Foster był rozdrażniony.
— Więc nie wiesz?
— Powiem ci, co wiem o neutrinice. Zajmuje się zastosowaniami ruchu neutrino i sił oddziałujących…
— Tak, tak, oczywiście. Podobnie jak elektronika zajmuje się zastosowaniami ruchu elektronów i sił oddziałujących, a pseudograwityka zastosowaniami sztucznych pól grawitacyjnych. Nie po to do ciebie przyszedłem. Czy to wszystko, co wiesz?
— No i — ciągnął Nimmo spokojnie — neutrinika jest podstawą wejrzenia wstecznego. To jest wszystko, co wiem.
Foster zgarbił się na krześle, pocierając nerwowo policzek. Czuł gniewne niezadowolenie.
Idąc tu żywił podświadomą pewność, że Nimmo wskaże mu jakieś ostatnie sprawozdania, poruszy interesujące aspekty nowoczesnej neutriniki, dzięki czemu będzie mógł zakomunikować Potterleyowi, że nie miał on racji, że jego dane są nieprawdziwe, a wywód błędny.
Mógłby wówczas wrócić do swej właściwej pracy.
Ale teraz…
Myślał z irytacją: „A więc nie robią wiele w tej dziedzinie. Czy to wynik rozmyślnego zakazu? A jeśli neutrinika jest wyjałowioną dyscypliną? Możliwe. Nie wiem. Potterley również nie wie. Po cóż trwonić na darmo intelektualne zasoby ludzkości? Albo też badania są tajne z jakiegoś uzasadnionego powodu. Może to być…
Cały kłopot w tym, że musiał wiedzieć. Nie mógł pozostawić spraw w ich obecnym stanie. Nie mógł.
— Czy istnieje jakaś praca o neutrinice, wujku? Mam na myśli coś jasnego i prostego. Coś podstawowego.
Nimmo w zamyśleniu westchnął wydymając pulchne policzki.
— Zadajesz cholerne pytania. Jedyna, o jakiej słyszałem, została napisana przez Sterbinskiego i jeszcze kogoś. Nigdy jej nie widziałem, ale kiedyś wpadło mi w oczy coś na ten temat. Tak, Sterbinski i La Marr.
— Czy to ten Sterbinski, który wynalazł chronoskop?
— Chyba tak. To dowodzi, że książka powinna być dobra.
— Czy jest jakieś nowsze wydanie? Sterbinski zmarł trzydzieści lat temu.
Nimmo wzruszył ramionami i nic nie odpowiedział.
— Możesz się dowiedzieć?
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, wreszcie Nimmo poprawił się na krześle, aż skrzypnęło pod potężną masą jego ciała, i rzekł:
— Powiesz mi w końcu, o co w tym wszystkim chodzi?
— Nie mogę. Czy mimo to pomożesz mi? Zdobędziesz dla mnie kopię tej pracy?
— No cóż, to ty nauczyłeś mnie wszystkiego, co wiem o pseudograwityce. Winienem ci wdzięczność. Zgoda więc, ale pod jednym warunkiem.
— Jakim?
Nimmo spoważniał nagle.
— Że będziesz ostrożny, Jonas. Cokolwiek robisz w tym kierunku, w sposób oczywisty przekraczasz swoje kompetencje. Nie niszcz swej kariery tylko dlatego, że ciekawi cię coś, do czego nie jesteś powołany i co nie jest twoją sprawą. Rozumiesz?
Foster kiwnął głową, ale prawie nie słyszał. Był zaabsorbowany swoimi myślami.
W tydzień później Ralph Nimmo wtoczył swą okrągłą postać do uniwersyteckiego dwupokojowego mieszkania Fostera i oznajmił ochrypłym szeptem:
— Mam coś.
— Co? — natychmiast ożywił się Foster.
— Sterbinski i La Marr. — wyciągnął kopię, a raczej jej rożek z kieszeni swego obszernego płaszcza.
Foster odruchowo obejrzał się na drzwi i okna, upewniając się, czy są zamknięte i zasłonięte, potem wyciągnął rękę.
Kaseta filmowa łuszczyła się ze starości, błona była wyblakła i łamliwa.
— Czy to wszystko? — spytał żywo.
— Wdzięczność, mój chłopcze, jeszcze wdzięczność! — Nimmo usiadł i sięgnął do kieszeni po jabłko.
— Och, jestem wdzięczny, ale to takie starocie.
— Ciesz się, że choć to udało mi się dostać. Usiłowałem zdobyć film z Biblioteki Kongresu. Nic z tego. Książka należy do prohibitów.
— A więc w jaki sposób to zdobyłeś?
— Gwizdnąłem. — Ogryzał z chrzęstem jabłko. — W Bibliotece Publicznej w Nowym Jorku.
— Co?!
— Całkiem proste. Miałem, oczywiście, dostęp do regałów. Przekroczyłem łańcuch, gdy nikogo nie było, wyciągnąłem to i wyszedłem sobie. Oni tam ufają ludziom. Nawiasem mówiąc, przez całe lata nie zauważą braku tej kopii. Ale ty raczej nie dopuść, by ktoś ją u ciebie zobaczył, siostrzeńcze.
Foster wpatrywał się w film, jakby mu parzył ręce.
Nimmo wyrzucił ogryzek i sięgnął po następne jabłko.
— Śmieszna rzecz. Nie ma nic nowszego w całej dziedzinie neutriniki. Żadnej monografii, żadnej pracy naukowej, żadnej wzmianki o postępie badań. Nic od czasu wynalezienia chronoskopu.
— Uhm — mruknął Foster nieobecny duchem.
Foster pracował wieczorami w domu Potterleya. Nie mógł zaufać swemu uniwersyteckiemu mieszkaniu. Wieczorna praca stała się dla niego ważniejsza od własnego podania o dotację. Chwilami odczuwał z tego powodu niepokój, ale wkrótce i to przestało go obchodzić.
Początkowo praca jego polegała na ciągłym przeglądaniu mikrofilmu. Później — na myśleniu (często w takich chwilach nie zauważał nawet, że taśma filmowa doszła do końca).
Od czasu do czasu Potterley schodził na dół, siadał, wpatrywał się w Fostera bystrymi oczami, jak gdyby oczekując, że procesy myślowe młodego naukowca skrystalizują się i ukażą wszystkie meandry swej drogi. Ingerował w dwojaki sposób. Nie pozwalał mu palić, a niekiedy mówił.
Nie była to rozmowa, nigdy. Raczej wygłaszany niskim głosem monolog, którym nie starał się przyciągnąć uwagi słuchacza. Wydawało się, że chce tylko rozładować wewnętrzne napięcie.
Kartagina! Zawsze Kartagina!
Kartagina, Nowy Jork starożytnych krajów śródziemnomorskich. Kartagina, imperium handlowe, królowa mórz. Kartagina, wszystko, czym udawały, że są Aleksandria i Syrakuzy. Kartagina, oczerniana przez swych wrogów i nie mówiąca słowa w swej obronie.
Foster na ogół nie słuchał, czasem jednak był do tego zmuszony. Wzdrygał się i robiło mu się niedobrze podczas krwawej opowieści o dzieciach składanych w ofierze.
Potterley mówił z przejęciem:
— Tak czy owak, to nieprawda. Dwu i pół tysiącletnia kaczka dziennikarska zapoczątkowana przez Greków i Rzymian. Oni mieli swoich niewolników, swoje ukrzyżowania i tortury, swoje walki gladiatorów. Nie byli święci. Historia o Molochu jest tym, co późniejsze stulecia nazwały wrogą propagandą, jest wielkim kłamstwem. Mogę tego dowieść. Mogę i, na Boga, zrobię to… zrobię…
Żarliwie mamrotał raz po raz tę obietnicę.
Pani Potterley również odwiedzała Fostera, ale rzadziej, zwykle we wtorki i czwartki, kiedy jej mąż z powodu wieczornych zajęć był w domu nieobecny.
Siedziała cicho, prawie się nie odzywając, z twarzą zwiotczałą i nalaną, oczami bez wyrazu, daleka i zamknięta w sobie.
Podczas pierwszej wizyty Foster, aczkolwiek przyszło mu to z trudem, spróbował dać jej do zrozumienia, że chce być sam.
— Czy panu przeszkadzam? — spytała bezbarwnym głosem.
— Nie, oczywiście, że nie — skłamał. — Po prostu… — urwał zmieszany.
Kiwnęła głową, jak gdyby przyjmując zaproszenie do pozostania. Otworzyła płócienną torbę, którą przyniosła ze sobą, wyjęła z niej librę vitronowych arkuszy, które zaczęła łączyć, manipulując szybko i delikatnie parą niewielkich czterofasetowych depolaryzatorów. Wyglądały w jej rękach jak ogromny pająk.
Pewnego wieczoru powiedziała miękkim tonem:
— Moja córka, Laurel, jest w pańskim wieku.
Foster drgnął zaskoczony zarówno nieoczekiwanym dźwiękiem jej głosu, jak i słowami.