Był wczesny poranek. Za oknem padał deszcz. Obok spała Ksenia i wzdychała we śnie. Ciekawe, pomyślał Udałow, czy ona słyszała naszą rozmowę? Gdzieś za trzecią ścianą zadzwonił budzik. Piąta trzydzieści. Stary Łożkin wstaje pewnie na poranną gimnastykę. Potem będzie karmić ptaszki. A może to wszystko tylko mu się śniło? Może nie było żadnego przybysza?
Udałow wyciągnął spod kołdry ręce. Ręce były puste. Daru ani śladu.
— Bzdura — burknął Udałow i znowu zasnął.
Powtórnie otworzył oczy o wpół do ósmej. Maksymek wybierał się do szkoły. Ksenia krzątała się w kuchni.
— Lekcje odrobiłeś? — zapytała syna. — Znowu wczoraj z Szaszką ganialiście za piłką aż do zmroku.
— Nic nie było zadane — odpowiedział Maksym Udałow, bardzo podobny do swojego ojca z zadartego nosa, z pszenicznego koloru włosów i ze skłonności do zbytniego fantazjowania.
— Jak to nie zadali? — gniewała się matka. — Sprawdziłam w dzienniczku. Z historii o buncie strzelców to komu zadali, mnie czy tobie?
— Ja o buncie umiem — wykręcał się Maksym.
— Boże, gdybym tylko mogła sprawdzić — mówiła Ksenia. — Już ja bym twoich lekcji dopilnowała, popamiętałbyś u mnie ruski miesiąc. Ale tyle roboty, cały dom na mojej głowie.
— Kseniu, po co mnie obudziłaś? — odezwał się Udałow. — Przecież do biura idę dziś na jedenastą. Mówiłem ci wczoraj.
— Wszystko jedno, wstawaj — odpowiedziała Ksenia, która z łatwością przenosiła swoje rozdrażnienie z jednego członka rodziny na drugiego. — Ileż to razy prosiłam: zreperuj zamek w przedpokoju. Pewnego pięknego dnia wszystkich nas wyniosą, a ty nawet nie zauważysz. Syn się znowu lekcji nie nauczył. O buncie strzelców nic nie wie.
— Nic nie wie, ale i tak więcej od was — wybuchnął Maksymek. — Wy pewnie nawet nie wiecie, że Suworow go stłumił.
— Historię to rzeczywiście doszczętnie zapomniałem — przyznał się Udałow.
I wtem coś jakby pyknęło w jego mózgu i jak gdyby strona otwartego podręcznika stanęła mu przed oczyma. Udałow przejrzał tę stronę i powiedział zupełnie spokojnie.
— Kiepsko was uczą, synku, jeśli twierdzisz, że Suworow stłumił powstanie strzelców. Przede wszystkim trzeba pamiętać, że za plecami stała caryca Sofia, starsza siostra Piotra I, i kniaź Golicyn, jej główny dowódca. Suworow, który nawiasem mówiąc, urodził się dopiero w 1730 roku, nie mógł mieć z tym nic wspólnego.
Powiedziawszy to Udałow spuścił nogi z łóżka, namacał bambosze i wstał. Syn Maksymek, tak jak stał przy drzwiach, po prostu skamieniał z wrażenia. Ksenia wyszła z kuchni z pokrywką od rondelka w ręku i zapytała:
— Ty tak sam z siebie, czy gdzieś zajrzałeś?
— Sam z siebie — powiedział Udałow. — Pamięć mam dobrą. Spiesz się, Maksymku, do szkoły i na przyszłość nie oszukuj tatusia. Też mi powiedział, Suworow…
— Chodź do stołu — poprosiła go Ksenia, udobruchawszy się. — Kasza stygnie.
— Miałem zadziwiający sen — zwierzył się Udałow, polewając kaszę mlekiem. — Że niby zjawił się u mnie przybysz z kosmosu i mówił: „Przyjmij, towarzyszu Korneliuszu Udałow, za twoje ogromne zasługi, niezwykły podarunek”.
— Dostaniesz w końcu kręćka na punkcie swoich przybyszów, Kornelciu — pożałowała go Ksenia. — A gdzie ten podarunek?
— W tym właśnie sęk, że nie wiem. Obudziłem się, a podarunku jak nie ma, tak nie ma.
— No właśnie. A wiesz, że wczoraj mi się przyśnił czołg. Wisiała na nim bielizna sąsiadów. Pewnie to też coś znaczy…
— Na pewno — przyznał Udałow rozczarowany. Żal mu było swojego niezwykłego snu.
— A przy okazji chcę ci coś powiedzieć — kontynuowała Ksenia. — Wczoraj dostałam rachunek za elektryczność — dwa ruble czterdzieści dwie kopiejki. Pomyśleć tylko, ile to prądu sama lodówka pożera!
— Dwa czterdzieści trzy — automatycznie poprawił ją Udałow. — A przybysz, aby przeniknąć do mojego umysłu, musiał kilka planet zostawić bez światła.
— Dwa czterdzieści dwie — powiedziała Ksenia. — Sprawdziłam.
— No tak, dwa czterdzieści trzy.
— Co ty ze mnie idiotkę robisz? Przecież, jak dostałam rachunek, od razu schowałam go do szkatułki. Kiedy zdążyłeś tam szperać?
— Nie widziałem twojego rachunku na oczy — szczerze obraził się Udałow. — Po prostu tak mi się wydawało, że dwa czterdzieści trzy.
— No to zaczekaj!
Ksenia wyjęła z komody pod lustrem kolorową szkatułkę fiedoskinskich mistrzów, którą dostała w prezencie ślubnym od kolegów szkolnych Udałowa. Otworzyła ją i wyjęła leżącą na samym wierzchu błękitną kartkę — rachunek za elektryczność.
— Masz — rzekła z przekąsem. — Naciesz się.
Ale kartki mężowi nie oddała, ponieważ zobaczyła, że na niej jest napisane: „Dwa ruble czterdzieści trzy kopiejki”.
— A jednak szperałeś — powiedziała z przekonaniem.
— Nie szperałem. Domyśliłem się — nie ustępował Udałow.
— Kłamiesz. Jesteś zazdrosny. Szperałeś, szukałeś moich listów.
— A komuś ty potrzebna do szczęścia? — odparował Udałow.
— A jednak byłam potrzebna, nie pamiętasz już, jak mi się Kola Siemionichin oświadczał?
— Ależ ten twój Kola zapomniał o tobie ze dwadzieścia lat temu!
— Dlaczego zapomniał? Bo najlepsze lata na ciebie straciłam.
Ksenia pogładziła się po rozłożystych biodrach i zaszlochała.
— No, no — powiedział Udałow śpiesząc do wyjścia. — Nie płacz już, daj spokój…
Udałow szedł do pracy bez pośpiechu. Opuścił dom wcześniej, niż zamierzał, więc wybrał dalszą drogę do biura budowlanego — ulicą nadbrzeżną, obok soboru, obok osiemnaste wiecznego domu kupców Anuczinów przez rynek — wrześniowy, kolorowy, wesoły.
Po drodze Udałow myślał o wydarzeniach, które doprowadziły do władzy Piotra I. Przedtem nie zdarzyło mu się o tym myśleć, stale brakowało czasu. A teraz zrozumiał, że niestety wie mało, bardzo mało z zakresu podręcznika. A tak by chciał poznać dokładniej rolę bojarzyna Szakłowitego, ale podręcznik o tej roli prawie nic nie wspominał.
Ulicą szły dzieci. Korneliusz przyśpieszył kroku i zrównał się w końcu z jakąś dziewczynką, popatrzył na jej lekko błyszczącą teczkę ze sztucznego tworzywa i powiedział na głos:
— After morning tea I go to school.
Przy czym wypowiedział to mniej więcej poprawnie.
— Cóż to? — zapytała dziewczynka, odwróciwszy się. — Czyżby pan tę lekcję przerabiał?
— Właśnie przerabiam — przyznał się Udałow. I poczerwieniał od mimowolnego kłamstwa. W szkole uczył się niemieckiego, ale później językami się nie zajmował. I dziwne było nie to, że powiedział po angielsku jedno zdanie, wiedząc przy tym, że jest ono rzeczywiście angielskie. Zdanie mógł przypadkowo podsłuchać i zapamiętać. Dziwny był fakt, że Udałow znał cały podręcznik języka angielskiego do klasy piątej. Cały, calusieńki. I mógł na każde zawołanie zacytować dowolną stronę, włącznie z notką wydawniczą zamieszczoną na ostatniej stronie, gdzie wymieniono nakład, nazwisko korektora i datę oddania podręcznika do druku.
Potem, myśląc o tych wydarzeniach, Udałow nie mógł sobie darować, jak to się stało, że od razu na to nie wpadł, iż to jest właśnie ten kosmiczny dar. Ale wtedy się nie domyślił. Zdziwił się tylko i poszedł dalej.
Na ławce przy technikum siedzieli przyszli pracownicy żeglugi śródlądowej i wkuwali trygonometrię. Do głowy Udałowa wtargnęły tangensy oraz inne funkcje i z miejsca przemieszały się z wyczerpującymi wiadomościami o przygotowywaniu mącznych dań, gdyż z sąsiedniego domu wyszła akurat otyła kobieta z książką kucharską w ręku.