Jak już wspomniałem, w mojej firmie klienci mogli doświadczać tylko emocji pozytywnych. Konkurenci natomiast, oddziałując na inne okolice mózgu, zmuszali swoich klientów do odczuwania wzruszeń negatywnych — zniechęcenia, lęku, przerażenia… Potem te emocje przerywano i nękani nimi ludzie od razu doznawali ogromnej ulgi i odczuwali radość życia. Ulga ta była właśnie ową pozytywną emocją, za którą interesanci chętnie płacili krocie. To by się mogło wydawać dziwne. Proszę jednak nie zapominać, że mieliśmy do czynienia z takimi ludźmi, którzy poszukiwali silnych wrażeń. Nasi klienci wypróbowali wszystko — od wina do narkotyków — i wszystko im się znudziło.
Nie bolą pana zęby… Czy jest pan z tego powodu szczęśliwy? Nie, Ale odczuwa pan błogostan, kiedy bolący ząb przestaje boleć. Chodzi pan w obuwiu, które nie uciska… Czy przysparza to panu radości? Nie. Jeśli jednak choć przez godzinę pospaceruje pan w ciasnych butach, a potem je zdejmie, jakąż to panu sprawi rozkosz! Nic się nie da porównać z tą chwilą!
Tak więc dzięki wrażeniom negatywnym emocje pozytywne okazały się skuteczniejsze niż po prostu wrażenia dodatnie… Na dobitek konkurenci liczyli za to znacznie taniej, nie potrzebowali bowiem tak skomplikowanej aparatury, jaka była w mojej firmie. Moja klientela przeszła do konkurencji. Straciwszy znaczny kapitał musiałem zlikwidować „General Emotion”.
W tym czasie jednak w moim umyśle dojrzała nowa idea. Idea tak wspaniała, obiecująca i prosta, aż się zdziwiłem, że wcześniej nie zrodziła się w mojej głowie.
Każdy wie, chociażby ze słyszenia, że istnieje natchnienie. Mechanizmu jego nie znamy. Wiemy tylko, że olśnione natchnieniem jednostki stwarzały nieśmiertelne dzieła, dokonywały genialnych odkryć i w nieprawdopodobnie krótkim czasie rozwiązywały zagadnienia, nad którymi ludzkość mozoliła się przez stulecia.
Jeszcześmy się nie nauczyli wywoływać natchnienia na zamówienie, wiemy jednak, że dość często natchnienia doznaje się w określonym stanie, a mianowicie — będąc zakochanym. Sztuczne wywołanie takiego stanu jest całkowicie w naszej mocy.
Zorganizowałem więc nową firmę — „Natchnienie”. Musiałem utrzymywać ogromną rzeszę tajnych agentów pracujących w różnych laboratoriach i instytucjach naukowych. Od owych agentów otrzymywałem informacje, że w jakiejś tam pracowni powierzono jakiemuś tam pracownikowi naukowemu jakieś trudne zadanie. Dowiedziawszy się o tym spotykałem się całkiem poufnie ze zwierzchnikiem tego naukowca i wyjaśniałem mu, że przy pomocy firmy „Natchnienie” jego pracownik może ukończyć swoją pracę dziesięć razy szybciej, ale ma się rozumieć — czas to pieniądz…
Zwierzchnik z reguły się zgadzał i tego pracownika naukowego wysyłał do mnie rzekomo na badanie lekarskie. Cała procedura trwała pół godziny. Od nas jednak, sam tego nie wiedząc, naukowiec wychodził namiętnie zakochany w jednej ze swoich współpracownic. Sam pan rozumie, że nie obywało się przy tym bez hipnozy, aparat zaś do takiej błyskawicznej sugestii obmyślono specjalnie na moje zamówienie.
A później natchniony miłością naukowiec stawał się na pewien czas jeszcze bardziej utalentowany i pracując na pełnych obrotach tworzył cuda. A moja firma na podstawie kontraktu otrzymywała wynagrodzenie.
Od klientów nie można się było opędzić. Każdemu wszak dogadza, by za pieniądze pracowano nań z całym poświęceniem. Zamówienia sypały się zewsząd. Już zamierzałem uruchomić filie w innych miastach i krajach… Lecz wtedy właśnie pojawili się konkurenci. Jak pan sądzi, do czego posunęli się ci podli ludzie? Zaangażowali agentów, którzy śledzili wszystkich wychodzących z mojej firmy. Podsłuchiwali moje rozmowy telefoniczne i przechwytywali korespondencję. Po co? A właśnie. Wystarczyło, by moi konkurenci zwąchali tylko, że uczony N zjawił się u nas i zakochał się w NN, a wszelkimi sposobami zwabiali do siebie nieszczęsną NN i pod hipnozą zmuszali ją, by zaczęła darzyć wzajemnością uczonego N. Rozumie pan?
Petrarka, beznadziejnie zakochany w zamężnej Laurze, przez całe życie pisał do niej sonety. A tu, mówiąc obrazowo, ledwie mój Petrarka zdążył napisać połowę pierwszego sonetu, kiedy sama Laura zjawiała się u niego z walizeczką w ręku i oznajmiała, że odtąd będzie mieszkać z nim. Czy Petrarka pisałby nadal swoje sonety? Nie sądzę.
Widzi pan teraz, jakimi podstępnymi metodami posługiwali się moi konkurenci, aby mnie zrujnować. Płaciłem olbrzymie odszkodowania. I wreszcie musiałem zlikwidować „Natchnienie” tracąc przy tym znaczną część kapitału.
Nie poddawałem się jednak. Myślałem, myślałem… Aż wreszcie wymyśliłem właśnie to, co było mi potrzebne.
Postanowiłem zostać handlarzem cudzych wspomnień. Nie orientuję się, czy panu wiadomo, że w pamięć jednego człowieka można w sposób sztuczny wprowadzić wspomnienia innego człowieka. A nosiciel cudzych wspomnień jest przez całe życie przekonany, że wszystko, co pamięta, działo się rzeczywiście z nim samym.
Proszę sobie teraz wyobrazić, że miał pan milion. Hulał pan albo prowadził bez powodzenia spekulacje giełdowe, zrujnowały pana kobiety albo zbankrutowało pańskie przedsiębiorstwo. Krótko mówiąc, z pańskiego miliona nie zostało nic poza przyjemnymi wspomnieniami. Bardzo interesujące są te wspomnienia, ale zapłacić za nie milion to trochę drogo, czyż nie? A jeśli będzie pan mógł nabyć wspomnienia za jedne sto dolarów? Przez całe życie kosztem tylko stu dolarów wspominać, jak roztrwonił pan milion! Może pan to sobie wyobrazić?! Założyłem więc firmę „Miałem Milion”.
Mógł sobie pan wybrać wspomnienia o swoim bankructwie. Mógł pan bez końca wspominać bachanalia, które pana zrujnowały, albo noce spędzone na hazardzie, przewroty polityczne albo nacjonalizację pańskich zakładów przemysłowych. Ponadto moja firma wprowadzała w pamięć klientów wspomnienia nie wymyślone, lecz prawdziwe. Moi agenci szukali po całym świecie świeżo zbankrutowanych milionerów, którzy za bardzo grube sumy sprzedawali firmie swoje najdrobniejsze, najbardziej szczegółowe wspomnienia. Zgodnie z umową dawcy odtwarzali w pamięci obrazy swego minionego życia, specjalne aparaty utrwalały te obrazy, potem zaś w miarę popytu wprowadzały je w pamięć naszych klientów. Za same tylko wspomnienia zapłaciłem dawcom ponad sto tysięcy. Ale dzięki temu firma „Miałem Milion” rozporządzała większą ilością różnorodnych wspomnień, o których prawdziwości nie można było wątpić.
Firma gwarantowała, że oczyszczone od tęsknoty za przeszłością wspomnienia nie będą psuły nastroju, że nie stracą swego uroku i świeżości. Osoby, które chciały się pozbyć nabytych w firmie wspomnień lub zamienić na nowe te, co się już stały nudne, obsługiwano poza kolejnością.
Firma prosperowała znakomicie. Od klientów nie można się było opędzić. Już zamierzałem uruchomić filie w innych miastach i krajach… Ale nagle… właśnie, właśnie… Nagle pojawili się konkurenci. Tym razem działali całkiem bezczelnie. Nie zaczęli wyszukiwać zrujnowanych milionerów i płacić im za wspomnienia ciężkie pieniądze. Nie, konkurencyjna firma „Miłe Wspomnienia” wyławiała moich klientów i za grosze dokonywała z ich pamięci zapisu wspomnień, które nabywali u mnie. Firmie „Miłe Wspomnienia” nie były potrzebne drogie oryginały, zadowalała się tanimi kopiami. Ale dzięki temu mogła później sprzedawać owe wspomnienia pięć razy taniej niż moja. I tyle. Zostałem więc zrujnowany. Tym razem ostatecznie… A jeśli wolno spytać — czy pan nigdy nie korzystał z usług mojej firmy?