— Neutrinika nie była wykładana na mojej uczelni.
— A gdzie pan studiował?
— M.I.T. — odparł spokojnie Foster.
— I oni nie wykładają neutriniki?
— Nie. — Foster poczuł, że się czerwiem i przeszedł do defensywy. — Jest to nazbyt specjalistyczny przedmiot bez większej wartości. Możliwe, że chronoskopia ma pewną wartość, ale wyłącznie w sensie praktycznym i tu jest ta ślepa uliczka.
Historyk spojrzał nań z powagą.
— Czy nie wie pan, gdzie mogę znaleźć specjalistę z dziedziny neutriniki?
— Nie wiem — odrzekł Foster, bez ogródek.
— Może wobec tego zna pan uczelnię, gdzie wykładają neutrinikę?
— Nie znam.
Potterley uśmiechnął się z przymusem, samymi tylko wargami.
Foster dotknięty tym, w jego odczuciu, obraźliwym uśmiechem powiedział nie kryjąc już irytacji:
— Chciałbym zwrócić pańską uwagę, sir, że przekracza pan swoje kompetencje.
— Co?!
— Mam na myśli, że zainteresowanie historyka tą gałęzią fizyki, pańskie profesjonalne zainteresowanie jest… — przerwał nie mogąc zdecydować się na wypowiedzenie tego słowa.
— Nieetyczne?
— Tak, o to mi chodzi, doktorze Potterley.
— Moje badania doprowadziły mnie do tego — powiedział Potterley głośnym szeptem.
— Powinien pan udać się do Komisji d/s Badań. Jeśli pozwolą…
— Byłem u nich. Bez powodzenia.
— W takim razie musi pan zaniechać swoich planów. — Foster wiedział, że zabrzmiało to do znudzenia prawomyślnie, ale nie miał zamiaru dać się wciągnąć temu człowiekowi w intelektualną anarchię. Nie mógł na początku swej kariery podejmować bezsensownego ryzyka.
Uwaga jego wywołała natychmiastowy skutek. Potterley bez żadnego ostrzeżenia wybuchnął gwałtowną burzą nieodpowiedzialnych słów.
Mówił, że uczeni są tylko wtedy wolni, jeżeli mogą bez przeszkód puścić wodze swej ciekawości. Że badania wtłoczone w ramy, z góry zakreślone przez siły zarządzające funduszami, stały się pracą niewolniczą i musiały ulec stagnacji. Że nikt nie ma prawa dyktować innym zainteresowań intelektualnych.
Foster słuchał tego z niedowierzaniem. Wydawało mu się rzeczą wręcz nienaturalną, aby nowoczesny uczony mógł pleść podobne brednie. Usiłował więc skontrować Potterleya przedstawiając wszystkie zalety skoordynowanych i kierowanych badań, ale tamten machnął tylko ręką i przerwał:
— Powtarza pan jak papuga oficjalną propagandę. Ma pan tu do czynienia z przykładem, który zdecydowanie przeczy oficjalnym poglądom. Czy może pan mi uwierzyć?
— Szczerze mówiąc, nie.
— Dlaczego sądzi pan, że wejrzenie wsteczne jest ślepą uliczką? Dlaczego neutrinika ma być bez wartości? Stwierdził pan to autorytatywnie. A przecież nigdy pan jej nie studiował. Przyznaje się pan do całkowitej nieznajomości tego przedmiotu. Nie była nawet wykładana na pańskiej uczelni…
— Czy sam fakt, że jej nie wykładają, nie jest dostatecznym dowodem braku tej wartości?
— Ach, rozumiem. Nie wykładają jej, ponieważ jest nieważna. Jest nieważna, ponieważ jej nie wykładają. Czy odpowiada panu takie rozumowanie?
Foster czuł się coraz bardziej zakłopotany.
— Tak podają książki.
— No, tak. Książki podają, że neutrinika jest nieważna. Pańscy profesorowie twierdzą to samo, ponieważ wyczytali to w książkach. Książki podają tak, ponieważ napisali je profesorowie. A kto mówi w oparciu o własne doświadczenie i znajomość przedmiotu? Kto prowadzi badania w tej dziedzinie? Czy zna pan kogokolwiek?
— Nie wydaje mi się, żebyśmy mogli dojść do porozumienia, doktorze Potterley — odparł Foster. — Mam jeszcze trochę pracy…
— Chwileczkę. Chcę, żeby pan wysłuchał moich argumentów. Oświadczam panu, że rząd stanowczo zakazuje podstawowych badań w dziedzinie neutriniki i chronoskopii. Zabrania nawet stosowania chronoskopii.
— Ależ nie!
— Jak to nie? Tak właśnie jest. Jeśli odmawia się dotacji na badania jakiejkolwiek gałęzi wiedzy, gałąź ta umiera. Oni zabili neutrinikę.
— Ale dlaczego?
— Tego nie wiem. Chcę, aby pan to odkrył. Zrobiłbym to sam, gdybym miał dostateczną wiedzę. Przyszedłem do pana, ponieważ jest pan młody, posiada pan nowoczesne wykształcenie. Czy pańskie arterie intelektualne całkiem już stwardniały? Czy nie ma w panu ciekawości? Nie chce pan wiedzieć? Nie chce pan znaleźć odpowiedzi?
Historyk wpatrywał się z napięciem w twarz Fostera. Ich nosy niemal się stykały, lecz Foster tak dalece stracił kontenans, że nawet nie przyszło mu na myśl odsunąć się.
Miał prawo wyprosić Potterleya. Gdyby zaszła konieczność — nawet wyrzucić. Powstrzymał go od tego nie szacunek dla wieku i pozycji. Nie przekonały go również argumenty Potterleya. Była to raczej ambicja na punkcie własnej uczelni.
Dlaczego w M.I.T. nie wykładano neutriniki? Teraz, gdy sam zaczął zastanawiać się nad tym, zwątpił, czy w bibliotece uczelni znajdowała się choć jedna książka poświęcona neutrinice. Nie mógł sobie przypomnieć, aby kiedykolwiek jakąś widział.
Przestał myśleć o tym.
I to była jego klęska.
Caroline Potterley była niegdyś atrakcyjną kobietą. Zdarzały się okazje, takie jak przyjęcia czy uroczystości uniwersyteckie, kiedy — dzięki znacznym wysiłkom — resztki tej atrakcyjności ożywały.
Na co dzień Caroline była „oklapnięta”. Słowo to stosowała wobec siebie w chwilach samoodrazy. Z biegiem lat utyła, ale zwiotczałość nie była całkowicie dziełem tuszy. Wyglądało to tak, jak gdyby jej mięśnie całkowicie dały za wygraną, idąc szurała nogami, pod oczami utworzyły się worki, policzki obwisły. Nawet jej siwiejące włosy wyglądały na zmęczone. Ich sztywność zdawała się być wyłącznie rezultatem leniwego poddania się prawu ciążenia.
Caroline przyglądając się swemu odbiciu w lustrze stwierdziła, że jest to jeden z jej złych dni. Znała przyczynę tego stanu — był nią sen o Laurel. Dziwny sen o Laurel dorosłej. Poczuła się bardzo nieszczęśliwa.
Szkoda, że powiedziała o tym Arnoldowi. Jak zwykle nie zareagował, ale z pewnością go to przygnębiło. Przez kilka następnych dni był szczególnie zamknięty w sobie. Może przygotowywał się do ważnej konferencji z wysokim urzędnikiem państwowym — powtarzał stale, że nie spodziewa się pomyślnych rezultatów — ale mógł to również sprawić jej sen.
Wolała, gdy dawniej krzyczał na nią ostro: „Pozwól umrzeć przeszłości, Caroline! Rozmowy ani sny nie przywrócą nam Laurel!”
To było straszne dla nich obojga. Wręcz potworne. Tego wieczoru nie było jej w domu — i stąd tak nękało ją poczucie winy. Gdyby wówczas została, gdyby nie wyszła po niepotrzebne zakupy, któreś z nich dwojga może zdołałoby uratować Laurel.
Biednemu Arnoldowi nie udało się. Bóg świadkiem, że próbował. Omal sam nie stracił życia. Dusząc się i zataczając z bólu, wybiegł z płonącego domu, cały w pęcherzach, na wpół ślepy — z martwą Laurel w ramionach.
Koszmar powracał w snach, nigdy nie znikając całkowicie.
Z czasem Arnold zamknął się jak gdyby w skorupie. Wyrobił w sobie cichą łagodność, która nic nie burzyła, nie ciskała błyskawic. Stał się purytaninem, zrezygnował nawet ze swych drobnych słabostek, papierosów, skłonności do sporadycznych przekleństw. Uzyskał dotację na opracowanie nowej historii Kartaginy i podporządkował wszystko temu przedsięwzięciu.
Próbowała mu pomóc. Wyszukiwała dla niego informacje, przepisywała na maszynie notatki i robiła z nich mikrofilmy. Nagle wszystko się skończyło.