10
Jeśli mogę kontynuować, Wasza Wysokość, Światło Kosmosu, Najwyższy Władco Miliona Słońc…
Zostałam przyprowadzona przed oblicze najwyższego prokuratora Ziemi, Antimona Felserta. Nigdy wcześniej nie spotkałam Ansaara nawet ze średniej kasty. Najwyższy prokurator Felsert różnił się od innych Ansaarów. Było to widać po kolorze jego skóry, kształcie i rozmiarze grzebienia, proporcji kończyn.
Powiedział, w doskonałym angielskim:
— A więc ty jesteś dziewczyną, którą Sinon Kreish polecił do programu edukacyjnego. Ile masz lat, dziewczyno?
— Szesnaście — powiedziałam. — Prawie siedemnaście.
— Mówisz uniwersalnym imperialnym, dziewczyno? Umiesz w nim czytać? Spojrzyj więc. Przejrzyj ten dokument. — Rzucił mi błyszczącą kostkę pamięci i powiedział, jak ją uruchomić. Zmaterializował się raport Jjai Haunta na mój temat, czerwone litery zawisły w powietrzu.
Inteligenta, chętna do służenia… szybko się uczy… niemal podejrzanie godna zaufania… nieco niedojrzała jak na swój wiek, zważając na fakt, że ludzkie kobiety stają się zdolne do rozmnażania w wieku dwunastu-trzynastu lat…
— Jak ci się wydaje, co Haunt miał na myśli pisząc „niemal podejrzanie godna zaufania”? — zapytał najwyższy prokurator w języku imperialnym.
— Nie mam pojęcia, proszę pana — odpowiedziałam w tym samym języku.
— Jeszcze „chętna, by służyć”. Dlaczego tak chętnie służysz Ansaarom?
— Jesteście naszymi władcami — powiedziałam po prostu.
— Wystarczający powód, by nas nienawidzić.
— Nie nienawidzę nikogo, proszę pana. Wydaje mi się to marnowaniem energii emocjonalnej.
Zadał mi jeszcze kilka pytań. Były to jednak pytania rutynowe. Mój los został określony wcześniej. Rozpoczynały się długie lata eksploatacji i nauki. Osiemnaście lat, od Ziemi po święty świat Haraar i towarzystwo Waszej Wysokości.
W pierwszej grupie, wysłanej do Terytoriów, znajdowało się dwunastu mężczyzn i siedem kobiet — poeci, filozofowie, naukowcy. Podróżowaliśmy w grupach trzy — lub czteroosobowych. Mnie wysłano na Bethareth w systemie Hklplod — złoty świat o złotym słońcu, na którym smukłe, piękne istoty, pozbawione kończyn jak węże, czczą boga-potwora, mieszkającego na szczycie wielkiej góry. Mieszkałam tam przez rok i obserwowałam, jak dotykały swoimi ozdobionymi klejnotami czołami kamień poświęcony bogu. Stamtąd udałam się na Giallo Giallo w systemie Mirilores, świat wiecznego śniegu i zamarzniętych oceanów. Podróżowałam z badaczami Ansaari po podziemnym królestwie jaskiń i rwących strumieni lawy. Opisanie tego dziwnego świata zajęłoby mi sześć nocy.
Następnie Sepulmideine, Świat Połączonych Księżyców, którego niebo płonie żywym ogniem, Mikkalthrom, na którym Imperator Gorn XIX leży pogrzebany w grobie stazowym, który nie otworzy się przez następne 50000 imperialnych lat, i Gambelimilidinul, świat rozkoszy Terytoriów Wschodnich.
Każdy świat miał w sobie tyle cudów, których nie da się zobaczyć nawet dysponując tuzinem żywotów. Wiedziałam jednak, że jest to tylko pogranicze terytoriów imperialnych, że mogłabym podróżować wiecznie, a i tak nie zobaczyć wszystkich.
Najwspanialsze chwile — i najmroczniejsze — przeżyłam na świecie zwanym Vulcri, w systemie czerwonego słońca Kiteil, gdy patrzyłam na ruiny Costa Stambool, stolicy imperium, które upadło na długo zanim pierwszy Ansaar wyruszył z Haraar.
Widziałam krzywe uliczki najstarszych poziomów, pochodzących z ostatnich dni ery zwanej Drugą Mandalą, nadbudowanych przez spadkobierców tej upadłej cywilizacji. Prymitywne mury tego miasta kryły się pod budowlami nowszymi o tysiąc wieków, a jednak nadal jaśniały szkarłatnym światłem. Powyżej widziałam chalcedonowe balkony Sojuszu Światów, a jeszcze wyżej ulice Brązowego Miasta, na których nadbudowano pochyłe alejki głośnej Glissady, dzielnicy przyjemności Nowego Costa Stambool. Na samym szczycie widoczne były blizny zadane miastu przez krwawych zdobywców Czwartej Mandali Costa Stambool.
Pałace starożytnych dynastii, świątynie zapomnianych bogów. Sklepy sprzedające artefakty niezwykle stare już wtedy, gdy Ansaarowie byli młodzi. Tawerny sprzedające wina, które dawno zamieniły się w pył, zielone parki z drzewami i krzewami straconymi już dla świata. Wielka marmurowa płyta głosiła w niezrozumiałym języku chwałę imperium, które obejmowało dziesięć systemów słonecznych, a którego nazwy już nawet nie poznamy.
Stałam zszokowana, pozwalając, by chwała tych starożytnych cywilizacji wypełniła moją duszę. Pałac Potrójnej Królowej i dziedziniec Imperatora Wszystkiego, kamienne pomieszczenia, w których Trybunał Ludowy, pięćdziesięcioosobowe grono, które rządziło tam przez trzydzieści stuleci narzuconej harmonii, żył zanurzony w świetlistych substancjach odżywczych uzyskiwanych z rozpuszczonych ciał ich współobywateli. Słynna biblioteka Starego Stambool, z książkami w formie wielościennych kamieni szlachetnych, zawierających wszystkie spisane przez tę cywilizację słowa, wysypującymi się z żelaznych skrzyń. Zajrzałam do Gimnazjum i wydawało mi się, że wyjąca trzygłowa bestia spogląda na mnie płonącymi oczami z Pola Walki. Spacerowałam po Targu Wszystkich Cudów, na którym wystawiano niegdyś towary z tysiąca światów, wszystkie bezpłatnie dzięki łasce Tych Którzy Dbają, kochających strażników tego największego ze wszystkich miast. Byłam oszołomiona tym cudem.
W tym momencie jakiś głos obok mnie powiedział:
— Być może pewnego dnia stolica Ansaarów będzie taką samą ruiną, co?
Odwróciłam się gwałtownie. Człowiek — człowiek — zbliżył się do mnie cicho, gdy napawałam się cudami.
— Zaniemówiłaś, Laylah?
— Skąd znasz moje imię?
Zaśmiał się.
— Nie poznajesz mnie, prawda?
Spojrzałam, przyjrzałam się oczom, kształtowi ust, krzywiźnie uśmiechu.
— Vann? — powiedziałam niepewnie.
— Twój dawno utracony brat, Vann! Kto podchodzi do ciebie na krańcu wszechświata, aby powiedzieć „Cześć!”. Możesz w to uwierzyć, Laylah? Jesteśmy dwiema igłami w stogu siana o wielkości milionów lat świetlnych!
Padliśmy sobie w ramiona, śmiejąc się i płacząc, obok ruin Costa Stambool.