Выбрать главу

Taśma skończyła się, szpulka kręciła się jeszcze przez chwilę, aż stanęła. Powers wyłączył magnetofon i potarł odruchowo napięte mięśnie twarzy. Coma siedziała w milczeniu, patrząc na niego i słuchając stuku kostek w pudełku, którymi bawił się szympans.

— Whitby sądził — przerwał milczenie Powers — że milczące geny stanowią ostatnią rozpaczliwą próbę świata organicznego, by utrzymać — jak to się mówi — głowę ponad wzbierającą wodą. Żywot wszystkich organizmów zależny jest od ilości energii wypromieniowywanej przez Słońce. Z chwilą gdy ilość ta osiągnie punkt krytyczny, przekroczymy linię śmierci i nic już nie uchroni nas od pełnej zagłady. W celach ochronnych wytworzył się w żywych organizmach system alarmowy, który pozwala na dostosowanie się do radiologicznie gorętszego klimatu. Miękkoskóre stworzenia tworzą pancerze, zawierające duże ilości ciężkich metali — tarcze ochronne przed promieniowaniem. Whitby twierdził, że to wszystko i tak z góry przegrana sprawa, ale ja czasem wątpię… — Uśmiechnął się do Comy i wzruszył ramionami. — No, ale pomówmy o czym innym. Jak długo zna pani Kaldrena?

— Mniej więcej od trzech tygodni, choć zdaje się, że upłynęło już tysiąc lat — powiedziała Coma.

— Co pani o nim myśli? Ostatnio jakoś nie kontaktowałem się z nim.

Coma uśmiechnęła się. — Ja sama niezbyt często go widuję. Każe mi ciągle spać. Kaldren to zdolny chłopak, ale żyje wyłącznie dla siebie. Pan odgrywa w jego życiu znaczną rolę. Właściwie jest pan moim jedynym poważnym rywalem.

— Myślałem, że mnie po prostu nie może ścierpieć.

— To tylko pozory. W rzeczywistości nieustannie o panu myśli. Dlatego ciągle pana śledzi. — Spojrzała na Powersa uważnie. — Wydaje mi się, że czuję się czemuś winny.

— Winny? — zdziwił się Powers. — On czuje się winny? Sądziłem, że to ja powinienem poczuwać się do winy.

— Pan? Dlaczego? — Coma zawahała się, a potem zapytała: — Zdaje się, że dokonał pan na nim jakichś eksperymentalnych zabiegów?

— Tak — powiedział Powers. — Ale nie były to zabiegi w pełni udane, jak wiele innych, do których przykładałem rękę. Jeśli Kaldren czuje się winny, to być może wynika to z faktu, że czuje się za moje fiasko w jakimś stopniu odpowiedzialny.

Spojrzał na siedzącą dziewczynę i jej inteligentne ciemne oczy.

— Tak, myślę że powinienem pani o tym powiedzieć. Mówiła pani, że Kaldren chodzi całymi nocami po pokoju, że nie może spać. W rzeczywistości ten brak snu jest u niego stanem normalnym…

Coma skinęła głową.

— Pan… — zrobiła ruch ręką, jakby coś odcinając.

— …znarkotomizowałem go — dokończył Powers.

Z punktu widzenia chirurgicznego operacja świetnie się udała. Można by dostać za nią nagrodę Nobla. W normalnych warunkach okresy snu u człowieka reguluje hipothalamus; podnosząc próg świadomości umożliwia odpoczynek naczyniom włoskowa tym w mózgu i drenuje nagromadzone w nich toksyny. Jednakże, gdy niektóre z pętli sterowań zostają przerwane, pacjent nie otrzymuje, jak w normalnych warunkach, sygnału do snu i drenowanie odbywa się w stanie przytomności. Wszystko, co czuje, to rodzaj chwilowego zamroczenia, które mija po kilku godzinach. W fizycznym sensie Kaldren przedłuża swoje życie zapewne o dwadzieścia lat. Psyche domaga się jednak snu z jakichś nieznanych przyczyn, co sprawia, że Kaldrenem okresowo targają burze. Cała ta sprawa to wielka i tragiczna pomyłka.

Coma zmarszczyła czoło. — Tyle się też domyślałam. W artykułach ogłoszonych w czasopismach neurochirurgicznych nazywa pan swojego pacjenta literami K.A. Analogia z Kafką jest tu niezaprzeczalna.

— Być może, że wkrótce się stąd wyprowadzę i już chyba nigdy nie wrócę — powiedział Powers. — Czy mogłaby pani dopilnować, by Kaldren nie zaniedbał swych wizyt w klinice? Tkanki wokół szramy wciąż jeszcze wymagają okresowej kontroli.

— Spróbuję. Czasami mam wrażenie, że sama jestem jeszcze jednym z obłędnych ostatecznych dokumentów Kaldrena — powiedziała Coma.

— Dokumentów? Jakich dokumentów?

— Nic pan o nich nie wie? To zbiór tak zwanych ostatecznych stwierdzeń o rodzaju ludzkim, które gromadzi Kaldren. Dzieła zebrane Freuda, kwartety Beethovena, sprawozdania z procesu w Norymberdze, powieść automatyczna, i tym podobne… — Coma przerwała widząc, że Powers jej nie słucha. — Co pan rysuje?

— Gdzie?

Wskazała na bibułę i Powers zorientował się, że bezwiednie, lecz z ogromną dokładnością rysował czteroramienne słońce, ideogram Whitby’ego.

— Ach, to… to nic, tak sobie bazgrzę — powiedział, lecz czuł, że rysunek miał w sobie jakąś dziwną i nieprzeparta moc.

Coma wstała, by się pożegnać. — Proszę nas kiedyś odwiedzić, doktorze. Kaldren chciałby panu tyle pokazać. Wydostał skądś starą kopię ostatnich sygnałów przekazanych dwadzieścia lat temu przez załogę Merkurego 7, zaraz po ich lądowaniu na Księżycu. Pamięta pan te dziwne komunikaty, które nagrali na krótko przed śmiercią, pełne jakiejś poetyckiej maligny o białych ogrodach. Przypomina mi to trochę zachowanie się roślin tu, w pana laboratorium.

Włożyła ręce w kieszenie i wyjęła z jednej z nich kartkę. — Przy okazji Kaldren prosił, bym to panu przekazała — powiedziała.

Była to fiszka z kartoteki bibliotecznej obserwatorium. Pośrodku wypisana była liczba:

96 688 365 498 720

— Dużo czasu upłynie, zanim z tą szybkością dojdziemy do zera — powiedział z sarkazmem Powers. — Będę miał całą kolekcję, zanim to się skończy.

Gdy wyszła, wrzucił fiszkę do kosza na śmiecie, usiadł przy biurku i przyglądał się przez godzinę wyrysowanemu na bibule ideogramowi.

W połowie drogi do jego domu letniego szosa rozwidlała się prowadząc na lewo, pośród pustych wzgórz, ku od dawna nie używanej strzelnicy wojskowej, zainstalowanej nad jednym z odległych solnych jezior. Tuż za bramą wjazdową zbudowano kilka małych bunkrów i wież obserwacyjnych, jeden czy dwa metalowe baraki, oraz pokryty niskim dachem budynek magazynów. Cała przestrzeń otoczona była białymi wzgórzami, które odcinały ja od reszty świata. Powers lubił włóczyć się pieszo wzdłuż pozycji strzeleckich zamkniętych cementowymi tarczami na linii horyzontu. Abstrakcyjna prawidłowość rozmieszczenia obiektów na powierzchni pustyni wywoływała w nim uczucie, że jest mrówką krzątającą się po szachownicy, na której ustawiono dwie armie, jedną w formie bunkrów i wież, drugą w kształcie tarcz strzelniczych.