Выбрать главу

— Skąd wiadomo, czy nadają się jeszcze do tej służby po tylu latach?

— Pewnie pana sprawdzano.

Pierwszą myślą Arisona było podstawić dowódcy nogę, powalić tamtych dwóch i uciec, ale dezintegratory wyraźnie skierowane były na niego. Cóż by to mu zresztą dało? Zyskałby może kilka godzin, ale Mihanyo i dzieci popadłyby w niełaskę, a jego i tak by w końcu złapali.

— A mój automob? — powiedział czując własną śmieszność.

— Drobiazg. Załatwi to pańska firma.

— Co mogę zrobić dla przyszłości moich dzieci?

— Jazda, dosyć dyskusji! Pójdzie pan z nami żywy lub martwy, zdolny lub niezdolny.

Arison dał się bez słowa odprowadzić do lekkiego wojskowego pojazdu. Za piąć minut był już w skalnej — opancerzonym wagonie ze wzmocnionymi oknami. W dziesięć minut później, gdy pociąg ruszył, pozbawiono go odzieży cywilnej i wszystkich rzeczy, które miał przy sobie (aby to później przesłać jego żonie, o czym go poinformowano). Wydobyto z żebra krążek identyfikacyjny i sprawdzono znaki, usunięto znaczek Zluzowania i przystąpiono do badań lekarskich. Ich wynik najwyraźniej zadowolił władze wojskowe. Otrzymał umundurowanie.

Spędził bezsenną noc w pociągu próbując uprzytomnić sobie, jakie będą dalsze losy spraw, które zostawił w domu. Zastanawiał się, do kogo Mihanyo może zwrócić się w potrzebie, kto najprędzej jej pomoże, jak poradzi sobie z dziećmi, ile (na tyle, na ile był w stanie to wyliczyć) otrzymają z pensji, którą jego firma będzie im stale płacić, i czy urzeczywistnią się ich plany dotyczące przyszłości dzieci.

Szarym przedświtem pociąg dotarł do Veruam. Z pustym żołądkiem (nie był w stanie nic przełknąć z racji żywnościowej) i po nie przespanej nocy patrzył pustym wzrokiem na stację rozrządową. Kompanię jadącą pociągiem (zaledwie kilku było ponownie Wcielonych) załadowano do zamkniętych szczelnie ciężarówek i długi konwój ruszył do Emmel.

W tym momencie umysł Hadolarisa uprzytomnił sobie koncelerację czasu. Około pół minuty czasu bunkra minęło, jak przypuszczał, od chwili kiedy opuścił Oluluetang. Podróż do Emmel zajmie jeszcze jakieś dwie minuty, na ile to można wyliczyć. Do tego trzeba dodać dwadzieścia lat i podróż na południe, to znaczy jakieś szesnaście do siedemnastu minut, i znajdzie się w bunkrze najpóźniej w dwadzieścia dwie minuty od chwili, gdy go opuścił. (Mihan, Deres i pozostała dwójka będą już starsi prawie o dziesięć lat, a dzieci zaczną go zapominać). Ogień był wyjątkowo gęsty, gdy opuszczał bunkier. Przypominał sobie (fakt ten wracał do niego wiele razy jako zmora senna), co przepowiadał XN 1 — że należy się spodziewać przerwania Frontu za godzinę. Jeżeli nawet przeżył nawałnicę ognia, to z pewnością nie przeżyje tego przerwania; tylko kto tu ma co przerywać? Nikt nigdy nie widział Wroga, tego Wroga, który od niepamiętnych czasów próbuje przerwać Front i przedostać się przez Granicę. Jeżeli się przedrze, to zarazem nadejdzie zmierzch ludzkiej rasy. Na Froncie wierzono, że żadna groza nie może równać się grozie tej chwili. Po około stu milach jazdy zasnął z wyczerpania, siedząc skurczony, wciśnięty w bok sąsiada. Postoje, ruszanie z miejsca i chybot transportera budziły go od czasu do czasu. Konwój parł pełnym gazem.

W Emmel wygramolił się z wozu i zobaczył szalejącą burzę. Rzeka wystąpiła z brzegów. Kolumna przemaszerowała do magazynu. Hadolar został oddzielony od reszty ludzi, wprowadzony do budynku stacyjnego, zaszczepiony, wyposażony w „chodaki”, dezintegrator, ekwipunek „m”, skafander i inne dodatki, po czym po piętnastu minutach (siedmiu albo ośmiu sekundach czasu bunkra) wsiadał z grupą trzydziestu osób do polyheli. Zaledwie maszyna zdołała oderwać się od ziemi i przedrzeć ponad chmury, gdy ze wszystkich stron zabłysły eksplozje i fajerwerki ognia. Maszyna pruła naprzód, bariery optyczne kolejno zamykały się za nią lub niechętnie przed nią rozstępowały. Stary, znany polarny zawrót głowy i somnambulizm znowu ogarnął Hada. Myśleć teraz o Mih i dzieciach było przewlekaniem agonii widma, które opanowało mu umysł i ciało.

Po dwudziestu pięciu minutach wylądowali u stóp linii kolei skalnej. Had stwierdził, że dwudziestodwuminutowa przerwa pobytu w bunkrze będzie jednak krótsza. Jako trzeciego przymocowano go w przedziale i za sto dziewięćdziesiąt sekund wysiadł i ruszył w stronę bunkra W. Zasalutował, a XN 1 odpowiedział krótką komendą: ma udać się rakietą do górnego bunkra. Jeszcze chwila i stał przed XN 2.

— A, już jesteś. Twój zmiennik został zabity, więc posłaliśmy po ciebie. Masz kilka sekund czasu.

Poszarpana dziura w bunkrze potwierdzała w pełni wspomniany wypadek. Trup zmiennika, odarty z odzieży, wieziono do likwidatorni.

— Tu XN 2. Jest goręcej niż przedtem. Oni naprawdę są piekielni. Każda ofensywa z naszej strony prowokuje identyczną z Tamtej i to w ciągu kilku minut, jak zdążyłem zauważyć. To nowe działo dopiero co zaczęło strzelać, gdy bach! — a już identyczne pociski runęły na nas. Nie przypuszczałem, że Oni to już mają. Oko za oko, ząb za ząb.

W umyśle H, najwyraźniej rozjaśnionym głodem, wyczerpaniem i ogromem przeżyć, błysnęło niewysłowione podejrzenie, którego nigdy nie będzie można dowieść lub obalić, dysponując za małą wiedzą i doświadczeniem, za wąskim polem widzenia. Nikt nigdy nie widział Wroga. Nikt nie wiedział, jak i kiedy wybuchła Wojna. Informacja i porozumiewanie się były tu niezwykle utrudnione. Nikt naprawdę nie wiedział, co się dzieje z Czasem, gdy się zbliżyć do Granicy lub gdy ją przekroczyć. A może konceleracja staje się tam nieskończonością i za Granicą nie ma nic? A może wszystkie pociski domniemanego Wroga są ich własnymi pociskami, które w jakiś sposób wracają? Może Wojna zaczęła się od tego, że jakiś spokojny badacz rzucił lekkomyślnie kamieniem na północ, a kamień wrócił i go uderzył. Może w takim razie Wroga w ogóle nie ma?

— Tu XN 3. Czy pociski tego działa nie odbijają się od Granicy?

— Tu XN 2. Niemożliwe. A teraz z tym rozkazem spróbuj dostać się po powierzchni do stanowiska pocisków rakietowych. Tunel podziemny jest zniszczony na 14 stopniu 40 minutach szerokości wschodniej. Możesz stąd chyba dojrzeć ten garb na krawędzi wizjera infraczerwieni? I przekaż mu ustnie, aby potroił ogień.

H opuścił bunkier czołowym włazem, bo wyrwa zasypana była gruzem. Wbiegł na „chodakach” we fragment krajobrazu, który stał się lasem ognia, jeżozwierzem ognia, koszulą Dejaniry — jak w złym śnie. W nieprawdopodobnym supercrescendo dźwięku, światła, żaru, ciśnienia i ciosów biegł wyżej, coraz wyżej, po zboczu, którego już sam nie widział.

Przełożył z angielskiego Marek Wagner

Frederik Pohl

MONSTRUM

The Fiend

Jaka piękna — pomyślał Dandish — i jaka bezbronna. Na jej szyi sterczała plastykowa taśma identyfikacyjna. Poza tym nie miała na sobie nic, gdyż dopiero co opuściła kapsułę transportową.

— Nie śpisz? — zapytał, ale nawet nie drgnęła.

Dandish czuł narastające podniecenie. Była bierna i bezradna. Można by teraz podejść i wszystko z nią zrobić, nie sprzeciwiłaby się, nawet by nie zareagowała. Nie dotykając jej wiedział, że ciało ma ciepłe i suche.

Ożyła już całkiem, a za parę minut będzie również przytomna.

Dandish, kapitan i zarazem jedyny członek załogi bezimiennego statku międzygwiezdnego wiozącego zamrożonych kolonistów przez olbrzymie puste przestrzenie z Ziemi na planetę krążącą wokół gwiazdy — która dotychczas na mapach astronomicznych nie miała żadnego imienia, a którą teraz nazwano Eleanor — odczekał parę minut nie patrząc więcej na dziewczynę, o której wiedział, że ma na imię Silvie i której nigdy dotychczas nie spotkał. Gdy spojrzał ponownie, nie spała, była przymocowana pasami bezpieczeństwa do wózka. Włosy sterczały jej wokół głowy, na twarzy malowała się złość.