Noc przeszła mu bezsennie. Następnego ranka, w drodze na uniwersytet, z» stawił kopertę w banku, wydając odpowiednie instrukcje urzędnikowi, podpisał dokument zezwalający na otwarcie depozytu po jego śmierci.
Potem zadzwonił do Nimma powiadamiając go o istnieniu koperty i opryskliwie odmawiając jakiejkolwiek informacji o jej zawartości.
Nigdy dotąd nie czuł się tak absurdalnie zażenowany jak w tej chwili.
Tej i następnej nocy Foster spał tylko dorywczo, stanąwszy oko w oko z problemem publikacji danych zdobytych w sposób nieetyczny.
„Sprawozdania Towarzystwa d/s Pseudograwityki”, biuletyn, który znał najlepiej, z pewnością nie tknie żadnych materiałów nie zawierających magicznego odnośnika: „Badania opisane w tej pracy zostały zakwalifikowane Dotacją Nr taki-a-taki przez Komisję d/s Badań ONZ”.
Niewątpliwie ta sama historia powtórzyłaby się i w „Biuletynie Fizycznym”.
Pozostawały jeszcze pomniejsze wydawnictwa, które mogłyby, ze względu na sensacyjność artykułu, przymknąć oko na jego charakter, to jednak pociągnęłoby za sobą konieczność małych negocjacji finansowych, na co nie mógł się zdecydować. W sumie może nawet bardziej by się opłacało ponieść koszty opublikowania niewielkiej broszury, która trafiłaby do rąk naukowców. Mógłby wtedy obejść się bez usług skryptora, poświęcając błyskotliwość formy na rzecz szybkości. Musiałby znaleźć drukarza godnego zaufania. Wujek Ralph z pewnością jakiegoś zna.
Idąc korytarzem do swego gabinetu rozważał w duchu, czy przypadkiem nie byłoby lepiej nie tracić już czasu, nie stwarzać sobie nowych okazji do wahań. Może jednak zaryzykować, zadzwonić do Ralpha z aparatu znajdującego się w gabinecie? Tak był zaprzątnięty ciężkimi myślami, że nawet nie spostrzegł, iż ktoś jest u niego. Dopiero podszedłszy do biurka zobaczył Potterleya i jakiegoś mężczyznę, którego nie znał.
Podniósł brwi, zaskoczony.
— Słucham, o co chodzi?
— Przykro mi, ale musiałem podjąć jakieś kroki, by pana powstrzymać — odezwał się Potterley.
Foster nie spuszczał z nich oczu.
— O czym pan mówi?
— Pozwoli pan, że się przedstawię — powiedział obcy. Miał duże, trochę nierówne zęby, co było szczególnie widoczne, gdy się uśmiechał. — Jestem Thaddeus Araman, kierownik katedry na Wydziale Chronoskopii. Przyszedłem do pana w związku z informacją otrzymaną od profesora Arnolda Potterleya i potwierdzoną przez nasze własne źródła…
— Wziąłem na siebie całą winę, doktorze Foster — mówił Potterley urywanym głosem. — Wyjaśniłem, że to ja namówiłem pana wbrew pańskiej woli do nieetycznych praktyk. Biorę na siebie pełna odpowiedzialność i tylko ja winienem ponieść karę. Nie chcę, aby pan był choćby w najmniejszym stopniu poszkodowany. Z chronoskopią trzeba po prostu skończyć.
Araman przytaknął.
— Owszem, doktor Potterley istotnie wziął na siebie całą winę, ale o dalszych posunięciach już nie on decyduje.
— A więc — powiedział Foster — co pan zamierza zrobić? Głosować czarną gałką w sprawie funduszu badawczego dla mnie?
— To jest w mojej mocy.
— Zlecić, by mnie zwolniono z uniwersytetu?
— I to jest w mojej mocy.
— Świetnie, proszę więc uważać to za fakt dokonany. Opuszczę mój gabinet razem z panem. Po książki przyślę później. Jeśli pan będzie się domagał — zostawię moje książki. Czy to wszystko?
— Niezupełnie — odparł Araman. — Musi pan jeszcze zobowiązać się, że zaprzestanie pan definitywnie badań w zakresie chronoskopii, nie opublikuje żadnego ze swych odkryć i, rzecz jasna, że nie zbuduje pan chronoskopu. Będzie się pan znajdował pod stałą inwigilacją, abyśmy mogli mieć pewność, że dochowuje pan tej obietnicy.
— Przypuśćmy, że odmówię? Co wówczas zrobicie? Badania nie związane z własną specjalnością mogą być nieetyczne, nie są jednak przestępstwem kryminalnym.
— W przypadku chronoskopii, młody przyjacielu — powiedział Araman — jest to przestępstwo kryminalne. Jeśli zajdzie konieczność, trafi pan do więzienia.
— Dlaczego?! — krzyknął Foster. — Czy chronoskopią jest tajemnicą państwową?
— Mniejsza z tym — odrzekł wymijająco Araman. — Nie możemy pozwolić na żadne nowe wydarzenia w tej dziedzinie. Zagwarantowanie tego jest moim obowiązkiem, a ja zwykłem robić to, co do mnie należy. Niestety ani ja, ani nikt inny w katedrze nie wiedział, że optyka pól pseudograwitacyjnych może mieć tak bezpośrednie zastosowanie w chronoskopii. Punkt dla powszechnej ignorancji, od tej pory jednak badania będą i pod tym względem odpowiednio kierowane.
— To nie pomoże — powiedział Foster. — Na pewno da się zastosować coś innego, co ani panu, ani mnie nie przyszłoby w tej chwili do głowy. Nauka tworzy organiczną całość. Jeśli chce pan zahamować jedną część, musi pan zahamować wszystkie. — Niewątpliwie, ma pan rację — odparł Araman — ale tylko w teorii. Natomiast jeśli chodzi o praktykę, to przez pięćdziesiąt lat całkiem nieźle radziliśmy sobie z utrzymaniem chronoskopii na pierwotnym etapie Sterbinskiego. A ponieważ złapaliśmy pana w porę, doktorze Foster, mamy nadzieję utrzymać ten stan w nieskończoność. I nie znaleźlibyśmy się o krok od klęski, gdybym ocenił doktora Potterleya nieco wnikliwiej, nie tylko z fizjonomii.
Odwrócił się do historyka i zmarszczył brwi z wyrazem żartobliwej samokrytyki.
— Obawiam się, sir, że byłem zbyt nieopatrzny traktując pana podczas naszej pierwszej rozmowy wyłącznie jako profesora historii. Gdybym wykonał moją pracę w sposób właściwy i przeprowadził wywiad o panu, nie stałoby się to, co się stało.
— Czy jest ktoś, kto ma upoważnienie do korzystania z rządowego chronoskopu? — spytał gwałtownie Foster.
— Nikt spoza naszego Wydziału i pod żadnym pretekstem. Jestem z panem szczery, ponieważ nie mam wątpliwości, że tyle pan się już sam domyślił. Ostrzegam jednak, że jakiekolwiek działania w tym zakresie znajdą się już w kolizji z paragrafem, nie tylko z etyką.
— Za pomocą waszego chronoskopu można wejrzeć w czas najwyżej na sto dwadzieścia pięć lat wstecz lub coś koło tego, prawda?
— Tak.
— W takim razie te historie w waszym biuletynie o wejrzeniu wstecznym w epokę starożytną są wierutną bujdą?
— Przy wiedzy, jaką pan obecnie posiada, nie wątpię, że pan z łatwością to odgadł — odrzekł chłodno Araman. — Potwierdzam mimo to pańską uwagę. Są wierutną bujdą.
— Wobec tego — powiedział Foster — nie zobowiążę się zataić mego odkrycia. Jeśli chce pan mnie aresztować, proszę bardzo. Moja obrona na procesie wystarczy, aby zniszczyć domek z kart, jakim są kierowane badania, i spowodować, że się zawali. Kierowanie zresztą — to inna rzecz, natomiast zakazywanie badań i pozbawianie ludzkości ich dobrodziejstw — to znów zupełnie coś innego.
— Postawmy sprawę jasno, doktorze Foster — powiedział Araman. — Jeśli nie zechce pan współdziałać z nami, pójdzie pan bezpośrednio stąd do więzienia. Nie zobaczy pan adwokata, nie sporządzi się aktu oskarżenia, nie odbędzie się żaden proces. Zostanie pan po prostu osadzony w więzieniu.
— No, no — odparł Foster — bluffuje pan. To nie dwudziesty wiek.
Za drzwiami gabinetu powstał jakiś ruch, rozległ się tupot nóg i ostry krzyk — Fosterowi wydało się, że poznaje ten głos. Drzwi otworzyły się z taką siłą, że wyskoczył zamek, i do pokoju wtoczyły się trzy skłębione postacie.
Jeden z mężczyzn podniósł broń i uderzył drugiego kolbą w głowę.