Przeciętni obywatele nie przejmowali się wojną. Konceleracja czasu była ich sojusznikiem. Nadwyżki duchowej energii zużytkowywali na bogatym programie zajęć i zabaw, przedstawiając, tworząc, rozkoszując się, krytykując, teoretyzując, dyskutując, urządzając, organizując i współpracując, ale rzadko poza własnym rejonem zamieszkania. Arison stał się wkrótce członkiem ponad tuzina przeróżnych, najrozmaiciej ze sobą powiązanych stowarzyszeń, a Mihanyo udzielała się społecznie w jeszcze większym stopniu. Nie znaczyło to wcale, że rzadko bywali razem. Łatwe tempo pracy i życie wyznaczone podwójnymi „tygodniami” pracy, składającymi się z pięciu dni pracy i dwu dni wolnych, siedmiu dni pracy i sześciu wolnych, i to wszystko jeszcze przeróżnie rozłożone wśród poszczególnych grup ludności i przedsiębiorstw, pozostawiało dużo wolnego czasu, który można było spędzić według własnego uznania. Arison zajął się najpierw projektowaniem wzorów tkanin, po dwu latach wrócił do malarstwa, ale tym razem za pomocą magnetopędzla a nie pióra natryskowego. Praca nad tkaninami przyniosła mu szeroki rozgłos i nawet pewną sławę. Mihanyo poświeciła się muzyce. Deresto, co było oczywiste, wyrastał na dzielnego człowieka z głową do interesów, a mając lat trzynaście zajął się jeszcze atletyką. Jego ośmioletnia siostra miała zadatki na doskonałego mówcę. Sześcioletni synek powinien, jak sądzono, zostać pisarzem przynajmniej w chwilach wolnych od innych zajęć. Miał duży zmysł spostrzegawczości i zdolność opisywania. Arison zamierzał już na zawsze być drugą osobą w firmie, skoro tylko szczebel ten osiągnie. Prezydentura byłaby dla niego zbyt absorbująca. Od czasu do czasu wyrażał swoje opinie administracji przedsiębiorstwa, ale do zasadniczych spraw nigdy się nie wtrącał.
Mihanyo i Arison, zakotwiczywszy się w jednej z południowych zatoczek, obserwowali z łodzi festiwal ogni sztucznych. W tym rejonie wspaniałym tłem dla pokazu była atramentowa czerń północnej bariery optycznej, wymazującej ogromnym łukiem gwiazdy z firmamentu. Pogoda na szczęście była piękna. Łodzie pirotechniczne odcinały się niewyraźnie od ciemnego tła. W świecie nie znającym księżyca, efekt „białych nocy” był do uzyskania jedynie za pomocą takich właśnie pokazów. Dziewczynka i Deresto pływali wokół łodzi. Najmłodszy synek też był z nimi i patrzał teraz na północny ‘nieboskłon oczyma pełnymi łez. Wreszcie błysnęła potrójna zielona gwiazda i pokaz się zakończył. Trwał do północy. Rodzice wezwali Deresto i Venoyye do powrotu, zlokalizowawszy ich uprzednio rakietą świetlną. Wsiedli do łodzi dygocząc z zimna i trzeba ich było suszyć dmuchawą, w której gorących promieniach tańczyli jak dwa elfy. Arison skierował łódź do brzegu. Zabrali stamtąd śpiącą Silarre. Zanim dobili do mola, zasnęła Venoyye. Rodzice musieli ich wziąć na ręce i zanieść do domku campingowego.
Nazajutrz spakowali się i ruszyli automobem do domu. Dwudziestodniowy urlop kosztował sto sześćdziesiąt dni czasu Oluluetang. Dojeżdżali do miasta w strugach rzęsistego deszczu. Kiedy dzieci były już w swoich sypialniach, Mihanyo odbyła dłuższą rozmowę opsifoniczną ze swoją przyjaciółką, wzdłuż szerokości miasta; pojechała ona (przyjaciółka) z mężem na wyżynę wschodnią obserwować życie borsuków. Potem do rozmowy włączył się Arison i po krótkiej ogólnej konwersacji wymienił z mężem przyjaciółki kilka poglądów na temat polityki rozwoju kraju.
— Szkoda, że tu się człowiek tak szybko starzeje — skarżyła się tego wieczora Mihanyo — gdyby tak życie mogło trwać wiecznie!
— Wiecznie — to za duże słowo. Poza tym żyjąc tutaj nie czujesz przecież, żeby czas płynął szybciej. Nad Morzem nie czułaś, że upływa wolniej, prawda?
— Chyba nie. Ale gdyby tak jednak…
Aby ją wprowadzić w lepszy nastrój, Arison zaczął mówić o Deresto i jego przyszłości. I teraz oboje pogrążyli się w planowaniu przyszłości swoich dzieci w sposób, od którego wszyscy rodzice nie są w stanie się powstrzymać. Przy takiej pensji, jaką ma Arison, i inwestycjach, które poczynił w firmie, mogą sobie pozwolić na umieszczenie chłopca na dobrej posadzie administracyjnej, a i tak pozostanie jeszcze dosyć, aby reszcie zapewnić dobry start. Nazajutrz jeszcze nieco rozpalony od pomysłów, Arison pożegnał się z żoną i pojechał do pracy.
Miał wyjątkowo pracowity dzień. Kiedy o zmierzchu opuszczał budynek biurowy, aby wziąć z garażu automob, zobaczył, że pojazd otoczyło trzech żołnierzy. Spojrzał na nich pytającym wzrokiem, ściskając w ręku kluczyk od wozu.
— Pan jest VSQ 389 MLD RV 27 XN 3, znany pod imieniem Hadolarisondamo, zamieszkały (tu wymieniono jego adres), wiceprezydent tej firmy.
Chłodny ton dowódcy patrolu był stwierdzeniem a nie pytaniem.
— Tak — wyszeptał Arison z trudem dobywając głosu.
— Mam tu rozkaz natychmiastowego ponownego Wcielenia pana do Armii w miejscu, w którym otrzymał pan rozkaz Zluzowania. Natychmiast uda się pan z nami.
— A moja żona i rodzina?
— Zostali powiadomieni. Nie mamy wiele czasu.
— Moja firma?
— Pański szef też został powiadomiony. Chodźże pan już!
— Ja… ja… ja… muszę uporządkować moje sprawy.
— Niemożliwe. Brak czasu. Sytuacja nagląca. Pańska rodzina i firma muszą sami dać sobie radę. Nasze rozkazy mają pierwszeństwo.
— J… j… jakie pan ma uprawnienia? Czy mógłbym je sprawdzić?
— Ta końcówka powinna wystarczyć. Odpowiada ona końcówce, którą ma pan zapewne w krążku identyfikacyjnym. Sprawdzimy to po drodze. Idziemy.
— Ale ja muszę zobaczyć pańskie uprawnienia. Skąd mogę wiedzieć, czy nie chcecie mnie obrabować lub coś takiego…
— Gdyby znał pan kod, to wiedziałby pan, że znaki na końcówce odpowiadają jednej tylko sytuacji. Ale dobrze, może pan spojrzeć na rozkaz, tylko proszę go nie dotykać.
Pozostali żołnierze skupili się bliżej. Arison zauważył, że dezintegratory wymierzone były wprost w niego. Dowódca rozwinął wielki arkusz. Arison na tyle, na ile pozwoliły mu na to skaczące przed oczami litery, odszyfrował w świetle latarki dowódcy patrolu rozkaz, polecający zabrać jego, Arisona, o takiej to a takiej godzinie, Czasu miejscowego, o ile możliwe natychmiast po wyjściu z miejsca pracy (podano to miejsce), a poniżej, że jeden z żołnierzy ma równocześnie powiadomić Mihanyo opsifonem a drugi prezydenta firmy. Wcielony z eskortą mają złapać wojskowy skalny do Veruam (który odchodził za piętnaście minut). Dostarczyć Wcielonego jak najszybciej do bunkra W, a stamtąd do wyższego bunkra (który opuścił dwadzieścia kilka lat temu — przemknęło Arisonowi przez myśl — ale tylko dziesięć minut temu Czasu tego bunkra).