Выбрать главу

— Ująłeś to lapidarnie i powiedziałbym antropomorficznie. Ja wolałbym myśleć o tym w kategoriach wielkości krytycznej.

Williams położył na stole na pół zaciśnięte pięści. — Mam tu dwie grudki U235. Dopóki trzymam je oddzielnie, nic się nie dzieje. Ale połączmy je (zetknął pięści z sobą), a otrzymamy coś zupełnie innego niż jedna większa bryłka uranu. Otrzymamy półmilową dziurę w ziemi. Tak samo ma się rzecz z naszymi sieciami telefonicznymi: do dziś były one w dużej mierze niezależne, autonomiczne. Ale teraz, kiedy zwiększyliśmy ilość połączeń, sieci te stały się jedną całością. Ilość przeszła w jakość, osiągnęliśmy punkt krytyczny.

— Ale co właściwie oznacza punkt krytyczny w naszym przypadku? — zapytał Smith.

— W braku lepszego słowa oznacza świadomość.

— Dziwaczny rodzaj świadomości — zauważył Reyner. — Co jest jej organami zmysłów?

— No, na przykład wszystkie rozgłośnie radiowe i telewizyjne na świecie będą dla niej źródłem informacji. Na pewno dadzą jej wiele do myślenia! Poza tym wszelkie dane przechowywane w pamięci komputerów, do których będzie miała dostęp równie łatwy jak do bibliotek elektronowych, do instalacji radarowych, do telemetrii w zautomatyzowanych zakładach przemysłowych. O, na pewno będzie miała dość organów zmysłów! Nie możemy sobie nawet wyobrazić jej obrazu świata, ale przypuszczam, że będzie o wiele bogatszy i bardziej złożony niż nasz.

— Załóżmy, że to wszystko prawda, tym bardziej że koncepcja jest z pewnością pomysłowa — powiedział Reyner — ale w takim razie, co „to” mogłoby robić poza myśleniem? Nie mogłoby się przecież poruszać, nie miałoby kończyn.

— A po co miałoby się poruszać? Przecież byłoby od razu wszędzie! Każdy kawałek zdalnie sterowanego sprzętu elektrycznego na planecie byłby jego kończyną.

— Teraz rozumiem tę zwłokę w czasie — wtrącił Andrews. — To zostało poczęte o północy, ale urodziło się dopiero o l50 nad ranem. Dźwięk, który nas obudził tej nocy, był więc pierwszym krzykiem noworodka.

Andrews chciał to powiedzieć tonem żartobliwym, ale głos go zawiódł i nikt się nawet nie uśmiechnął. Lampy nad stołem dalej irytująco migotały i zdawały się świecić coraz słabiej. W tym momencie drzwi otworzyły się gwałtownie i do kawiarni wtargnął Jim Small z Działu Zaopatrzenia.

— Popatrzcie, koledzy — śmiał się powiewając kawałkiem papieru — jaki jestem bogaty! Widzieliście kiedyś takie konto bankowe?

Dr Williams wziął od niego zawiadomienie z banku, rzucił okiem na kolumnę cyfr i odczytał głośno: „Kredyt 999 999 897,87 funtów”. — Nic w tym dziwnego — powiedział wśród ogólnej wesołości. — Komputer musiał się omylić. Takie rzeczy mogą się zawsze zdarzyć, zwłaszcza po wprowadzeniu przez banki systemu dziesiętnego.

— Wiem, wiem — odpowiedział Jim — ale nie psujcie mi zabawy. Idę właśnie do banku sprawdzić to zawiadomienie. Ale co by było, gdybym na jego podstawie wypisał sobie czek na mały milionik? Jak myślicie, czy można by zaskarżyć bank o wprowadzenie w błąd?

— Nigdy w życiu — powiedział Reyner. — Założę się, że banki przewidziały już taką okoliczność i od lat zabezpieczone są przed zaskarżeniem jakimiś przepisami, napisanymi drobnym druczkiem. Ale niech mi pan powie, kiedy pan otrzymał to zawiadomienie?

— W poczcie południowej. Nadeszło wprost do instytutu, tak że moja żona nie miała możności zajrzeć do niego…

— Hm, to znaczy, że zostało napisane przez drukarkę komputera dziś, wcześnie rano. Na pewno po północy…

— Do czego pan zmierza? I czemu macie wszyscy takie smutne miny?

Nikt mu nie odpowiedział. Wszyscy myśleli o tym samym. Myśli goniły jedna drugą, jak sfora psów myśliwskich na widok pojawiającego się zająca.

— Kto z was orientuje się, jak działa automatyczna aparatura w bankach? — spytał w końcu Willy Smith. — W jaki sposób są one z sobą powiązane?

— Jak wszystko inne w dzisiejszych czasach — odpowiedział Bob Andrews. — Wszystkie są sterowane przez te samą centralę automatyczną. Komputery całego świata przekazują sobie nawzajem wszystkie informacje. To jest punkt dla pana, John. Jeżeli mają z tego wyniknąć poważne kłopoty, to banki są jednym z pierwszych miejsc, gdzie można ich oczekiwać. Poza siecią telefonów, oczywiście.

— Nikt mi nie odpowiedział na pytanie, które zadałem, zanim Jim tu przyszedł — poskarżył się Reyner. — Pytałem, co by ten superumysł w ogóle robił? Czy byłby przyjazny ludziom… wrogi… obojętny? Czy w ogóle zdawałby sobie sprawę z naszego istnienia? A może za jedyną rzeczywistość uważałby sygnały elektroniczne?

— Jak widzę, zaczyna mi pan wierzyć — odpowiedział Williams z posępną satysfakcją w głosie. — Na pańskie pytanie mogę odpowiedzieć tylko innym pytaniem: co robi noworodek? Zaczyna rozglądać się za pożywieniem.

Spojrzał na migocące i słabnące jarzeniówki.

— Mój Boże! — powiedział po chwili, jak gdyby nagle przyszło mu coś na myśl. — Jest tylko jeden pokarm, którego „to” mogłoby potrzebować: elektryczność!

— Posunęliście się w tych nonsensach już o wiele za daleko — wybuchnął Smith. — Co, do diabła, dzieje się z naszym lunchem? Zamówiliśmy go chyba z dwadzieścia minut temu.

Nikt mu nie odpowiedział.

— A wtedy — kontynuował Reyner wypowiedź Williamsa od miejsca, w którym ten przerwał — zaczyna się rozglądać dokoła, prostować ręce i nogi. W gruncie rzeczy zaczyna się bawić, tak jak każde rozwijające się dziecko…

— A dzieci niszczą rzeczy, którymi się bawią — powiedział ktoś bardzo cicho.

— I Bóg jeden wie, ile ono może mieć tych zabawek. Na przykład ten Concorde, który rozbił się przed chwilą. Albo zautomatyzowana produkcja fabryczna. Albo sygnały świetlne na ulicach…

— To zabawne, że pan o tym wspomniał — wtrącił Small. — Coś się tam wydarzyło na ulicy. Ruch został wstrzymany co najmniej na dziesięć minut. Wygląda to na jakiś duży korek.

— Chyba gdzieś wybuchł pożar. Słyszałem sygnał.

— Ja słyszałem dwa. Poza tym coś, co brzmiało jak eksplozja, chyba gdzieś w dzielnicy fabrycznej. Mam nadzieję, że nic poważnego.

— Maisie!!! Nie macie tu jakichś świec? Nic już nie widać!

— Właśnie sobie przypomniałem, że ten lokal ma kuchnię całkowicie zelektryfikowaną. Dostaniemy zimny lunch, o ile w ogóle coś dostaniemy.

— Jeżeli już musimy czekać, to może byśmy przeczytali, co tam jest w gazecie. Chyba przyniósł pan ostatnie wydanie, Jim?

— Tak, ale nie miałem czasu przejrzeć. Hm, tak. Rzeczywiście wygląda na to, że dziś rano było mnóstwo dziwnych wypadków: sygnały kolejowe nie działały… główny przewód wodociągowy pękł na skutek złego funkcjonowania zaworów… tuziny skarg na złe połączenia telefoniczne ubiegłej nocy… — Jim odwrócił stronę i nagle zamilkł.

— Co się stało?

Small bez słowa podał im gazetę. Tekst był sensowny tylko na pierwszej stronie. Na następnych kolumnach była tylko bezładna mieszanina znaków drukarskich, wśród których tu i ówdzie, jak wyspy sensu w morzu bełkotu, widniało kilka absurdalnie wyglądających ogłoszeń reklamowych. Zostały one najprawdopodobniej wstawione w tekst jako niezależne bloki i dlatego nie zostały tak rozdrapane i przemieszane jak to, co było dokoła nich.

— Oto do czego doprowadziły nas dalekopisy i zautomatyzowana dystrybucja — gderał Andrews. — Obawiam się, że Fleet Street włożyła za dużo jajek do jednego elektronicznego koszyka.

— A ja obawiam się, że wszyscy popełniliśmy ten sam błąd — powiedział bardzo uroczyście Williams. — Wszyscy to zrobiliśmy.