń… i może strach przed tym, co mnie czeka tam, w górze. Ale czuję, że nadszedł odpowiedni czas.

Przyszła kolej na Bena i Elisabeth. Trzymając się mocno za ręce pod stołem spojrzeli na siebie.

— Pociąga nas ta idea — stwierdziła Elisabeth. — Chodzi mi o to, że może to być kolejny etap ewolucji rodzaju ludzkiego — krok ku gwiazdom.

Ben wyraził to, czego nie powiedziała jego żona.

— I spostrzegliśmy, co się dzieje na Ziemi. Apatia, poczucie zawieszenia w pustce, czekanie na coś, co powinno się wydarzyć. Moim zdaniem to już dotarło do podświadomości całej rasy — fakt, że nasza egzystencja na Ziemi dobiega końca. Czas wyjść z morza…

Zapadła chwila ciszy. Kolejną osobą, która miała wyrazić swoją opinię, byłem ja.

— Jak Sam i Stuart — odezwałem się — odczułem zew Kethanich. I jak Ben, spostrzegłem ostatnio zmianę społecznych nastrojów na Ziemi, o czym zresztą niedawno mówiłem. — Przerwałem na chwilę, a potem podjąłem wątek. — Nie chodzi tylko o to, że coraz bardziej liczni wskrzeszeni postanawiają zostać wśród gwiazd. Wzrasta liczba ludzi, którzy postanawiają zakończyć swoje życie i ruszyć dalej, w kolejny etap.

— Nie odpowiedziałeś, Khalidzie — zauważyła Sam z uśmiechem — czy chcesz się do nas przyłączyć.

Parsknąłem śmiechem.

— Przyjaźnimy się od dwudziestu lat. Stanowicie znaczną część mojego życia. Jakże mógłbym pozostać na Ziemi, gdy wy wybieracie się do gwiazd? — Przerwałem i odwróciłem się do Andy’ego. — A ty, co o tym myślisz?

Przez chwilę milczał jak głaz i wpatrywał się w zawartość swojego kufla. Potem potrząsnął głową.

— Przykro mi. To nie dla mnie. Jest… wiele rzeczy, które chciałbym jeszcze zrobić tutaj. Nie sądzę, żebym mógł się zdecydować… — Urwał nagle i powiódł wzrokiem po naszych twarzach. — Mówicie serio, prawda?

— Ależ oczywiście. — Tym, który przemówił za nas wszystkich był Stuart. — Mówimy poważnie.

Sam skinęła głową.

— Więc… tak się stanie. Myślę, że powinniśmy się teraz zastanowić, jak to zrobimy.

Andy ponownie wbił wzrok w swój kufel.

— Może powinniśmy zasięgnąć rady człowieka, który to wszystko zapoczątkował, samego Gregory’ego? — podsunął Richard.

— Nie wiem, czy to dobry pomysł — odpowiedziałem. — Czy nie sądzicie, że mogłaby go przerazić myśl, iż od niego się wszystko zaczęło?

— Khalidzie, przypomnij sobie, co powiedział kilka tygodni temu — odezwał się Stuart potrząsając głową. — Też jest gotów odejść. I to on w końcu napisał książkę inspirującą decyzję całej grupy.

Skinąłem głową.

— Zatem jutro — stwierdził Richard — przyciśniemy go do muru i zobaczymy, co powie.

Umilkliśmy wszyscy. Każdy wpatrywał się w swój kufel. Przez resztę wieczoru byliśmy osobliwie przygaszeni. Andy pożegnał się i wyszedł jeszcze przed ostatnią kolejką.

* * *

Następnego dnia podczas pracy na oddziale nie mogłem się w pełni skupić na tym, co robiłem: byłem jakby oderwany od rzeczywistości, zatopiłem się w rozmyślaniach o przyszłości i jednocześnie pogrążyłem we wspomnieniach.

We „Fleece” zjawiłem się tuż przed dziesiątą. Pozostali siedzieli już wokół stołu oświetlonego przez płonący w kominku ogień. Była to scena, którą obserwowałem setki razy wcześniej, ale być może zabarwiła ją goryczą świadomość, że nasze wtorkowe spotkania dobiegają końca.

Nieobecność Andy’ego Soutera była aż nadto widoczna, nikt jednak nie skomentował tego faktu.

Poprzedni wieczór zaraził nas atmosferą refleksji i kontemplacji. Przez pewien czas wszyscy milczeliśmy, a potem odezwał się Richard:

— Wiecie, to dziwne, ale przez cały dzisiejszy dzień czułem, że wszystko wokół mnie jest jakieś nierzeczywiste…

— Miałem takie samo wrażenie — zaśmiał się Jeffrey. — Usiłowałem wcisnąć znaczenie metafory w „Ostatnim seansie filmowym” Bogdanovicha do łbów znudzonych piątoklasistów… i nie mogłem odeprzeć myśli, że w życiu czekają mnie jeszcze bardziej ciekawe rzeczy…

I wtedy wypowiedziałem myśl, która od dawna mnie nurtowała.

— Dobrze, nazwijcie mnie niepoprawnym romantykiem, ale byłoby miło… znaczy, jak już się tam wyprawimy… gdybyśmy trzymali się razem…

Uśmiechy i skinienia głowy przyjaciół dodały mi otuchy.

Zanim ktokolwiek zdołał skomentować czy ocenić prawdopodobieństwo tej możliwości, do izby wkroczył Gregory Merrall.

— Dopijcie, co tam które ma. Przypominam sobie, że teraz ja powinienem postawić. — Przyjrzał się nam uważnie. — Co się stało? To jakaś stypa?

Sam spojrzała mu w oczy.

— Gregory, powinniśmy porozmawiać.

Powiódł wzrokiem po naszych twarzach, skinął głową i skierował się do baru.

Podczas jego nieobecności patrzyliśmy na siebie, jakby popierając się nawzajem w tym, że wszyscy zgadzamy się z podjętą decyzją. Milczeliśmy i tylko Sam obdarzyła nas swoim ciepłym uśmiechem.

— O cóż więc chodzi? — zapytał w dwie minuty później Gregory, stawiając na stole tacę z kuflami. — W czym mogę pomóc?

Spojrzeliśmy na Sam, za milczącą zgodą uznaną przez wszystkich za przedstawicielkę opinii całej grupy.

— Gregory… — zaczęła. — Twoja powieść, „Klub samobójców”, wywarła na nas wszystkich ogromne wrażenie. I skłoniła każdego do myślenia.