Pokręcił głową i poskrobał się po nodze.
Jeszcze jeden samochód — zupełnie samotny. Miał w sobie coś z rozpaczliwej rezygnacji…
To był stary ford — jechał w rzadkim, zimnym deszczu, puszczając ogromne kłęby pary. Jechał najszybciej jak mógł, wydawało się, że się za chwilę rozleci. Widać dostrzegli Hernanda, bo staroświecki ford, schlapany błotem i zardzewiały, zbliżył się i zatrzymał, groźnie bulgocąc chłodnicą.
— Senior! Moglibyśmy dostać trochę wody?
Za kierownicą siedział młody mężczyzna, miał może dwadzieścia jeden lat. Był ubrany w żółty sweter, białą rozpiętą pod szyją koszulę i szare spodnie. W odkrytym samochodzie w strumieniach deszczu siedziało jeszcze oprócz niego pięć młodych kobiet. Nie mogły się nawet ruszyć — tak były stłoczone. Były bardzo ładne. Starymi gazetami osłaniały siebie i kierowcę od deszczu — mimo to krople dosięgały je, mocząc jasne sukienki. Młody mężczyzna także miał włosy zlepione wodą. Nikt się jednak nie skarżył i to było niezwykłe. Hernando pamiętał, że dotąd wszyscy oni zawsze narzekali na deszcz, upał, na porę, zimno, odległość…
Skinął głową.
— Przyniosę wody.
— Och, proszę, szybko!.. — krzyknęła jedna z dziewcząt. Głos był piskliwy, przerażony — to nie było zniecierpliwienie, w tym błaganiu słychać było strach. Po raz pierwszy Hernando pobiegł na prośbę turysty. Zawsze dotąd na takie żądanie poruszał się jeszcze wolniej.
Wrócił po chwili, niosąc kołpak z koła samochodowego, napełniony po brzegi wodą. To też był dar autostrady. Sfrunął pewnego popołudnia na jego pole jak rzucona moneta.
Samochód, z którego pochodził, pognał dalej, obojętny na fakt, że postradał jedno srebrne oko. Do dziś używał go z żoną do mycia i gotowania. To była świetna miska.
Hernando wlewał wodę do bulgoczącej chłodnicy, przyglądając się ich stężałym twarzom.
— Och, dzięki… dzięki — powiedziała jedna z dziewczyn. — Nie ma pan pojęcia, jakie to dla nas ważne.
Hernando uśmiechnął się.
— Straszny ruch był przez tę godzinę… Wszystko w jedną stronę, na północ…
Nie miał na myśli nic, co mogłoby ich urazić. Jednak kiedy uniósł głowę, zobaczył, że wszystkie płaczą na tym deszczu… Strasznie płakały. Mężczyzna próbował je powstrzymać kładąc im na ramionach ręce i delikatnie potrząsając. One jednak płakały dalej — jedne głośno, inne ciszej; łkając otwierały usta, oczy miały zamknięte, mieniły się na twarzach… A nad głowami dalej trzymały gazety.
Hernando stał z na wpół opróżnionym kołpakiem w dłoniach.
— Ja nie miałem nic złego na myśli, senior… — usprawiedliwiał się.
— Wszystko w porządku… — powiedział kierowca.
— Coś się złego stało, senior?
— Nie słyszał pan? — mężczyzna odwrócił się i kurczowo ściskając kierownicę pochylił się ku niemu. — Stało się…
To nie było nic dobrego. Na te słowa tamte zaszlochały jeszcze głośniej, zapominając o gazetach. Teraz nic już ich nie chroniło od deszczu i krople wody mieszały się na ich twarzach ze łzami.
Hernando zdrętwiał. Wlał resztę wody do chłodnicy. Potem spojrzał na czarne od burzy niebo, na rwącą rzekę. Pod stopami czuł asfalt.
Podszedł z boku do samochodu. Mężczyzna chwycił go za rękę i wetknął mu w dłoń peso.
— Nie… — Hernando zwrócił mu monetę. — To była przysługa.
— Dziękujemy, pan jest taki uprzejmy… — rzekła, łkając ciągle, jedna z dziewcząt. — Och Boże, Boże… Jedźmy do domu, chcę do domu. Och, mamusiu moja, mamusiu!..
— Nie dosłyszałem, senior… — szepnął cicho Hernando.
— Wojna! — krzyknął młody mężczyzna, jakby wszyscy ogłuchli. — Nadeszła! Wojna atomowa, koniec świata!!
— Senior, senior… — zaczął Hernando.
— Dzięki, dzięki za pomoc… Do widzenia! — powiedział mężczyzna.
— Do widzenia… — powiedziały dziewczyny nie spoglądając na niego.
Stał wciąż, kiedy samochód zgrzytając biegami, z warkotem zjeżdżał w dolinę. Znikł w słońcu wraz z dziewczętami, podtrzymującymi nad głowami furkoczące gazety…
Hernando nie poruszył się przez dłuższy czas. Lodowaty deszcz spływał mu po policzkach, po palcach, po lnianych, wytartych portkach. Wstrzymał oddech. Skurczony cały, napięty — czekał.
Obserwował autostradę, lecz nic się już na niej nie poruszyło. Zwątpił wreszcie, że jeszcze ożyje.
Deszcz ustał, zza chmur wyjrzał błękit nieba. W ciągu dziesięciu minut burza minęła jak zły sen. Łagodny wiatr przygnał zapach dżungli; słyszał, jak łagodnie płynie rzeka. Dżungla była bardzo zielona… Wszystko było świeże. Wrócił przez pole do domu i wyciągnął pług. Trzymając na nim ręce, popatrzył na rozpalające się żarem słońca niebo…
— Co się stało, Hernando? — żona przerwała na chwilę pracę.
— Nic takiego… — odparł.
Ustawił pług w bruździe i ostro krzyknął na muła.
— Wii-io!
Ruszyli przez żyzne pole pod rozjaśniającym się niebem — po tym ich skrawku roli nad wielką rzeką.
— …Koniec świata? Co u nich znaczy „świat”? — powiedział do siebie.
Przełożył z angielskiego Antoni Wolski
Langdon Jones
KRÓTKA WIZYTA
Transient
Świadomość zanika.
Zapadam się w świat ciemności. Słyszę tylko głośne brzęczenie, które nasila się, wypierając wszystkie inne dźwięki. Moje życie dobiegło kresu — jestem żywym trupem. Ale co to jest trup? Obserwowano oznaki działalności mózgu w ciałach po upływie dość długiego czasu od śmierci. Nawet trupa nie zostawią w spokoju — krążą wokół niego jak pająki, oplatając go siecią przewodów encefalografu. Uważa się, że ta działalność przebiega w ośrodkach pamięci. Innymi słowy, te nieżywe mózgi mogą pamiętać… Po śmierci pozostaje jeszcze pamięć, która stopniowo zanika.
I to właśnie wypełnia mi ostatnie sekundy świadomości. Wspomnienia…
Gdy ustąpiła ciemność, która sparaliżowała mój mózg na jakieś pół godziny, i odzyskałem przytomność, pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem, był sufit. Biały, sterylny i pełen znaczenia jak nigdy dotąd. Biel — szpital — choroba — bezpieczeństwo — ból — biel mleka matki — biel martwego ciała — biały błysk bólu rozkoszy — całun — podstawowy paradoks życia, sprowadzony do jednego czystego koloru.
Były oczywiście wspomnienia, mgliste, biało-czarne wspomnienia czułości i nienawiści, ale dzieliła mnie teraz od nich ogromna odległość. Pamiętałem wszystko, co ze mną zrobiono. Mój mózg nadal pływał w morzu faktów, które odciśnięto w nim elektronicznie, tak samo, jak można wycisnąć skomplikowany wzór w miękkiej cynie. Mój język sam układał się do wymawiania słów ich języka.
Odwróciłem głowę i zobaczyłem wielkie, groteskowe ciało siostry szpitalnej, która poprawiała mi pościel. Wyczuła jakimś zmysłem, że się jej przyglądam, bo spojrzała w górę, spotykając mój wzrok. Podskoczyła z wrażenia, ale zaraz odzyskała panowanie nad sobą i sięgnęła po telefon stojący na stoliku przy moim łóżku.
— Panie doktorze, obudził się — powiedziała. Postanowiłem wypróbować nowo nabytą znajomość ich języka.
— Wygląda na to, że wasz mały eksperyment udał się doskonale.
Głos nie brzmiał zbyt melodyjnie, ale dźwięki były całkowicie zrozumiałe. Mimo to zauważyłem, że moje słowa wstrząsnęły nią. Widocznie co innego wiedzieć o czymś, a co innego usłyszeć na własne uszy.