W końcu Florianie wybrali okolicę pustynną, z dala od morza i gór, tam złożyli swój dar i — odlecieli.
Wielkie srebrzyste jajo leżało na piasku, w dzień odbijając jaskrawe promienie słoneczne, nocą połyskując spokojnie światłem gwiazd i księżyca. W oczekiwaniu na moment, kiedy zostanie otworzone.
Mijały lata. Istoty zamieszkujące Ziemię powoli rozwijały się. Wyłonił się spośród małp gatunek zdolny do posługiwania się narzędziami i ogniem — rodzaj ludzki. Kto wie, może niektórzy jego przedstawiciele dostrzegli nawet dziwny przedmiot na pustyni. Ale nie zbliżali się do niego. Może się bali, a może nie docenili jego znaczenia, dość że srebrne jajo nadal czekało nienaruszone. Deszcze były nieczęste w tym rejonie, a nawet jeśli padały, nie wyrządzały najmniejszej szkody pojemnikowi, który był wykonany z materiału odpornego na korozję.
Bywało, że silne wiatry przenosiły piasek z miejsca na miejsce i zasypywały jajo. Po jakimś czasie inny wiatr odsłaniał je na nowo. Powtarzało się to wiele razy.
Upłynęły znowu długie lata. Mieszkańców Ziemi przybywało, cywilizacja osiągnęła wysoki poziom rozwoju.
Aż nadszedł wreszcie dzień i metalowe jajo zostało rozbite. Nie towarzyszyły temu jednak okrzyki radości, a jego otwarcie nie odbyło się uroczyście, przy dźwiękach fanfar. Na pustyni, nie zdając sobie ani na jotę sprawy, co znajduje się pod spodem, dokonano doświadczalnego wybuchu atomowego. Detonacja była przerażająca. Rozbiciu uległ nie tylko metal pojemnika. Cała jego zawartość obróciła się w pył i spłonęła doszczętnie nie pozostawiając najmniejszego śladu.
Przełożył z japońskiego Henryk Lipszyc
Arthur C. Clarke
HALO, KTO MÓWI?
Dial F for Frankenstein
Dwieście pięćdziesiąt milionów ludzi w tym samym momencie podniosło słuchawkę telefonu, by przez parę sekund w zdumieniu lub z irytacją trzymać ją przy uchu. Obudzeni w środku nocy przypuszczali, że to jakiś daleko mieszkający przyjaciel chce się z nimi połączyć za pośrednictwem satelitarnej sieci telefonicznej, którą z wielką pompą i reklamą oddano poprzedniego dnia do użytku wszystkich mieszkańców Ziemi. Ale nikt się nie zgłaszał. W słuchawce słychać było tylko dźwięk, który wielu przypominał szum morza, innym zaś kojarzył się z drganiami strun harfy na wietrze. Jeszcze inni mieli wrażenie, że słyszą w tym momencie zapamiętany z dzieciństwa tajemniczy szum krwi pulsującej w żyłach, kiedy do ucha przyłoży się muszlę. Cokolwiek to jednak było, nie trwało dłużej niż 20 sekund. Potem rozległ się znowu normalny sygnał telefonicznej centrali.
Abonenci telefonów na całym świecie zaklęli, mruknęli: „Pewnie omyłka w numerze” — i odłożyli słuchawki. Po jakimś czasie wszyscy zapomnieli o tym błahym wydarzeniu. Wszyscy, z wyjątkiem tych, których obowiązkiem było zaniepokoić się taką sprawą.
W Naukowym Instytucie Badawczym Poczty i Telekomunikacji w Londynie dyskusja na ten temat toczyła się przez całe przedpołudnie, uparcie, choć bez rezultatu. Nawet w czasie przerwy, kiedy zgłodniali inżynierowie wyszli do sąsiedniej kawiarenki na lunch, ani na chwilę nie przerwano omawiania tej sprawy.
— A ja twierdzę — upierał się inżynier Willy Smith, specjalista w zakresie fizyki ciała stałego — że to był po prostu chwilowy skok prądu, spowodowany włączeniem sieci telefonicznej z satelity.
— Na pewno zjawisko to miało jakiś związek z satelitami — zgodził się ziewając szeroko Jules Reyner, projektant obwodów — ale skąd się wzięła zwłoka w czasie? Sieć z satelity podłączono o północy, a sygnał w telefonach rozległ się dwie godziny później, czego Wszyscy doświadczyliśmy na sobie.
— A co pan o tym myśli, doktorze? — spytał Bob Andrews, programista komputera. — Był pan taki milczący przez cały ranek. Na pewno ma pan jakąś koncepcję.
Dr John Williams, kierownik Działu Matematycznego, poruszył się niespokojnie.
— Tak — odpowiedział. — Mam pomysł. Ale boję się, że nie weźmiecie go na serio.
— Nic nie szkodzi. Jeżeli nawet pomysł byłby tak zwariowany, jak te bajeczki fantastyczno — naukowe, które pan pisuje pod pseudonimem, mógłby nam dać chociaż jakiś punkt zaczepienia.
Williams poczerwieniał, ale nie wyglądał na bardzo zmieszanego. Jego twórczość literacka była publiczną tajemnicą i w gruncie rzeczy wcale się tego nie wstydził. Poza tym opowiadania zostały już przecież wydane w formie książkowej.
— A więc dobrze — powiedział kreśląc machinalnie na obrusie. — Jest coś, nad czym łamałem sobie głowę od lat. Czy zastanawialiście się kiedyś nad analogią między automatyczną siecią telefoniczną a mózgiem ludzkim?
— Cóż w tym nowego? — zdziwił się jeden ze słuchaczy. — Po raz pierwszy odkryto to jeszcze chyba w czasach Grahama Bella.
— Być może. Nie roszczę sobie pretensji do oryginalności.
Mówię tylko, że nadszedł czas, żeby to porównanie zacząć brać na serio…
Rzucił ukośne, zniecierpliwione spojrzenie na jarzeniówki umieszczone nad stołem. Światło było potrzebne w ten mglisty zimowy dzień. — Co się dzieje z tymi przeklętymi lampami? Migają i migają już chyba od pięciu minut!
— Mniejsza o lampy! Pewnie Maisie zapomniała zapłacić za elektryczność. My czekamy na dalszy ciąg pańskiej teorii.
— Większość z tego, co powiem, nie jest teorią, tylko oczywistym faktem. Wiemy, że mózg ludzki jest systemem przełączników, neuronów, połączonych z sobą w bardzo skomplikowany sposób. Automatyczna centrala telefoniczna jest również systemem przełączników, selektorów i tak dalej, połączonych z sobą drutami.
— Zgoda — powiedział Smith — ale ta analogia nie idzie daleko. W mózgu jest przecież około piętnastu miliardów neuronów. O wiele więcej niż przełączników w autocentrali.
Ryk nisko lecącego odrzutowca przerwał odpowiedź Williamsa. Musiał odczekać, aż cała kawiarnia przestała wibrować od dźwięku, zanim mógł kontynuować wypowiedź.
— Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby latały tak nisko — mruknął Andrews. — Myślałem, że to jest wbrew przepisom.
— Na pewno wbrew przepisom, ale co nas to obchodzi. Kontrola lotniska sama go pewno złapie.
— Wątpię — powiedział Reyner. — Przecież londyńskie lotnisko sprowadziło Concorde z automatycznym systemem lądowania. Ja także nie słyszałem, żeby któryś z nich leciał kiedyś tak nisko. Cieszę się, że mnie w nim nie było.
— Do diabła! Czy my zaczniemy w końcu mówić na temat, czy nie? — wtrącił zniecierpliwiony Smith.
— Jeśli chodzi o piętnaście miliardów neuronów w mózgu ludzkim, to ma pan rację — ciągnął spokojnie Williams.
I w tym właśnie mieści się sedno sprawy. Wydaje się, że piętnaście miliardów to bardzo dużo, ale to nieprawda. Już około 1960 roku było więcej indywidualnych przełączników w centralach automatycznych na całym świecie. Dziś mamy ich w przybliżeniu 5 razy tyle.
— Rozumiem — wycedził wolno Reyner. — A więc wczoraj, kiedy łącza satelitarne zaczęły działać, wszystkie centrale na całym świecie zostały między sobą w pełni połączone.
— Dokładnie to chciałem właśnie powiedzieć.
Zapanowała cisza i tylko gdzieś z oddali słychać było sygnał samochodu straży pożarnej. W końcu Smith przerwał milczenie.
— Pozwólcie mi wyrazić to bez ogródek — powiedział. — Twierdzicie, że światowy system połączeń telefonicznych stał się teraz gigantycznym mózgiem?