Colin Trafford przerwał na chwilę, patrzył przez jakiś czas na doktora, po czym podjął:
— Przez dłuższy czas milczała, aż wreszcie rzekła:
„Biedny Malkolm, nigdy się nie dowiedział. Zginął, zanim się zorientowałam, że jestem w ciąży… A tak bardzo ze względu na niego chciałam dać jej na imię Otylia… Szkoda”… — I pani Gale zaczęła cicho płakać.
Doktor Harshom siedział, z jednym łokciem opartym na biurku, z oczyma zasłoniętymi dłonią. Przez dłuższy czas się nie ruszał. W końcu wyciągnął chusteczkę i energicznie wytarł nos.
— Owszem, słyszałem, że urodziła się dziewczynka — powiedział. — Starałem się nawet dowiedzieć czegoś więcej, ale powiedziano mi, że jej matka wkrótce wyszła za mąż. Myślałem, że ona… Ale właściwie dlaczego do mnie nie przyszła? Zaopiekowałbym się nią przecież.
— Skąd mogła wiedzieć? Kochała Reggiego Gale’a. Reggie też ją kochał i był gotów dać dziecku nazwisko — rzekł Colin.
Spojrzawszy w kierunku biurka Colin wstał i podszedł do okna. Stał tam przez kilka minut odwrócony tyłem do pokoju, aż usłyszał za sobą ruch. Doktor Harshom podniósł się i podszedł do szafy.
— Mam ochotę na drinka — oświadczył. — Spełnijmy toast: „Koniec z chaosem i przypadkowością w świecie”.
— Chętnie się przyłączę — odparł Colin — ale chciałbym przy okazji przypieczętować pańskie zwycięstwo w tym sporze. Bo to w końcu pan miał rację. Otylia Harshom nie istnieje — a w każdym razie nie istnieje już teraz. No, najwyższy czas, doktorze, żeby pan wreszcie poznał swoją wnuczkę, panią Colinową Trafford.
Przełożyła z angielskiego Zofia Uhrynowska
Władlen Bachnow
CZŁOWIEK, KTÓRY BYŁ GENIUSZEM
Czełowiek, kotoryj był gienijem
Specyfik ten nazywa się „Luxan”.
Jeśli przyjdzie wam ochota stać się na pięć minut genialnymi, wstąpcie do apteki, gdzie można go nabyć w okienku leków gotowych. Co prawda luxan wydaje się tylko z przepisu lekarza, ale poproście i dostaniecie go pewnie bez recepty.
Człowiek, który odkrył luxan, był moim najbliższym przyjacielem. Kiedy jeszcze nigdzie za żadne pieniądze nie można było kupić luxanu, mój przyjaciel podarował mi całą tabletkę tego cudotwórczego środka.
— Wiem — rzekł mój przyjaciel — że już od dziesięciu lat pracujesz nad swoim wynalazkiem. Ta tabletka pozwoli ci efektownie zakończyć pracę.
— Ale tabletka działa zaledwie przez pięć minut.
— No to co? Pięć minut genialności to aż nadto dla dowolnego odkrycia. Oczywiście, gdyby się na przykład Newton nie zastanawiał wcześniej nad zagadnieniem ciążenia, genialny domysł by go chyba nie olśnił na widok spadającego jabłka. Ale przecież sam moment olśnienia nie trwał dłużej niż minutę. W ciągu jednej minuty dojrzał to, czego nie dostrzegał wcześniej — związek między nie powiązanymi na pozór zjawiskami, toteż odsłoniła się przed nim Wielka Prawda. A ty mieć będziesz pięć takich minut. Przez tyle lat nosiłeś się ze swoją ideą i nagromadziłeś takie mnóstwo wiedzy, że wystarczy błyskawiczne olśnienie, by się wszystko znalazło na swoim miejscu. Bierz! — i wyciągnął ku mnie plexiglasowe pudełeczko, w którym się znajdowała drogocenna tabletka.
I ja sam, i moi przyjaciele nie mieliśmy wątpliwości, że mam talent i dopisuje mi szczęście. W instytucie szczycono się mną, a wynalazek, który uważałem za dzieło swego życia, poświęcając mu dziesięć lat pracy, mógł mi pewnego pięknego dnia przysporzyć prawdziwej sławy. Tabletka luxanu powinna była ten dzień przybliżyć.
Ledwie mój przyjaciel odszedł, zamknąłem się, napełniłem wieczne pióro atramentem i położywszy przed sobą stos papieru, aby zapisywać wszystkie genialne myśli, jakie tylko przyjdą mi do głowy, połknąłem tabletkę.
Połknąłem tabletkę i z niecierpliwością oczekiwałem, jak się objawi moja genialność i jakie wielkie prawdy odsłonią się przede mną.
Luxan nie zawiódł. Tegoż dnia rzeczywiście doprowadziłem do końca swoją wieloletnią pracę, ujrzałem to, czego nikt przedtem nie dostrzegł, i odsłoniły się przede mną wielkie prawdy.
Już w pierwszej minucie działania luxanu stwierdziłem, że mój wynalazek nie zda się psu na budę i nie może budzić żadnego zainteresowania.
W drugiej minucie z genialną przenikliwością zrozumiałem, że nie mam krzty talentu.
A przez pozostałe trzy minuty genialności pisałem w natchnieniu oświadczenie na ręce dyrektora naszego instytutu naukowo-badawczego. Prosiłem o zgodę na przerwanie prac nad moim wynalazkiem w związku z całkowitą jego nieprzydatnością.
Wszyscy potem mówili, że oświadczenie było napisane genialnie.
Tak więc, jak już wspomniałem, w sprzedaży ukazał się nowy specyfik — luxan. Żądajcie we wszystkich aptekach i punktach aptecznych.
Ale na waszym miejscu zastanowiłbym się chwilę, czy zażyć.
Przełożył z rosyjskiego Bolesław Baranowski
Władlen Bachnow
TEN SAM BAŁABASZKIN
Tot samyj Bałabaszkin
Niedawno w miejscu pracy obchodzono mój skromny jubileusz — dwadzieścia pięć lat u steru chronosondy. Główny księgowy obliczył, że w ciągu ćwierćwiecza przejeździłem na swoim aparacie ni mniej, ni więcej tylko pięćset tysięcy lat. Nieźle, co?
Rozumiecie chyba, że przez pięćset tysięcy lat można to i owo interesującego zobaczyć. Jeśli się wam jednak zdaje, że praca na chronosondzie jest łatwa i prosta, to chyba sobie nie możecie wyobrazić, jak odpowiedzialne i trudne polecenia musiałem wykonywać.
Byłem na przykład kiedyś przydzielony ze swoim aparatem do pewnej ciekawej instytucji — POMPGEN-u. Nazwa była niezrozumiała i nikt nie wiedział, czym się ta instytucja zajmuje. A POMPGEN zajmował się właśnie bardzo pożyteczną i szlachetną działalnością: POMPGEN POMagał Przyszłym GENiuszom.
Odbywało się to tak: mniej więcej raz na rok wyruszałem na swojej chronosondzie w przyszłość, wyprawiałem się na sto pięćdziesiąt lat naprzód i spędzając tam pewien czas sprawdzałem dokładnie, kogo z naszych wybitnych współczesnych potomkowie wspominają i czczą, a o kim doszczętnie zapomnieli. Innymi słowy dowiadywałem się, kto z naszych wielkich ludzi jest naprawdę wielki.
Jakkolwiek oceny praprawnuków nie zawsze się pokrywały z naszymi, to jednak decyzje potomków uważano za definitywne i nie podlegały one zaskarżeniu.
To, czego się dowiadywałem w przyszłości, POMPGEN utrzymywał w absolutnej tajemnicy. Tajność była taka, że na przykład pracownicy chemicznego wydziału POMPGEN-u nie znali nazwisk wielkich fizyków, a w wydziale muzyki nie mieli pojęcia o istotnie genialnych plastykach.
Postępowano tak po to, aby po pierwsze, nie psuć nastroju tym ludziom, którzy przywykli do myśli, jakoby coś znaczyli. Po drugie zaś — co najważniejsze — POMPGEN-owi kategorycznie zabroniono zakłócać naturalny bieg dziejów, wyprzedzać wydarzenia i wtrącać się do życia wielkich ludzi.
Jedyne, co było wolno POMPGEN-owi, to niepostrzeżenie, powoli stwarzać zweryfikowanym w czasie geniuszom dobre warunki życia. Takie warunki, aby owi geniusze mogli owocnie pracować przynosząc ludzkości jak największe korzyści i nie zaprzątając swego cennego intelektu myślami o chlebie powszednim.