— Nie wiedziałem, że państwo macie córkę.
— Ona umarła. Wiele lat temu.
Pod wpływem zręcznych manipulacji vitron przybierał kształt jakiejś części garderoby, której na razie Foster nie mógł zidentyfikować. Wymamrotał bez sensu:
— Bardzo mi przykro.
— Często mi się śni — westchnęła pani Potterley. Podniosła na niego swe niewidzące niebieskie oczy.
Drgnął i odwrócił wzrok.
Innym znów razem spytała, odrywając arkusz vi tronu przyczepiony z lekka do jej sukni:
— Co to właściwie jest wejrzenie wsteczne?
Foster, któremu jej uwaga przerwała skomplikowany tok myśli, odparł rozdrażnionym tonem:
— Doktor Potterley lepiej to pani wyjaśni.
— Próbował. Och, tak. Ale myślę, że mu trochę brak cierpliwości. Najczęściej nazywa to chronoskopią. Czy rzeczywiście widzi się sceny w przeszłości trójwymiarowo? Czy też są to tylko kropkowane kształty, tak jak z komputera, którego pan używa?
Foster spojrzał z niechęcią na swój ręczny komputer. Funkcjonował zupełnie dobrze, ale każda operacja musiała być sterowana ręcznie, a odpowiedzi uzyskiwało się zakodowane. Gdyby mógł korzystać z uczelnianego komputera… Ale o tym nie ma co marzyć, i tak obawiał się ściągnąć na siebie podejrzenia, opuszczając co wieczór swój gabinet z ręcznym komputerem pod pachą.
— Nigdy nie widziałem chronoskopu — odrzekł — ale mam wrażenie, że rzeczywiście ogląda się obrazy i słyszy dźwięk.
— Można także usłyszeć rozmowy ludzi?
— Myślę, że tak. — Potem rzekł na wpół z desperacją. — Proszę posłuchać, pani Potterley, to musi być dla pani okropnie nudne. Zdaję sobie sprawę, że nie chce pani pozostawić gościa samemu sobie, ale naprawdę, proszę się nie zmuszać…
— Ja się nie zmuszam — odparła. — Siedzę tu i czekam.
— Czeka pani? Na co?
Odparła ze spokojem:
— Podsłuchiwałam was pierwszego wieczora. Wtedy, gdy pan po raz pierwszy rozmawiał z Arnoldem. Podsłuchiwałam pod drzwiami.
— Co?!
— Wiem, że nieładnie postąpiłam, ale byłam bardzo niespokojna o Arnolda. Czułam, że zamierza zrobić coś, czego nie powinien. Chciałam za wszelką cenę dowiedzieć się…
I wtedy właśnie usłyszałam… — Przerwała, pochylając się nad vi tronem i wpatrując się weń z natężeniem.
— Co pani usłyszała?
— Że nie zbuduje pan chronoskopu.
— Oczywiście że nie.
— Myślałam, że może zmieni pan zdanie.
Foster utkwił w niej wzrok.
— Jeśli dobrze rozumiem, schodzi pani tu do mnie w nadziei, że zbuduję chronoskop, czeka pani, aż to zrobię.
— Tak, mam nadzieję, że pan to zrobi, doktorze Foster. Och, mam nadzieję!
Nagle jakby gęsty welon opadł z jej twarzy, odkrywając jasne i wyraziste rysy, przydając koloru policzkom, życia oczom, wywołując pełne napięcia drżenie w jej głosie.
— Czy nie byłoby cudowne — wyszeptała — mieć coś takiego? Ludzie przeszłości mogliby żyć ponownie. Faraonowie, królowie i… zwyczajni ludzie. Wierzę, że zbuduje pan chronoskop, doktorze Foster. Naprawdę… wierzę w to…
Wzruszenie zdławiło jej głos, pozwoliła arkuszom vitronu zsunąć się z kolan. Wstała i wybiegła z sutereny, a oczy Fostera śledziły jej niezdarne ruchy ze zdziwieniem i strapieniem.
Cała ta sprawa zapadła głęboko w duszę Fostera, nie mógł spać po nocach, nękany myślami aż do bólu. Było to coś w rodzaju niestrawności umysłowej.
Jego prośba o dotację kulejąc trafiła w końcu do Ralpha Nimmo. Nie miał prawie żadnej nadziei. Myślał w odrętwieniu: „Nic z tego nie będzie”.
Jeśli prośbę odrzucą, w katedrze wybuchnie skandal i prawdopodobnie jego kontrakt uniwersytecki nie zostanie odnowiony pod koniec roku akademickiego.
Nie przejmował się tym zbytnio. Neutrino, neutrino, tylko neutrino. Jego ślad wił się, skręcał gwałtownie i prowadził niezbadanymi ścieżkami, po których nie poruszali się nawet Sterbinski i La Marr.
Zadzwonił do Nimma.
— Wujku, potrzebuję kilku rzeczy. Dzwonię spoza terenu uniwersytetu.
Twarz Nimma na ekranie wideofonu była jowialna, ale głos ostry.
— Wiem, czego potrzebujesz — powiedział — przeszkolenia w zakresie komunikatywności. Mam cholerne kłopoty ze zrobieniem z twego podania czegoś do przełknięcia. Jeśli właśnie po to dzwonisz…
Foster niecierpliwie potrząsnął głową.
— Nie po to dzwonię. Muszę mieć te rzeczy. — Nagryzmolił coś szybko na kawałku papieru i przytrzymał przed kamerą wideofonu.
Nimmo jęknął.
— Ejże, do jakich jeszcze sztuczek jestem zdolny według ciebie?
— Możesz to zdobyć, wujku. Wiesz przecież, że tak. Nimmo przeczytał raz jeszcze listę pozycji samymi tylko ruchami grubych warg. Minę miał poważną.
— A co później? Gdy złożysz to wszystko do kupy?
Foster pokręcił głową.
— Masz wyłączne prawo publikacji wszystkiego, co zrobię. Jak zwykle. Ale, proszę, nie zadawaj mi teraz żadnych pytań.
— Nie potrafię robić cudów.
— Zrób ten jeden. Musisz. Jesteś skryptorem prac naukowych, a nie badaczem. Nie potrzebujesz tłumaczyć się z niczego. Masz przyjaciół i koneksje. Będą teraz patrzyli przez palce, aby przy okazji następnych publikacji wydębić od ciebie zniżkę.
— Twoja wiara we mnie, siostrzeńcze, jest wzruszająca. Spróbuję.
Ralph Nimmo dokonał jednak cudu. Prywatny samochód turystyczny przywiózł rzeczy późnym wieczorem. Nimmo i Foster wtaszczyli je do środka stękając przy tym i sapiąc, jako że nie przywykli do pracy fizycznej.
Po odejściu Nimma w drzwiach sutereny stanął Potterley.
— Na co to wszystko? — zapytał cicho.
Foster odgarnął włosy z czoła i pomasował lekko nadwerężony nadgarstek.
— Chcę przeprowadzić kilka prostych doświadczeń — odpowiedział.
— Doprawdy? — Oczy historyka płonęły podnieceniem. Foster był wyczerpany. Miał uczucie, jak gdyby czyjeś palce ściskały go za nos i prowadziły niebezpieczną drogą, a on, mimo że wyraźnie uświadamiał sobie czekającą na końcu tej drogi katastrofę, szedł ochoczo i zdecydowanie. Co najgorsze, czuł, że te palce na nosie, są jego własnymi palcami.
To Potterley był sprawcą wszystkiego, Potterley, który teraz stał, wlepiając w niego oczy, imperatyw jednak tkwił w samym Fosterze. Powiedział cierpko:
— Potrzebuję trochę odosobnienia, Potterley. Nie życzę sobie, abyście pan i pańska żona schodzili tu i naprzykrzali mi się.
Jeśli poczuje się obrażony, myślał, to niech mnie wykopie. Niech położy temu kres.
W głębi duszy był jednak przekonany, że to wykopanie niczemu by kresu nie położyło.
Tymczasem Potterley nie przejawił nawet cienia obrazy. Dalej patrzył łagodnym wzrokiem.
— Naturalnie, doktorze Foster, naturalnie. Takie odosobnienie, jakiego tylko pan sobie życzy.
Wyszedł. Foster został sam — dalej kroczył tą samą drogą, przekornie z tego zadowolony i równocześnie pełen nienawiści do siebie za to uczucie.
Zaczął nocować na składanym łóżku w suterenie Potterleya i spędzać tam całe weekendy.
W tym czasie nadeszła wstępną wiadomość, że jego podanie o dotację, uzdrowione przez Nimma, zostało zaakceptowane. Kierownik katedry zawiadomił go o tym i pogratulował sukcesu.
Foster popatrzył nań nieobecnym wzrokiem i mruknął: „Świetnie. Cieszę się.” — z tak małym przekonaniem, że kierownik zmarszczył brwi i odwrócił się bez słowa.
Foster natychmiast zapomniał o tej sprawie. To był drobiazg nie wart uwagi. On planuje coś, co naprawdę się liczy, decydującą próbę na ten wieczór.