Выбрать главу

Kroki w nieznane 3

Almanach fantastyczno-naukowy

Wybór Lech Jęczmyk

OD REDAKCJI

Trzeci tom „Kroków w nieznane” zawiera, podobnie jak poprzednie, opowiadania autorów polskich oraz radzieckich, brytyjskich i amerykańskich. Po raz pierwszy natomiast prezentujemy autorów japońskich. Bujny rozwój fantastyki naukowej w kraju tak bardzo wychylonym w przyszłość jak Japonia jest zjawiskiem naturalnym. Obok Kobo Abe, autora powieści „Kobieta z wydm”, ścisłą czołówkę japońskich fantastów stanowią trzej występujący w naszym almanachu autorzy: Sakyo Komatsu, Shin’ichi Hoshi i Morio Kita. Większość zebranych tu opowiadań prezentuje różne spojrzenia na przyszłość. Obok beztroskiego humoru jest tu zjadliwa satyra, obok głosów ostrzegających, pełnych troski i niepokoju o dalsze losy ludzkości, jest utopijna wizja człowieka — dobrego gospodarza świata i starszego brata zwierząt. Na ogól opowiadania przyszłościowe ukazują ludzi w nowych, odmiennych warunkach. Są jednak i takie, które poruszają sprawą dalszego rozwoju samego człowieka. Oryginalne podejście do tego tematu znajdujemy w opowiadaniu McIntosha, którego bohaterem jest Zespół, jakby zbiorowy nadczłowiek. Błyskotliwy jak zwykle Sheckley proponuje odpowiedź na pytanie, dlaczego ludzie są wiecznie niezadowoleni, niespokojni, stale za czymś gonią… Od pewnego czasu mówi się w fantastyce naukowej o „nowej fali”. Reprezentujący ją autorzy unikają nawet określenia science fiction i wolą rozszyfrowywać popularny skrót s-f jako speculative fiction (beletrystyka spekulatywna). Można by powiedzieć, że ta nowofalowa fantastyka nawiązuje bardziej do Kafki niż do Wellsa czy Verne’a. Typowym przedstawicielem tego kierunku i jednocześnie jednym z najbardziej dziś cenionych na świecie autorów science fiction jest J. G. Ballard, Anglik urodzony w Hong — Kongu. W dziale „Fakty, hipotezy, zagadki” zamieszczamy artykuły, wysuwające tezy tak śmiałe, że aż fantastyczne (choć nie sprzeczne z nauką) w sprawach, gdzie danych jest zbyt mało dla zbudowania ściśle naukowej teorii. Tom zamyka interesująca wypowiedź Alfreda Bestera, rzucająca światło na proces powstawania opowiadań fantastyczno-naukowych.

Kurt Vonnegut

JUTRO

Tomorrow and Tomorrow and Tomorrow

Był rok 2158. Lou i Emeralda Schwartz szeptali na balkonie przylegającym do pokoju rodziny Lou na 76 piętrze Bloku nr 257 w Alden Village, nowojorskim osiedlu zajmującym obszar znany niegdyś jako Południowe Connecticut. Kiedy Lou i Emeralda pobierali się, rodzice Em nie wróżyli temu małżeństwu powodzenia ze względu na różnicę wieku, ale dziś, kiedy Lou miał 112 a Em 93 lata, zmuszeni byli przyznać, że było ono całkiem udane.

Jednakże Em i Lou nie byli całkowicie wolni od kłopotów i właśnie z tego powodu siedzieli teraz na balkonie oddychając rześkim powietrzem.

— Czasami jestem tak wściekła, że mam ochotę rozcieńczyć jego antygerason — powiedziała Em.

— To byłoby wbrew Naturze, Em — odrzekł Lou. — Po prostu zwykłe morderstwo. Poza tym, gdyby nas przyłapał na manipulowaniu przy jego antygerasonie, nie tylko by nas wydziedziczył, ale przetrąciłby mi kark. Fakt, że Dziadunio ma 172 lata, bynajmniej nie oznacza, że nie jest silny jak byk.

— Wbrew Naturze. A któż dzisiaj wie, jaka jest Natura? Och, nie przypuszczam, żebym kiedykolwiek zdobyła się na rozcieńczenie jego antygerasonu lub coś w tym rodzaju, ale do licha, Lou, człowiek nie może oprzeć się myśli, że Dziadunio nigdy nie zdecyduje się odejść, o ile ktoś mu trochę tego nie ułatwi. Boże!.. Jesteśmy tak stłoczeni, że ledwie można się obrócić, Verna umiera z pragnienia posiadania dziecka, a Melissa od trzydziestu lat nie miała ani jednego. — Tupnęła nogą. — Jestem już chora od ciągłego patrzenia na jego starą pomarszczoną twarz, na to, jak zajmuje jedyny samodzielny pokój, najlepsze krzesło, ma najlepsze jedzenie, wybiera to, co chce w programie telewizyjnym i trzyma nas wszystkich w garści przez ciągłe zmienianie ostatniej woli.

— No cóż — powiedział ponuro Lou — w końcu Dziadunio jest głową rodziny. I nic nie poradzi na to, że jest taki pomarszczony. Miał siedemdziesiątkę, kiedy wynaleziono antygerason. On zamierza odejść, Em. Daj mu trochę czasu. To jego sprawa. Wiem, że trudno żyć z nim pod jednym dachem, ale bądź cierpliwa. Nie ma sensu robić nic, co by go rozdrażniło. Ostatecznie, powiodło nam się i tak lepiej niż innym — mamy tapczan.

— Jak myślisz, długo jeszcze będziemy spać na tapczanie, zanim wybierze sobie nowego faworyta? Rekord świata wynosi, zdaje się, dwa miesiące, prawda?

— Mama i Papa cieszyli się nim chyba dłużej.

— Kiedy on zdecyduje się odejść, Lou?

— Cóż, powiedział, że odstawi antygerason zaraz po wyścigach samochodowych na 500 mil.

— Tak… a przedtem była Olimpiada, jeszcze wcześniej baseballowe zawody o mistrzostwo Ameryki, jeszcze wcześniej wybory prezydenckie, a jeszcze wcześniej już — sama — nie — wiem — co. W ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat pamiętam tylko wymówkę za wymówką. Nie wierzę już, że kiedyś w przyszłości dostaniemy dla siebie pokój, jajko czy cokolwiek.

Świetnie! Uważaj mnie za niedojdę! — powiedział Lou. — Cóż ja mogę zrobić? Pracuję ciężko, zarabiam nieźle, ale praktycznie wszystko zżerają podatki na obronę i emerytury. A nawet jeżeli nie byłoby podatków, jak myślisz, gdzie moglibyśmy znaleźć wolny pokój do wynajęcia? Może w Iowa? Ale kto chciałby mieszkać na peryferiach Chicago?

Em zarzuciła mu ramiona na szyję.

— Lou, kochanie, wcale nie uważam cię za niedojdę. Bóg świadkiem, że nim nie jesteś. Po prostu nie miałeś szansy, by stać się kimś lub czegoś się dorobić, ponieważ Dziadunio i jego pokolenie nie odchodzą i nie pozwalają innym przejąć pałeczki.

— Tak, tak — mruknął Lou. — Nie możesz ich jednak całkiem potępiać. Ciekaw jestem, jak szybko my przestaniemy zażywać antygerason będąc w wieku Dziadunia.

— Czasami chciałabym, żeby antygerason nigdy nie został wynaleziony — powiedziała Emeralda. — Albo żeby był zrobiony z czegoś rzeczywiście kosztownego i trudnego do zdobycia, a nie z mułu i mniszka. Czasem pragnę, by ludzie umierali regularnie jak w zegarku nie mając w tej sprawie nic do powiedzenia, a nie decydowali, jak długo jeszcze będą żyć. Powinno istnieć prawo zabraniające sprzedawania tego środka ludziom, którzy przekroczyli już sto pięćdziesiąt lat.

— Słaba nadzieja, biorąc pod uwagę, że starzy ludzie mają pieniądze i prawo głosowania. — Popatrzył na nią badawczo. — Czy jesteś gotowa umrzeć, Em?

— Na miłość boską, jak możesz o coś podobnego pytać własną żonę. Kochanie! Nie mam jeszcze nawet stu lat. Przesunęła lekko dłońmi po swojej zgrabnej młodzieńczej figurze niemal nastolatki. — Najlepsze lata mego życia są jeszcze ciągle przede mną. Ale mogę się z tobą założyć, że jak stuknie sto pięćdziesiąt, stara Em wyleje swój antygerason do zlewu i przestanie zajmować pokój, przy czym zrobi to wszystko z uśmiechem.

— Oczywiście, oczywiście, trzymam zakład. Tak właśnie mówią oni wszyscy. A ilu było takich, którzy się na to zdecydowali?

— Ten mężczyzna w Delaware.

— Nie spuchł ci jeszcze język od mówienia o nim? To było pięć miesięcy temu!

— No dobrze, a Babunia Winkler z tego samego Bloku?

— Ona wpadła pod pociąg w metro.

— Ale to była właśnie droga odejścia, którą wybrała odpowiedziała Em.

— Tak? Cóż więc miało znaczyć tych sześć opakowań antygerasonu, które miała wtedy przy sobie?