Выбрать главу

Posługując się „chodakami” ruszył poprzez doliny i wąwozy, kierując się kompasem i obserwując bariery optyczne oraz linię zmiany barwy Dopplera jako namiar zboczenia z kursu. „Dobrze tamtemu mówić o Techkolach” — pomyślał — „ale przecież trzeba sobie uzmysłowić, że żadna cywilizacja nie mogła rozwinąć się na tej szerokości, na której znajduje się Wielka Dolina; jest ona zbyt młoda geologicznie, aby umożliwić narodziny Człowieka”.

Przeprawa nie była pozbawiona ryzyka: zdarzały się bliskie eksplozje oraz coś, co wyglądało podejrzanie, jak sztuczna plazma, trudna do rozróżnienia od tła, rozlana w dwu zagłębieniach, które zdecydował się obejść. Potem napadł na niego w fiołkoworóżowej gęstwinie krzewów rozwścieczony wargacz i trzeba go było unieszkodliwić dezintegratorem. Ale dla kogoś, kto dopiero co wrócił z górskiego piekła, wszystko to było przyjemną przechadzką.

Dotarł wreszcie do linii słupów i nacisnął przycisk telefoniczny u stóp najbliższego z nich, upewniwszy się przedtem, czy liczba równoleżnika jest właściwa. Liczba była właściwa i ten sam głos, brzmiący mniej obco i mówiący nieco wolniej, powiedział mu, że za trzy czwarte minuty przybędzie wagon i zostanie zdalnie zatrzymany przy jego słupie. Gdyby wagon nie stanął, należy wcisnąć przycisk „stop” znajdujący się na ścianie, z boku. Mimo że posługiwał się „chodakami”, prawie godzina minęła, od chwili gdy ruszył w pieszą wyprawę, a prawie dziewięćdziesiąt minut, od chwili gdy opuścił bunkier. Według czasu bunkra minęło dopiero półtorej minuty.

Wagon nadjechał i stanął. Had wjechał windą na szczyt słupa i wsiadł do wagonu. Tym razem podróż przeszła bez przygód, jeżeli nie liczyć sporadycznych, nagłych nawałnic oraz przelotu chmary podnieconych wron. Wagon dotarł do końcowej stacji, przysadzistej wieży, na porosłym wrzosem zboczu. Nadjeżdżał właśnie z przeciwnej strony wagonik, a gdy się mijali, znajdujący się w nim człowiek zawołał przez przekaźnik: — „Pierwszy z tych cholernych frontowców!” Na stacji było prawie dwudziestu ludzi z pełnym ekwipunkiem. „Wystarczająco duża grupa, aby wysłać ją przez polyheli” — pomyślał Hadol — „zamiast czekać na kursujące w dużych odstępach czasu wagoniki”. Wszyscy wyglądali na podnieconych i bynajmniej nie przygnębionych, ale Hadol postanowił nie zdradzać im, co ich czeka. Przeszedł do kolei zębatej i wtopił się w grupę ludzi bardziej zainteresowanych krajobrazem niż współtowarzyszami podróży. Zasłona koloru głębokiej czerwieni, o nieokreślonej grubości, pochłaniała szczyty górskie około ćwierć mili na północ, a niebieskawa mgła zasłaniała widok na dolinę od strony południa na szerokości prawie pół mili, ale między zasłoną a mgłą pas równoleżnikowy był stosunkowo czysty i nie wykazywał skutków wojny. Zbocza pokryte były lasem sosnowym, niżej dębowym i jesionowym, a dalej znikały za stromo opadającymi krawędziami Wielkiej Doliny, której skrawek łąk był nieco widoczny. Wirujące cienie chmur, igrały po ziemi, welony i pióropusze deszczu i gradu smagały przestrzeń i od czasu do czasu rozlegało się dudnienie i widać było błyski burzy. Tu i ówdzie dostrzec można było jelenie, a nad drzewami tańczyły gęste chmary komarów.

Prawie pięćdziesiąt minut zajęła im podróż w dół, obok dwu bezludnych stacji, przez dwa skręcone w pętlę tunele, między wodospadami i skałami, gdzie wiewiórki przeskakiwały z jednej gałęzi na drugą, poprzez coraz cieplejsze powietrze aż do pastwisk i łanów Wielkiej Doliny, gdzie mała wioska Emmel, złożona z betonowych chat i drewnianych szop, rozsiadła się na pagórku nad wijącą się rzeką, a wielka droga, równoległa do toru, biegła prosto na wschód. Rzeka nie była tu właściwie szeroka — płytka woda płynęła wartko kamienistym korytem, a Wielka Dolina (której cała szerokość była teraz widoczna) od zachodu miała szerokość zaledwie ćwierć mili. Na południowych stokach zamykających się Równiną Północnozachodnią rosły gęste krzewy.

Kontrast między tym, co tu było widać, a tym, co widział, według czasu Bunkra, jeszcze cztery minuty temu, wprawiał Hadolara w stan kompletnego upojenia. Przedłożył jednak służbiście swój świecący znaczek na wartowni, który (podobnie jak jego stałą karta kontrolna) został zbadany na promieniowanie, podpisany i opieczętowany przez dowódcę wartowni. Końcówkę znaczka oddano mu z powrotem, aby włożył ją do krążka identyfikacyjnego, który, jak zwykle, wsunięto w szczelinę w jednym z jego żeber, pozostały zaś fragment znaczka włożono do akt. Zdjął skafander i „chodaki”, oddał broń i amunicję oraz ekwipunek „m”. Otrzymał dwa portfele zawierające każdy po tysiąc banknotów waluty będącej aktualnie w obiegu i tymczasową odzież cywilną. Operację z krążkiem identyfikacyjnym przeprowadził dyżurny. Cała ceremonia od chwili przyjazdu zajęła równo dwieście pięćdziesiąt sekund — dwie sekundy czasu bunkra. Wymaszerował stamtąd jakby otrzymał w spadku cały świat.

Powietrze przesycone było zapachem siana, owoców, kwiatów i nawozu. Wciągnął je z rozkoszą w płuca. W gospodzie zamówił, zapłacił i wypił cztery decylitry lekkiego piwa, potem zamówił kanapkę i jabłko, zapłacił i zjadł. Najbliższy pociąg na wschód będzie, jak mu powiedziano, za kwadrans. Był tu już może z pół godziny. Nie miał czasu na przyglądanie się strumieniowi, więc udał się na stację, zażądał biletu do Veruam-przy-Morzu, jakieś czterysta mil na wschód i, jak podawała szczegółowa mapa stacyjna, koło trzydziestu mil na południe, zapłacił i wybrał sobie przedział, gdy pociąg wyjechał z remizy.

Jakaś wiejska dziewczyna i sennie wyglądający cywil, zapewne dostawca wojskowy, wsiedli jedno po drugim zaraz za Hadolarem i kiedy pociąg ruszył, było ich tylko troje w przedziale. Spojrzał z zainteresowaniem na dziewczynę, pogodną blondynkę, gdyż była to pierwsza kobieta, którą widział od stu dni. Moda nie zmieniła się wiele w ciągu tych trzydziestu kilku lat, przynajmniej nie pośród wieśniaczek z Emmel. Po chwili odwrócił od niej wzrok i zaczął obserwować pejzaż. Dolina obrzeżana była stromiznami z żółtego kamienia na przemian po północnej i po południowej stronie. Nawet tutaj różnice w odcieniach były wyczuwalne — dolina nieznacznie się rozszerzyła — lub może było to tylko jego wrażenie, a różnica wynikała po prostu z gry światła. Rzeka wiła się z wdziękiem od brzegu do brzegu i od skały do skały z rzadka demonstrując małe wysepki porośnięte leszczyną. Tu i ówdzie widać było rybaka stojącego nad brzegiem lub brodzącego w wodzie. Co jakiś czas mijali wiejskie domki. Na północ, nad doliną wyrastały wielkie zbocza, wyraźnie pozbawione śladów ludzkiej bytności, z wyjątkiem stacji kolei linowej lub z rzadka rozsianych lądowisk polyheli, ale i one ginęły w ogromnej, szkarłatnobrązowej zasłonie nicości, niewzruszenie wyrastającej w pobliżu zenitu z na wpół zakrytego chmurami zielonego nieba. Kłęby wirów powietrznych między chmurami świadczyły o oddziaływaniu gradientu czasu na pogodę, a między wirami zdały się tańczyć dziwne pasma błysków, niezauważalne dalej na północy, w rejonie wojny. Od południa wyżyna stale była zasłonięta stromiznami, ale początek ciemnoniebieskiej mgły wyrastał z nieba poza łańcuchem okalającym dolinę. Pociąg zatrzymał się na stacji i dziewczyna, jak Hadolar stwierdził z żalem, wysiadła. Wsiadło teraz dwóch żołnierzy w lekkich uniformach, opowiadających sobie nawzajem jakieś błahe historyjki. Byli na krótkim urlopie w małym miasteczku Granev, następnym przystanku. Przyjrzeli się uważnie tymczasowemu ubraniu Hadolara, ale wstrzymali się od komentarzy.