Выбрать главу

— Nie przypominam sobie, żeby spotkał się pan z najmniejszą zachętą z mojej strony.

— Oczywiście, że nie, ale i tak mnie pan zachęcił. Dał mi pan ostatnią, mało prawdopodobną wskazówkę, za którą poszedłem. Nie, jeśli pan zdobędzie się na jeszcze chwilkę cierpliwości, zrozumie pan, co mam na myśli. Kiedy dostrzegłem tę możliwość, stwierdziłem, że czeka mnie mnóstwo pracy, z którą sam nie dam sobie rady, że muszę uciec się do pomocy specjalistów. Oddali mi ogromne usługi i całkowicie przekonali mnie o słuszności obranej przeze mnie linii postępowania, tyle że skończyło się to na pokładzie statku płynącego do Kanady. A więc musiałem zaangażować prywatnych detektywów. Kanada to wielki kraj, do którego napływają tysiące ludzi. Sprawa wymagała ogromnej pracy profesjonalistów i właśnie zaczynałem odczuwać zniechęcenie, kiedy trafili na ślad, zaś już w następnym tygodniu uzyskali informację, że pracuje ona jako sekretarka w kancelarii adwokackiej w Ottawie.

Napisałem do Przedsiębiorstwa Elektrofizycznego, że przydałby mi się bardzo bezpłatny urlop zdrowotny…

— Chwileczkę — przerwał mu doktor. — Gdyby mnie pan o to zapytał, powiedziałbym panu, że w Kanadzie nie ma żadnych Harshomów. Przypadkiem wiem o tym, bo…

— Och, co do tego już dawno przestałem się łudzić. Ona się wcale nie nazywała Harshom, tylko Gale — wtrącił Colin tonem wyjaśnienia.

— Aha, i pewnie nie miała na imię Otylia — dodał doktor z całą powagą.

— Nie, Belinda — odparł Colin.

Doktor mrugnął nieznacznie i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale się rozmyślił. Colin ciągnął:

— Poleciałem więc tam, żeby się upewnić. Była to najbardziej nerwowa podróż w moim życiu. Ale wszystko dobrze się skończyło. Jeden rzut oka, i to na odległość, mi wystarczył. Nie mógłbym jej oczywiście pomylić z Otylią, ale była tak do niej podobna, że poznałbym ją wśród tysięcy. Może gdyby jej włosy i sukienka… — przerwał i zastanowił się, nieświadom wyrazu twarzy doktora. — W każdym razie — podjął — ja wiedziałem. I było mi cholernie trudno zapanować nad sobą na tyle, żeby się ku niej nie rzucić. Ale jakoś zdołałem się powstrzymać.

A teraz należało w jakiś sposób jej się przedstawić. Było to coś nieuniknionego — rodzaj przeznaczenia. Wiedziony ciekawością doktor powiedział:

— Niby to wszystko jasne, ale traktuje pan sprawę bardzo ogólnikowo. A co na przykład z jej mężem?

— Z mężem? — pytanie to z miejsca zmroziło Colina.

— Powiedział pan przecież, że nazywa się Gale — zauważył doktor.

— No bo tak się nazywa. Panna Belinda Gale, wydawało mi się, że mówiłem. Była kiedyś wprawdzie zaręczona, ale nie wyszła za mąż. Muszę panu wyznać, że nad tą całą sprawą zawisło jakieś fatum — w greckim sensie tego słowa.

— Ale jeżeli… — zaczął doktor i znów ugryzł się w język.

Za wszelką cenę usiłował nie zdradzać się ze swoim sceptycyzmem.

— Gdyby nawet miała męża — rzekł Colin z głębokim przekonaniem — to byłby to niewłaściwy człowiek.

Doktor powstrzymał się od komentarza i Colin ciągnął dalej:

— Okazało się, że nie ma żadnych komplikacji ani kłopotów. Mieszkała z matką i całkiem nieźle zarabiała. Matka prowadziła gospodarstwo i miała rentę po mężu, który jako pilot w służbie Królewskiego Lotnictwa Kanadyjskiego zginął nad Berlinem. Tak więc we dwie zupełnie dobrze sobie radziły.

Może pan sobie wyobrazić moją sytuację. Matka nie była zachwycona moim pojawieniem się, ale to rozsądna kobieta i wkrótce nawet się polubiliśmy. I z tą sprawą poszło więc znacznie łatwiej, niżby się można było spodziewać.

Colin przerwał i doktor Harshom powiedział:

— Oczywiście miło mi to wszystko słyszeć, ale w dalszym ciągu nie rozumiem, dlaczego pan tu nie przyprowadził swojej żony.

Colin zmarszczył czoło.

— No cóż, myślałem… to znaczy ona myślała… zaraz, jeszcze do tego nie doszedłem, sprawa jest dość delikatna.

— Niech pan się nie spieszy. Jestem już przecież na emeryturze — powiedział doktor uprzejmie.

Colin zawahał się.

— Ach, co tam, myślę, że będzie uczciwiej w stosunku do pani Gale, jeśli to opowiem dokładnie tak, jak było.

Rozumie pan, nie chciałem nikomu nic mówić o Otylii ani dlaczego przyjechałem do Ottawy, w każdym razie jeszcze nie wtedy. Był pan jedyną osobą, której powiedziałem, i wydawało mi się, że tak będzie lepiej… Nie chciałem oczywiście, żeby sobie pomyślały, że jestem stuknięty. Ale popełniłem gafę.

Było to w przeddzień naszego ślubu. Belinda wyszła pozałatwiać ostatnie sprawunki, a ja zostałem w domu robiąc wszystko, żeby jak najlepiej wypaść przed moją przyszłą teściową. O ile sobie przypominam, powiedziałem mniej więcej tak: „Mam zupełnie niezłą posadę w Przedsiębiorstwie Elektrofizycznym i dobre perspektywy, ale oni mają filię w Kanadzie i gdyby Otylia rzeczywiście nie chciała się przenieść do Anglii”…

Przerwałem, ponieważ pani Gale drgnęła nagle i patrząc na mnie szeroko rozwartymi oczyma słabym głosem zapytała:

„Co powiedziałeś?”

Sam zauważyłem swój lapsus, tylko że za późno, więc poprawiłem się: „…gdyby Belinda rzeczywiście nie chciała przenieść się do Anglii…”

„Nie powiedziałeś Belinda, tylko Otylia” — nie dała mi dokończyć.

„Hmmm… być może — przyznałem — ale gdyby ona nie chciała”…

„Dlaczego? — zapytała. — Dlaczego nazwałeś ją Otylią?”

Widać było, że przywiązuje do tego wielką wagą.

„Bo… bo ja w ten sposób o niej myślę” — odpowiedziałem.

„Ale dlaczego? Dlaczego miałbyś w myślach nazywać Belindę Otylią?” — nalegała.

Przyjrzałem jej się uważniej. Zbladła i ręka jej drżała. Widać było, że się boi, że coś ją gryzie. Było mi przykro i przestałem się zgrywać.

„Ja naprawdę nie chciałem”… — powiedziałem.

Wpatrywała się we mnie bez przerwy, tylko że już spokojniejsza.

„Ale wobec tego teraz, kiedy to się już stało, musisz mi powiedzieć, co o nas wiesz”.

„Po prostu tylko tyle, że gdyby sprawy ułożyły się inaczej, nie byłaby Belinda Gale. Byłaby Otylią Harshom” — odparłem.

Blada jak papier, pani Gale nie spuszczała ze mnie wzroku.

„Nic nie rozumiem — rzekła w końcu na pół do siebie. — Przecież ty nie mogłeś tego wiedzieć. Harshom — no owszem, może jakoś na to wpadłeś czy zdołałeś zgadnąć… a może ona ci powiedziała?” — Potrząsnąłem głową. — „Zresztą to nie ma znaczenia. Ale Otylia… Nie mogłeś wiedzieć! I właśnie to jedno jedyne imię spośród tysięcy innych… Nikt nie wiedział, nikt poza mną…” — spuściła głowę.

„Nic nie rozumiem — rzekła w końcu na pół do siebie. — Przecież ty nie mogłeś tego wiedzieć. Harshom — no owszem, może jakoś na to wpadłeś czy zdołałeś zgadnąć… a może ona ci powiedziała?” — Potrząsnąłem głową. — „Zresztą to nie ma znaczenia. Ale Otylia… Nie mogłeś wiedzieć! I właśnie to jedno jedyne imię spośród tysięcy innych… Nikt nie wiedział, nikt poza mną…” — spuściła głowę.

Ująłem jej rękę w dłonie i uścisnąłem, żeby ją uspokoić. — „Nie ma powodu do zmartwienia — powiedziałem. — To był po prostu sen, rodzaj wizji… wiedziałem, i już…”

Potrząsnęła głową, a po chwili powiedziała cicho:

„Nikt poza mną nie wiedział… Było to latem 1927 roku. Leżeliśmy na rzece w pontonie, ukryci pod nadbrzeżnymi wiklinami. Koło nas przemknęła biała motorówka. Zdążyliśmy przeczytać na rufie jej nazwę. Malkolm powiedział”… — jeżeli Colin w ogóle dostrzegł nagłe drgnienie doktora Harshoma, to jedyną jego reakcją było powtórzenie dwóch ostatnich słów: — „Malkolm powiedział: Otylia to ładne imię, prawda? Mieliśmy w rodzinie Otylię. Siostra mojego ojca, która umarła jako mała dziewczynka, nazywała się Otylia. Gdybym kiedykolwiek miał córkę, dałbym jej na imię Otylia”.