Выбрать главу

— Połowa dwudziestego wieku — powiedział Foster. — Nie mogę złapać na razie fonii, dlatego nic nie słychać. Z czasem dodamy dźwięk. W każdym razie połowa dwudziestego wieku stanowi właśnie tę najgłębszą granicę, poza którą nie zdołamy sięgnąć. Proszę mi wierzyć, to jest najlepsza ostrość, jaką można uzyskać.

— Niech pan zbuduje większy aparat, silniejszy. Niech pan ulepszy obwody.

— Człowieku, nie pokona pan przecież zasady niepewności, podobnie jak nie można zamieszkać na Słońcu. Istnieją granice fizyczne wszelkich poczynań.

— Kłamie pan. Nie wierzę panu. Ja…

* * *

Nagle dobiegł ich uszu jeszcze jeden głos natężony aż do ostrego krzyku.

— Arnoldzie! Doktorze Foster!

Młody fizyk obejrzał się natychmiast. Potterley zamarł na długą chwilę, po czym spytał nie odwracając się:

— Co to ma znaczyć, Caroline? Wyjdź stąd!

— Nie! — Pani Potterley zeszła ze schodów. — Słyszałam wszystko. Musiałam wysłuchać. Czy nią pan chronoskop tu na miejscu, doktorze Foster?

— Tak, proszę pani. Rodzaj chronoskopu. Nie najlepszy. Nie mogę uzyskać dźwięku, obraz jest piekielnie zamazany, ale chronoskop działa.

Pani Potterley splotła dłonie i przycisnęła mocno do piersi.

— Cudownie! Cudownie!

— Wcale nie cudownie — warknął Potterley. — Młody głupiec nie potrafi sięgnąć wstecz głębiej niż…

— Niechże pan pozwoli… — zaczął Foster z irytacją.

— Chwileczkę! — krzyknęła pani Potterley. — Wysłuchajcie mnie. Arnoldzie, czy nie rozumiesz, że skoro uda się z jego pomocą sięgnąć dwadzieścia lat wstecz, możemy znów zobaczyć Laurel? Co nas obchodzi Kartagina i czasy starożytne! Możemy zobaczyć Laurel! Ona znów dla nas ożyje. Niech pan tu zostawi ten przyrząd, doktorze Foster. Proszę nam pokazać, jak się go uruchamia.

Foster spojrzał na nią, potem na jej męża. Twarz Potterleya zbielała. I choć mówił głosem niskim i równym, jego spokój zniknął.

— Jesteś głupia!

— Arnoldzie! — jęknęła słabo pani Potterley.

— Jesteś głupia, powtarzam jeszcze raz. Co zobaczysz? Przeszłość. Martwą przeszłość. Czy Laurel zrobi choćby jedną rzecz, której nie robiła? Czy zobaczysz coś, czego przedtem nie widziałaś? Nie, będziesz przeżywać w kółko tamte trzy lata, patrząc na dziecko, które nigdy nie dorośnie, choćbyś oczy wypatrzyła!

Głos mu się z lekka załamał, ale opanował się. Podszedł do niej, chwycił za ramię i potrząsnął brutalnie.

— Czy wiesz, co stanie się z tobą, jeśli to zrobisz? Przyjdą po ciebie i zabiorą, ponieważ zwariujesz! Tak, zwariujesz! Czy chcesz być zamknięta, poddawana badaniom psychiatrycznym?

Pani Potterley wyrwała się. Nie było w niej śladu łagodności czy niezdecydowania. Zmieniła się w megierę.

— Chcę zobaczyć moje dziecko, Arnoldzie. Ona jest w tym aparacie. Chcę ją mieć!

— Nie ma jej. Jest tylko obraz. Nie możesz tego zrozumieć? Obraz! Coś nierealnego!

— Chcą mieć moje dziecko! Słyszysz?! — rzuciła się na niego wrzeszcząc i tłukąc go pięściami. — Chcę mieć moje dziecko!

Historyk krzyknął zaskoczony szaleńczą gwałtownością ataku. Foster chciał ich właśnie rozdzielić, gdy pani Potterley, szlochając dziko, osunęła się na podłogę.

Potterley odwrócił się, szukając czegoś pełnymi desperacji oczami. Nagłym ruchem chwycił pręt, zamachnął się, nim Foster sparaliżowany tą sceną zdążył go powstrzymać.

— Odsuń się! — wrzasnął Potterley prawie bez tchu. — Albo cię zabiję! Przysięgam!

Znów zamachnął się wściekle. Foster uskoczył.

Potterley rzucał się z furią na każdą część stojącego w piwnicy aparatu, Foster zaś po pierwszym brzęku tłuczonego szkła już tylko przyglądał się osłupiały.

Wreszcie Potterley wyładował swą furię, stanął spokojnie pośród skorup i drzazg z połamanym prętem w dłoni.

— A teraz niech się pan stąd wynosi! — szepnął patrząc na Fostera. — I nigdy nie wraca! Jeżeli poniósł pan jakieś koszta, proszę przysłać rachunek. Zapłacę podwójnie.

Foster wzruszył ramionami, włożył koszulę i zaczął wchodzić po schodach na górę. Słyszał głośne szlochanie pani Potterley, a kiedy obejrzał się po raz ostatni, zobaczył doktora Potterleya schylającego się nad nią z twarzą wykrzywioną cierpieniem.

W dwa dni później, gdy dzień uniwersytecki miał się ku końcowi, a Foster, znużony, sprawdzał, czy nie nadeszły jakieś dane dotyczące jego niedawno zatwierdzonego projektu, które chciał zabrać do domu, raz jeszcze pojawił się doktor Potterley. Stał w otwartych drzwiach gabinetu.

Wyglądał, jak zwykle, bardzo schludnie. Uniósł rękę gestem, który był zbyt niezdecydowany jak na pozdrowienie, a zbyt nieudolny jako przeprosiny. Foster patrzył na niego lodowatym wzrokiem.

— Czekałem do piątej, aż pan będzie… Czy mogę wejść? — spytał Potterley.

Foster skinął głową.

— Sądzę, że powinienem przeprosić pana. Byłem straszliwie zawiedziony, nie panowałem nad sobą. Niemniej zachowałem się w sposób niewybaczalny.

— Przyjmuję pańskie przeprosiny — odrzekł Foster. — Czy to wszystko?

— Podobno moja żona dzwoniła do pana?

— Owszem, dzwoniła.

— Jest zupełnie rozhisteryzowana. Poinformowała mnie o tym, ale nie mogłem mieć pewności…

— Dzwoniła do mnie.

— Czy zechce mi pan powiedzieć… czy byłby pan uprzejmy powiedzieć mi, czego chciała?

— Chciała mieć chronoskop. Oświadczyła, że ma trochę własnych pieniędzy. Proponowała zapłatę.

— Czy pan… zobowiązał się w jakikolwiek sposób?

— Odpowiedziałem, że nie zajmuję się produkcją.

— To dobrze — odetchnął z ulgą Potterley. — Proszę nie przyjmować żadnych telefonów od niej. Ona nie jest… całkiem….

— Niech pan posłucha, doktorze Potterley — powiedział Foster. — Nie wtykam nosa w kłótnie rodzinne, lepiej jednak, by pan sobie zdawał z pewnych rzeczy sprawę. Chronoskop może być zbudowany przez każdego. Jeśli zdobędzie pan kilka prostych części, które można kupić przez ośrodek handlowy drogą radiową, może pan go zbudować w domowym warsztacie, a przynajmniej część video.

— Ale przecież nikt oprócz pana o tym nie pomyśli. Dotychczas nikomu to nie przyszło do głowy.

— Nie zamierzam robić z tego tajemnicy.

— Nie może pan przecież tego opublikować: To są badania nielegalne.

— To absolutnie nie ma znaczenia, doktorze Potterley.

Najwyżej stracę moją dotację. Jeżeli nie spodoba się to uniwersytetowi, złożę rezygnację. To zupełnie już nie ma znaczenia.

— Ależ pan nie może tego zrobić!

— Do tej pory — powiedział Foster — nie obchodziło pana, że ryzykuję utratą funduszów i pozycji. Czemu teraz przejawia pan taką dbałość o mnie? Pozwoli pan, że coś panu wyjaśnię. Kiedy przyszedł pan do mnie po raz pierwszy, wierzyłem w zorganizowane i kierowane badania. Uważałem pana, doktorze Potterley, za intelektualnego anarchistę i niebezpiecznego człowieka. Ale z takiej czy innej przyczyny od miesięcy sam stałem się anarchistą i osiągnąłem wielkie rzeczy. Nie dlatego, że jestem genialnym uczonym. Wcale nie. A więc dlaczego? Otóż, gdy badania naukowe są kierowane odgórnie, pozostają dziury, które mogą być wypełnione przez kogokolwiek, kto umie spojrzeć we właściwym kierunku. I każdy mógłby wiele osiągnąć, gdyby rząd aktywnie nie usiłował temu zapobiec. Niech pan mnie dobrze zrozumie. Ciągle wierzę, że kierowane badania mogą być użyteczne. Nie jestem zwolennikiem odwrotu do całkowitej anarchii. Ale musi istnieć coś pośredniego. Badania kierowane winny zachować elastyczność. Trzeba pozwolić naukowcom, aby podążali tropem swej ciekawości, przynajmniej w wolnym czasie.