Выбрать главу

— Ale co też pan mówi, tak było u zarania rozwoju techniki. A teraz każde dziecko wie, że w maszynie najważniejsza jest wielofunkcyjność. A poza tym ten przedmiot — dotknął telewizora — ma zupełnie inne zastosowanie. Zaraz wyreguluję…

I wtedy rozległ się dzwonek. Otworzyłem drzwi. W progu stał majster Kawka, ślusarz z administracji. Był w poplamionym granatowym kombinezonie, w jakimś przyklapniętym berecie, a w ręku trzymał ceratową torbę na zakupy. W torbie były narzędzia.

— Cześć — powiedział i stukając butami wszedł do pokoju. — Aleś pan się rozpisał. Trzeci raz proszę o przysłanie ślusarza, bo będą nieprzyjemności. Co to, ja tylko pana mam na głowie, czy co? Jeden ślusarz na cały wielki dom… Niech pan mówi, o co chodzi.

Majster Kawka stanął obok kaloryfera, mimochodem spojrzał na Amosjanina. Zdziwienie nie zagościło na jego rzetelnej twarzy. Mało to przydarza się ludziom, chodzi człowiek po mieszkaniach, to nie takie rzeczy widzi. Ja zaś nie mogłem wydusić z siebie ani słowa, zresztą nie wiedziałem nawet, co powiedzieć — wyciągnąłem tylko drżącą dłoń ku kaloryferowi, na którym znajdował się obecnie komentator sportowy nieznaną siłą przeniesiony z ekranu telewizora.

— Polski, nie? — rzeczowo zapytał majster Kawka. — Widziałem już takie, a jakże. Jeden artysta muzyk mieszka pod trzydziestym trzecim, i ma akurat taki sam.

— Ale co też pan opowiada, panie Kawka — powiedziałem słabym głosem — gdzie pan mógł widzieć coś podobnego.

— Jak mówię, że widziałem, to widziałem — powiedział gniewnie majster Kawka. — Artysta muzyk mieszka pod trzydziestym trzecim. Też ma polski. Jeszcze lepszy. A ten ma źle ustawioną ostrość.

— Przepraszam — wtrącił się Amosjanin — być może ten człowiek, o którym pan opowiada, ma rzeczywiście aparat lepszej konstrukcji, ale jeżeli chodzi o regulację, to może mi pan wierzyć — wszystko jest w najlepszym porządku.

— Oczywiście każdy chwali swoją robotę, ale tylko tyle powiem — żeby na mnie później nie było — ostrość jest źle ustawiona. Bo później to taki jeden z drugim pisze, że będą nieprzyjemności.

— Jak pan może twierdzić coś podobnego, jeśli pan zupełnie się nie orientuje w konstrukcji aparatu — Amosjanin zdenerwował się, jego uszy zwinęły się w trąbkę i znowu rozwinęły.

— Ja się nie orientuję? — majster Kawka zerwał z głowy beret. — A wie pan, gdzie ja pracowałem? Wie pan? — podniósł palec. — O właśnie! Tam nie takie rzeczy robiliśmy. W piątej hali, kierownik Wasyli Siemionycz…

— To zdumiewające — Amosjanin był kompletnie zbity z tropu. — Żaden aparat nie rejestrował informacji o tym, że na Ziemi wiedzą o zależności między strzałką ugięcia i przesunięciem krzywej wektorialnej z jednej strony, a inercyjnym gradientem z drugiej.

— Jak to nie znają! Od dawna wszyscy wiedzą!

— To niemożliwe!

— Załóżmy się! — zawołał w natchnieniu majster Kawka. — Załóżmy się, mówię.

— Czy to zapobiegnie nieprzyjemnościom? — zwrócił się do mnie Amosjanin.

W milczeniu skinąłem głową. Zbyt dobrze znałem żelazny charakter majstra Kawki.

— Przyjechałem tu, żeby panu pomóc — powiedział Amosjanin — i jeżeli pan o coś prosi, nie mam prawa odmówić. Przyjmuję zakład, jeżeli pan sobie tego życzy.

Majster Kawka z pasją wyciągnął rękę, Amosjanin powoli podał swoją. Kompletnie skołowany przeciąłem zakład.

— A teraz zrobimy tak — przystąpił do spraw organizacyjnych majster Kawka — pojedziemy do pańskiej firmy, i tam pokaże mi pan te swoje aparaty i jeżeli je poznam, to leżysz pan — wygrałem. Ja sam ze sto tysięcy takich widziałem! A potem niektórzy piszą — trzeci raz proszę o przysłanie ślusarza! I to w nowym bloku. Myślą, że mam obowiązek znać wszystkie mieszkania. No to jedźmy.

— Jak należy rozumieć słowo „firma”? — zapytał zaskoczony Amosjanin.

— Nie wie pan? No tam skąd pana przysłali.

— Właściwie to spowoduje dodatkowe zużycie olbrzymiej ilości energii — powiedział w zadumie Amosjanin — ale przecież rozumna istota chce rozstrzygnąć zakład.

Wyjął z kieszeni maleńkie pudełko, pokręcił pokrętła.

— Zaraz wracam! — zawołał majster Kawka. — Moja torba niech tu na razie poleży — i obaj znikli.

Popatrzyłem w osłupieniu na kaloryfer — telewizor i nagle przypomniałem sobie, że w drugim programie powinni teraz nadawać koncert na fortepian z towarzyszeniem orkiestry. Podszedłem do prawdziwego telewizora i zacząłem kręcić gałkami pragnąc nade wszystko, aby obraz wrócił na miejsce. Niestety ekran nadal był ciemny. Obejrzałem ze wszystkich stron zreformowany kaloryfer. Nie przybyła mu nawet jedna gałka. Jak teraz przełączyć kanał? Wyjąłem z torby majstra Kawki klucz francuski, zacisnąłem mutrę, przekręciłem. Strumień gorącej wody strzelił mi w brzuch. Pośpiesznie zakręciłem mutrę, usiadłem w fotelu, wyciągnąłem nogi przed siebie i pogrążyłem się w zadumie. Trzeba będzie poczekać na powrót Amosjanina lub ostatecznie majstra Kawki. Ale kiedy to będzie? Czas jest pojęciem względnym — to znaczy, że mogą równie dobrze wrócić i za tysiąc lat. To znaczy… Nie to niemożliwe! Czy naprawdę do końca życia będę skazany na oglądanie wyłącznie pierwszego programu?

Przełożyła Irena Lewandowska

Shin’ichi Hoshi

UPOMINEK

O-miyage

Kontynuując podróż po przestworzach, pojazd kosmiczny z mieszkańcami gwiazdy Flor na pokładzie zbliżył się ku Ziemi. Do spotkania z Ziemianami jednak nie doszło, miało minąć bowiem jeszcze wiele czasu, nim na Ziemi pojawi się gatunek ludzki.

Po wylądowaniu Florianie przeprowadzili ogólne badania planety, po czym wdali się w rozmowę takiej mniej więcej treści:

— Wygląda na to, żeśmy się trochę pośpieszyli. W tym zakątku wszechświata nie stworzono jeszcze niczego na podobieństwo cywilizacji. Jedyne, w miarę rozumne stworzenia, jakie udało nam się zidentyfikować — to małpy. Potrzeba jeszcze wiele, wiele czasu, aby pojawiły się istoty na wyższym poziomie rozwoju.

— Taak, a szkoda. Mieliśmy przecież przekazać tu owoce naszej cywilizacji. Żal byłoby wyjechać stąd ot tak, nie pozostawiając żadnego śladu naszej obecności.

— Cóż więc zrobimy?

— Zostawmy przed odlotem upominek!

Florianie zabrali się żwawo do pracy. Sporządzili wielki, metalowy pojemnik w kształcie jaja, a do środka włożyli najrozmaitsze przedmioty — schemat rakiety kosmicznej, umożliwiającej w łatwy sposób poruszanie się w kosmosie; przepisy na produkowanie leków przeciwko rozmaitym chorobom i specyfików odmładzających; książkę pouczającą, jak współżyć w pokoju i powszechnej zgodzie. A na wypadek, gdyby tekst okazał się nieczytelny, dołączyli jeszcze ilustrowany słownik.

— Zadanie wykonane. Ucieszą się chyba mieszkańcy tej planety, kiedy odkryją w przyszłości nasz prezent.

— I jak jeszcze!

— Chociaż, może się zdarzyć, że odkryją go zbyt wcześnie, aby poznać się na wartości, jaki ten dar przedstawia, i po prostu go wyrzucą…

— Nie sądzę. Pojemnik wykonany jest z solidnego metalu. Cywilizacja zdolna do tego, aby go otworzyć, będzie też w stanie pojąć to, co zamierzamy jej przekazać.

— Słusznie. Ale jest jeden problem — gdzie to pozostawimy.

— Na pewno nie nad morzem. Fale mogą znieść pojemnik do wody i wtedy pogrąży się bezpowrotnie na dnie morskim. Wierzchołek góry też nie jest bezpieczny, pojemnik byłby narażony na wybuchy wulkaniczne. Najlepsze byłoby jakieś miejsce pod każdym względem bezpieczne, wolne od jakiegokolwiek zagrożenia.