Выбрать главу

— No co? Wypełnił pan? Przepysznie. Tak… tak — wszystko zgodnie z przepisami. Lubię mieć do czynienia z wykształconymi grzesznikami.

Końcem szpona złożył na dokumencie swoją parafkę.

— Teraz migiem zlatuję do piekła, zarejestruję cyrograf i… No, stary, nie załamuj się! „Wszyscy jesteśmy straconym pokoleniem” — jak powiedział Hemingway. Wszystkim wam jest pisane smażenie w kotle, pardon, w piekarniku na podczerwień. C’est la vie!

Pomachał cyrografem, zamknął teczkę z trzaskiem i ze słowami: — Niech się pan nie niepokoi, męki mamy opracowane zgodnie z ostatnimi osiągnięciami psychoanalizy! — zniknął.

Nie minęła jednak minuta, kiedy pojawił się z powrotem.

— Wiesz co, stary? — niedbale się odezwał. — Trzeba będzie przepisać ten cyrografik.

— A to dlaczego? — żachnął się Demin.

— Wypełnił pan blankiet atramentem. A atramentem nie wolno, do tego jeszcze fioletowym. Tylko długopisem albo jeszcze lepiej — flamastrem. Nasze piekło, powtarzam, stara się iść z postępem, a w szczególności z postępem techniki biurowej. Proszę to przepisać.

— Nie przepiszę! — zdecydowanie powiedział Demin.

— Jak to nie?!

— Bo nie. Nie trzeba się było zachwycać Hemingwayem czy jakimś tam innym waszym nowoczesnym, tylko dopilnować właściwego wypełnienia blankietu.

— No, no… — bez przekonania odezwał się diabeł. — Limit pańskich świństw jest wyczerpany, toteż…

— Toteż, miody człowieku, cyrograf raz podpisany przez pełnomocnika piekieł, w przypadku stwierdzenia post factum niezgodności z wymaganym wzorcem z racji zdrady lub podstępu duszodawcy, podlega przepisaniu jedynie za zgodą tego ostatniego. Jeśli natomiast zgoda taka nie zostanie wyrażona, to duszodawca, zgodnie z paragrafem 117, nie podlega już zaszeregowaniu do grupy „kanalii”, a do grupy „wyjątkowych bydlaków” i jako takiemu przysługuje mu podwójny limit podłonikczernności. Tak mówi wasza Instrukcja i dobrze by było, gdyby ją pan raz jeszcze przeczytał.

Rogi i kopyta diabła pobladły.

— Ależ to są formalności — wyszeptał.

— Za ich niedopilnowanie otrzyma pan wymówienie. Niech więc pan natychmiast znika z moich oczu, zaklinam na Instrukcję! Raz!

— Proszę posłuchać! — wrzasnął diabeł, paskudnie zalatując siarką. — Zgoda, pańska podłość wzięła górę, ale na przyszłość… Skąd, skąd pan wziął atrament?! Przecież nie sposób go uświadczyć, choćby za nieśmiertelną duszę?!

— Ja, młody człowieku, jestem w pewnym sensie, he-he, konserwatystą. I jak pan widzi, czasem się to przydaje.

Przełożył Krzysztof Malinowski

Dymitr Bilenkin

TŁOK W ETERZE

Kak na pożarie

Włączył się pierwszy program. Przyhamowawszy aparat zaczął dryfować wokół centralnej gwiazdy. Otworzyły się ochraniacze, wysunęły się urządzenia radarowe, ożyły mechanizmy rejestrujące informację. Sunące w zimnych przestworzach ciało aparatu upodobniło się do rozkwitłej czarnej róży.

Czujniki jak gąbki chłonęły w siebie całą kakofonię pól kosmicznych i promieniowania. Nieraz poza aparatem buchały języczki ognia. Wówczas jego orbita jakby pętlą owijała to jedną, to drugą planetę. Przenikliwie, badawczo przyglądały się im podobne do czasz radary. Lecz do powierzchni planet zwiadowca się nie zbliżał.

Nagle jego przyrządy schwytały sygnały radiowe…

Włączył się drugi program. Aparat zszedł z okołogwiezdnej orbity. Teraz zataczał coraz to węższe kręgi nad wybraną planetą. Jego blok analityczny mądrze i sprawnie preparował wszelkie napływające stamtąd sygnały radiowe i wizyjne. A kiedy struktura języków obcego świata została rozszyfrowana, włączył się trzeci program.

* * *

— „Eridan”, zwariowaliście? Na czwartą, mówię, na czwartą. Cooo? „Pluton”, tylko was tu jeszcze brakowało…

Że „Eridan” wracał z Kosmosu z uszkodzonymi silnikami — to jeszcze pół biedy. Że sieć pozaziemskich stacji upodobniła się do sklepu z porcelaną, do którego wkroczył słoń — to także nic wielkiego. Ale awaria centralnego mózgu cybernetycznego!.. Teraz wszystko zależało od opanowania Tana Rostowa, zręczności jego rąk i mocy strun głosowych. Gdyby w dyspozytorni zajęły się płomieniem od razu wszystkie cztery kąty, rozgardiasz byłby znacznie mniejszy. Wideofony wpadły w szał jak kibice po wbiciu gola, naziemne służby wrzeszczały jednocześnie pięcioma kanałami, na pulpicie miotały się histerycznie sygnały operacyjne, a w dodatku jeszcze wyszedł na łączność „Pluton”.

— Niezwłocznie…

Ociekający potem pomocnicy jak na komendę odwrócili głowy.

— Wszystkich przełączyć na ośrodki pomocnicze. Wszystkich.

— I nawet…

— I nawet. Wszystkich.

— „Pluton” dotychczas nie otrzymał od was komendy, co za porządki — dobitnym głosem przypomniał o sobie orbitalny to war o wiec.

— Idźcie do diabła — odburknął Rostow. — „Eridan”, ej, „Eridan”. (Boże, co za jełopy…)

— Będę się skar…

Łokciem (palce były zajęte) główny dyspozytor przerwał łączność z „Plutonem”. Nie obchodziło go nic na świecie poza „Eridanem”. Czy mógł go ktokolwiek zrozumieć oprócz dyspozytora oczywiście? Brutalnie odepchnął rękę pomocnika, wtykającego mu słuchawkę wideofonu. I wtem, jak na złość, zagłuszając słowa, na falę „Eridana” wdarła się jakaś obca stacja. Świat kompletnie zwariował.

— Ejże, na fali 8119, spływajcie stąd. W tej chwili… To nie do ciebie „Eridan”, nie do ciebie… 17–15, daję „Eridanowi” 17–15, sektor W, rezerwowy. Potwierdzenia nie słyszę.

Gdzież tam! Zuchwalec ani myślał wynosić się z fali. Zasuwał dalej swoją gadkę i głos „Eridana” tonął w zakłóceniach, jak brzęczenie komara w ryku bawoła. Tan wpadł we wściekłość.

— Precz z Kosmosu!!! — wrzasnął tak, że aż mu się gwiazdy w oczach pokazały z wysiłku. — 8119, zjeżdżaj stąd.

Zdaje się, że pomogło. Fala oczyściła się. „Eridan” wreszcie pojął, czego się żąda od niego, centrum obliczeniowe uporało się z uszkodzeniem. Uff…

I dopiero teraz, kiedy można było wyciągnąć się w fotelu i zapalić papierosa, i choć przez moment o niczym nie myśleć, pamięć chlusnęła do świadomości urywek zdania z tamtej, obcej audycji. Tan Rostow nie doniósł papierosa do ust. Tak właśnie zamarł w bezruchu z wybałuszonymi oczyma.

* * *

Analityczny blok zwiadowcy trzykrotnie ocenił sytuację. Trzykrotnie sprawdził uzyskane dane. Błędu nie było. W odpowiedzi na zew przyjaźni dalekiej planety nadszedł energiczny i niedwuznaczny rozkaz, aby się usunąć. Dwukrotnie powtórzony, graniczący z obrazą rozkaz.

Automat nie miał dumy, ale mieli ją za to jego konstruktorzy. Przewidzieli oni możliwość nieprzyjaznej odmowy i dlatego niezwłocznie włączył się program zapasowy.

Radary momentalnie skryły się w gniazdach, ochraniacze zatrzasnęły się, aparat został wprawiony w ruch, za jego rufą wyrósł płomień. Już po godzinie układ niegościnnej gwiazdy, który odtrącił przyjaźń prastarej cywilizacji Galaktyki, zniknął z pola widzenia.

Przełożył z rosyjskiego Eligiusz Madejski

Dymitr Bilenkin

CZŁOWIEK KATALIZATOR

Cziełowiek, kotoryj prisutstwował

Owego wieczoru jak zawsze cała nasza piątka zebrała się u Walerego Granatowa. Najsprytniejszy zdołał zająć fotel właściciela, pozostałym wypadło zadowolić się krzesłami i praca się zaczęła.