Rozporządzając tak szczegółowym portretem człowieka śniegu, rozpoznajemy go bez trudu jako pierwowzór licznych mitów, ludowych wierzeń i baśni. Porszniew wyraża w swoim artykule nadzieję, że kiedyś zostanie napisana praca pod tytułem „Odbicie obrazu paleoantropa w dawnych wierzeniach, mitach, legendach i folklorze” i cytuje liczne przykłady z Dalekiego i Środkowego Wschodu, świata antycznego, europejskiego średniowiecza, kultury ludów prymitywnych oraz wierzeń ludów słowiańskich. Siady długotrwałego współżycia i wzajemnej fascynacji człowieka i neandertalczyka znalazły odbicie w postaciach rusałek, leśnych duchów, wodników i dziwożon.
Badając rozprzestrzenienie współczesnego neandertalczyka, Porszniew zauważył interesującą współzależność między strefami jego występowania a przeważającymi na danym terenie religiami. Człowiek śniegu zachował się do naszych czasów tam, gdzie trzy religie — lamaizm, szamanizm i islam wzięły go pod swoją opiekę. Dawało to z jednej strony jakby azyl ginącemu gatunkowi, a z drugiej utrudniało (i nadal utrudnia) prowadzenie badań ludziom z zewnątrz.
Nasuwa się tu ciekawe porównanie z Europą. Starożytni znali dzikiego człowieka i z właściwą sobie tolerancją pozwalali mu egzystować w jego naturalnym środowisku, przyznając mu nawet status leśnego bożka. Mając w pamięci opisy wyglądu ałmasa czy „niedźwiadka” z lasów litewskich, bez trudu rozpoznajemy jego pobratymców w postaciach Panów, faunów i satyrów. O ile wyobrażenia nimf w sztuce są bardzo wyidealizowanym obrazem samicy człowieka neandertalskiego, o tyle wizje artystyczne satyra bardzo trafnie oddają jego półludzki, półzwierzęcy charakter. Pamiętajmy też, że satyry występowały w liczbie mnogiej (a więc różniły się od innych abstrakcyjnych bóstw), były nieme i związane z lasem. I jeszcze jedno: wiele relacji o spotkaniach ze śnieżnym człowiekiem wspomina o donośnym gwiździe, jaki wydaje on w momentach strachu i podniecenia. Ten charakterystyczny szczegół również został zauważony przez starożytnych — satyr zwykle przedstawiany jest z nieodłączną fujarką. (W polskim folklorze mamy leśnego głupawego diabła Rokitę — też z fujarką.) Możemy sobie wyobrazić takie spotkanie z faunami o zmroku gdzieś w leśnej gęstwinie. Pozostało nam z tamtych czasów do dzisiaj określenie strach paniczny — strach, jaki odczuwał człowiek na widok Pana, czyli satyra.
Przynajmniej w pewnych okolicach ludność miejscowa musiała je chronić, a nawet dokarmiać (ofiary w świętych gajach). Pokazywano je widocznie ważnym przybyszom jako miejscową osobliwość.
„Posunąwszy się potem przez Tesalię i Macedonię dalej nad morze, zamierzał Sulla przeprawić się z Dyrrachium do Brundisjum z flotą, złożoną z tysiąca okrętów.
W pobliżu Dyrrachium leży Apollonia, a koło niej znajduje się Nymfajon, miejsce święte, gdzie z zielonej łąki w leśnej dolinie wydobywają się w różnych punktach źródła nieustannie płonącego ognia. Opowiadają, że tutaj schwytano wtedy śpiącego satyra, który miał być właśnie taki, jakim przedstawiają go malarze i rzeźbiarze. Przyprowadzono go do Sulli i pytano przez różnych tłumaczy, kim jest, lecz satyr mówił z trudem i zupełnie niezrozumiale, a głos wydawał z siebie jakiś chrapliwy i bardzo podobny do czegoś pośredniego między rżeniem konia a bekiem kozła. Sulla przerażony kazał go wśród zażegnawań odprowadzić z powrotem”.
Pogańskie religie starożytności chroniły Pana-satyra, nic dziwnego więc, że chrześcijaństwo ustosunkowało się do niego wrogo. Kult Pana, który zachował się w okolicach jako obrzęd ludowy, nabrał cech opozycyjnych wobec oficjalnej religii i był przez kościół tępiony.
O żywotności tych dawnych kultów pogańskich może świadczyć to, że jeszcze w 1389 roku zostały one oficjalnie potępione przez Sorbonę.
W poetyckim przedstawieniu tych obrzędów przez francuskiego historyka Micheleta możemy rozpoznać obraz dzikiego człowieka, który zdegradowany ze stanowiska bożka do roli siły nieczystej, użyczył swoich cech fizycznych popularnym wyobrażeniom diabła.
„Choć są duchami, nie sądźcie, że nie podlegają cierpieniom. Mieszkając wśród kamieni, w pniach dębów, są bardzo nieszczęśliwe zimą. Ogromnie lubią ciepło. Błądzą dokoła domów. Widziano je, jak w oborach ogrzewały się przy bydle. Ludzie nie składają im już ofiar, więc piją czasem mleko… Te duchy pojawiają się już tylko nocą; wygnane z dnia, tęsknią za nim i pragną światła. W nocy kobieta naraża się na niebezpieczeństwo i nieśmiało zanosi skromną latarenkę pod wielki dąb, w którym one mieszkają, nad tajemnicze źródło, którego lustro, zdwajając płomyk rozweseli biednych wygnańców”.
Można przypuścić, że we wczesnym średniowieczu tajne pogańskie obrządki (zwane sabatami czarownic) odbywały się jeszcze z udziałem okazów żywych, oswojonych neandertalczyków, które później ustąpiły miejsca namiastkom: drewnianym kukłom (przypominającym Turonia), Czarnym Kozłom lub ludziom przebranym za Pana, w czarnych, skórzanych maskach.
Od czasów Odrodzenia w Europie nie słyszy się już o spotkaniach z dzikimi ludźmi, a pamięć o nich coraz bardziej obrasta fantazją. Ostatnim ich schronieniem stają się puszcze litewskie, gdzie zachowały się niespodziewanie długo, jak na to wskazuje relacja pana Paska.
Na zakończenie kilka jeszcze charakterystycznych relacji wybranych spośród wielu zebranych przez doktora Porszniewa.
Kapitan milicji Biełałow z Azerbajdżanu opowiada o tym, jak latem 1947 roku sierżant Ramazan, człowiek uczciwy i zdyscyplinowany, późnym wieczorem, w czasie pełni księżyca wracał ze służby. W pobliżu swojej wioski przeszedł przez mostek i wtedy z cienia drzew wyskoczyło wielkie, kosmate stworzenie, schwyciło go i zaniosło pod drzewo.
„Znajdowało się tam drugie podobne stworzenie. Oba wydawały dziwne nieartykułowane dźwięki i z zainteresowaniem zaczęły oglądać i obmacywać sierżanta, przy czym uwagę ich przyciągała zwłaszcza jego twarz i błyszczące guziki munduru. Sierżant w przestrachu zapomniał, że posiada przy sobie broń, ale ani na chwilę nie stracił przytomności. Widział przed sobą, jak powiada, parę wielkich, dzikich ludzi, mężczyznę i kobietę, bez odzieży, pokrytych gęstym, ciemnym włosem. Kobieta była nieco mniejsza od mężczyzny. Miała bardzo obwisłe piersi i długie włosy na głowie. Oboje nie mieli włosów na twarzy, ale twarze ich były przerażające, pokryte ciemną skórą i podobne do małpich. Sierżant leżał nieruchomo, przyglądając się tej parze w świetle księżyca, a kiedy próbował się ruszyć, samiec groźnie warczał. Później sytuacja stała się jeszcze groźniejsza. Gdy tylko samica próbowała dotknąć sierżanta, samiec warczał i odpychał ją. Kiedy zaś samiec rzucał się na sierżanta, samica z warczeniem odpychała go od leżącego. Raz nawet się pobili. Z nadejściem świtu obie półludzkie istoty zniknęły w lesie, a sierżant leżał jeszcze przez chwilę po przeżytym szoku i dopiero potem pobiegł do domu. Przechorowawszy się, po dziesięciu dniach złożył szczegółowy raport o całej historii i nie było wątpliwości, że wszystko to przeżył on naprawdę”.
Do komisji Akademii Nauk ZSRR, zajmującej się badaniem sprawy śnieżnego człowieka, zgłosił się lekarz wojskowy, podpułkownik W. S. Karapetian. W zimie 1941 roku jego batalion stacjonował w pobliżu górskiego aułu w Dagestanie. Miejscowe władze schwytały dziwnego osobnika, i lekarza wezwano, aby stwierdził, czy jego wygląd nie jest sprytnym przebraniem. Trzymano go w chłodnej szopie, gdyż w ogrzewanych pomieszczeniach oblewał się potem. Oto fragmenty relacji lekarza:
„Człowiek, którego zobaczyłem, stoi jak żywy przed moimi oczami. Był to osobnik płci męskiej, nagi i bosy. Całą postać miał ludzką, ale na piersi, plecach i ramionach ciało jego pokryte było puszystymi włosami ciemnobrązowego koloru. Poniżej piersi sierść była cieńsza i delikatniejsza. Kiście rąk grube, z rzadkimi włosami, dłonie i podeszwy stóp — bez włosów. Natomiast na głowie włosy miał bardzo długie, do ramion, częściowo zakrywające czoło; w dotknięciu włosy na głowie okazały się bardzo sztywne. Brody i wąsów nie miał, ale cała twarz była lekko owłosiona. Stał jak siłacz, wypinając potężnie rozwiniętą klatkę piersiową. Palce u rąk bardzo grube, mocne, niespotykanej wielkości… Kolor twarzy niezwykle ciemny, nieludzki. Brwi bardzo gęste. Pod nimi głęboko zapadnięte oczy”.