Nie zapomniano i o Ollu Flipsie. Wkrótce mianowano go redaktorem, a kiedy w dziale fantastyki zwariował jeden ze starszych redaktorów po nieopatrznym przeczytaniu kilku pod rząd rękopisów, Flipsa przeniesiono do działu fantastyki. Dopiero tam nowatorskie talenty świeżo upieczonego starszego redaktora rozkwitły w pełni. Przed Flipsem otwarło się nieograniczone pole działania. Fantastyka słynęła jako zacofana gałąź literatury. Zdaniem krytyków literackich, zajmowanie się tak niepoważnym gatunkiem było poniżej ich godności. Nikt jeszcze nie wynalazł teorii i nie wymyślił historii literatury fantastycznej; Flips postanowił te luki wypełnić jak najszybciej. Przeanalizował więc przede wszystkim historyczne korzenie fantastyki i przekonywająco udowodnił jej boskie pochodzenie. Pierwszym fantastą okazał się Pan Bóg. Zdaniem Flipsa, Bóg wstąpił na drogę fantastyki w momencie, gdy zamyślił stworzyć raj na ziemi. Po nim pojawili się następni fantaści: prorocy i apostołowie, męczennicy i święci, wędrowni trubadurzy, stygmatycy, bajarze, uczeni, dziennikarze, pisarze…
Kiedy Flips doszedł do połowy XIX wieku, zaczął mgliście podejrzewać, iż w tak zwanej sztuce słowa mówionego i pisanego, w ogóle nic — oprócz fantastyki — nie istnieje. Analiza literatury XX wieku ostatecznie przekonała Flipsa, że fantastyka, to powszechna forma literatury. W takiej czy innej postaci, fantastyka istnieje w każdym dziele dowolnego gatunku: we wszystkich powieściach, cyklach opowiadań i opowiadaniach, poematach, podręcznikach, zbiorach zadań, w każdej monografii, teorii i hipotezie, w każdym artykule i notatce gazety, w każdej ustnej wypowiedzi na każdy prawie temat.
Flips sam był oszołomiony swoim odkryciem. Spłodził stos uczonych artykułów, w których szczegółowo uzasadnił najważniejsze wnioski swojej teorii. Pierwszy z nich sformułował tak: fantastyka to powszechna metoda literatury. Można to było udowodnić genialnie prosto: zanim cokolwiek się powie czy napisze, trzeba pomyśleć. Kiedy jednak człowiek myśli, to automatycznie wymyśli. Człowiek nie może nie wymyślić, jest to bowiem jego dar przyrodzony. Skoro więc człowiek myśli i coś wymyśla, to znaczy, że jest on już na drodze fantastyki. Jest fantastą…
— Przepraszam — sprzeciwiali się Flipsowi niektórzy oponenci — przecież nie zawsze ma to miejsce. Często gęsto mówi się i pisze bezmyślnie! I co wtedy?
Flips był na tyle obiektywny, że nie mógł się nie zgodzić.
— Uwaga moich szanownych kolegów jest słuszna — stwierdził w następnym artykule. — Ale ta właśnie uwaga daje klucz do podstawowej klasyfikacji literatury… Co otrzymujemy, kiedy piszemy bezmyślnie? Bzdury. A więc całą światową literaturę należy podzielić na dwa zasadnicze rodzaje: fantastykę i bzdurę. Każdy z nich podlega z kolei swojemu podziałowi…
I Flips stworzył zgrabną klasyfikację wszystkich istniejących gałęzi i gatunków literatury, przyjąwszy za podstawę zaproponowany podział. Klasyfikacja ta nie odróżniała się prawie od ogólnie przyjętej; kiedy jednak została ukończona, Flips ze zdziwieniem stwierdził, że tematyka działu, w którym obecnie pracuje, sięga korzeniami w oba odkryte przezeń, podstawowe kierunki w literaturze. I wtedy Flips pospieszył sformułować swój sławny trzeci wniosek: we współczesnej naukowej i nienaukowej literaturze fantastycznej, fantastyka i bzdura tak ciasno się przeplatają, iż nie ma praktycznie żadnej możliwości ich oddzielenia od siebie; splecenie to stanowi czynnik pozytywny, pozwala bowiem na twórcze oddziaływanie obu tych kierunków na siebie.
Zbudowawszy mocne podwaliny teorii gatunku, Flips postanowił następnie zaprowadzić porządek w tematyce. Idea była niezwykle prosta: w fantastyce, jak to często miało miejsce w innych rodzajach twórczości literackiej, autorzy nie powinni się powtarzać. Temat wyczerpany — trzeba przejść do następnego. A jeśli ktoś już wykorzystał ten temat przed tobą, nie bierz się za niego. Szukaj nowego… Czyż to do pomyślenia, że w poezji od trzech i pół tysiąca lat wszyscy piszą o księżycu, miłości i różach? Marazm!.. Flips aż zatarł ręce z zadowolenia na myśl o tym, że się jeszcze i za poezję zabierze…
Ale na razie na warsztacie była fantastyka i jej tematy. Próżniacy-fantaści nie zadawali sobie zbyt wiele trudu i jakby zmówiwszy się, bez końca pisali o jednym i tym samym: roboty, cybery, kosmiczni goście, dinozaury… Tfu! Trzeba to było wyrwać z korzeniami… Trzeba było dać w ręce redaktorów niezawodną broń, przy pomocy której — jak ognistym mieczem — wycięliby wszystko, co nieoryginalne.
Tak narodziła się idea elektronowego WIREFAPa — Wielkiego Rejestru Fantastycznych Pomysłów. W istocie wszystko okazało się proste aż do śmieszności. Flips posłużył się używanym mózgiem elektronowym średniej klasy. Do komórek elektronicznej pamięci Wirefapa wprowadzone zostały, na podstawie kartotek, dane o tematyce fantastycznych i fantastyczno-naukowych idei i sytuacji, począwszy od Biblii, a skończywszy na dziełach zebranych Burego Brada. Flips nie bez podstaw uważał bowiem, że po Bradzie nikt już nie był w stanie powiedzieć w fantastyce niczego oryginalnego.
W pamięci Wirefapa idee fantastyczne dzieliły się na klasy, klasy na podklasy, podklasy na grupy, grupy na podgrupy, podgrupy na rodziny, rodziny na postaci, rodzaje i morfy. Morf był formą wyjściową — samym pomysłem, który wnosił do literatury autor. Tak na przykład, jeśli autor pragnął opowiedzieć o cybernetycznym kocie, to owa wyjściowa idea była w pamięci Wirefapa zakodowana w następującym systemie: morf — kot cybernetyczny (wzór 1964, autor — Myszkina); postać: domowy; rodzaj: męski; rodzina: kotowate; podgrupa: cybery zwierzęce; grupa: roboty; podklasa: „Możliwości robotów”; klasa: „Cybernetyka”. Umowny indeks cybernetycznego kota w pamięci Wirefapa był następujący: A-0-3-7-13-21-184. Ostatnia cyfra indeksu oznaczała liczbę powtórzeń tematu. Okazało się, że temat kotów-cyberów został po roku 1964 wykorzystany przez fantastów 184 razy. Jednakże nie była to wcale liczba rekordowa. Na przykład podgrupa pomysłów, oznaczana numerem 38: „przechodzenie przez pył kosmiczny”, z grupy 3: „Awaria”, podklasy 2 — „Katastrofy kosmiczne”, wchodzącej w skład klasy 5: „podróże kosmiczne” — była w powieściach i opowiadaniach fantastycznych wałkowana 834 razy; wymarłe słonie — mamuty — miętoszono ponad pięć tysięcy razy…
Zrozumiałe było samo przez się, iż reakcja Wirefapa na różne pomysły powinna być również różna — w zależności od stopnia ich wykorzystania przez poprzednich autorów. Wirefap miał być pierwszym stopniem schodów, które po myśli Flipsa powinien był przejść każdy autor, przynoszący swój fantastyczny utwór do SPPiF…
Ponieważ jednak, wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi, absolutnie oryginalnych pomysłów naukowo i nienaukowo-fantastycznych nie było, Flips po długich namysłach postanowił, że jego Wirefap będzie przepuszczać do redakcji fantastyki tych autorów, którzy przyniosą opowiadania i powieści oparte na pomysłach i sytuacjach, powtórzonych w literaturze mniej niż pięćdziesiąt razy. Jeśli autor przyniesie opowiadanie, którego pomysł powtarzał się w fantastyce od pięćdziesięciu do stu razy, Wirefap łagodnie odrzuci propozycję i po ojcowsku doradzi autorowi napisanie nowego opowiadania, wykorzystującego oryginalniejszą sytuację. Jeśli autor zaproponuje opowiadanie oparte na pomyśle, eksploatowanym w literaturze od stu do pięciuset razy (na przykład „cybernetyczny kot”), Wirefap w milczeniu, surowo wskaże drzwi. No, a jeśli okaże się, iż ostatnia cyfra indeksu pomysłu przewyższa pięćset, na znak dany przez Wirefapa pojawią się w gabinecie specjalne Roboty — Stróże-Priorytetu-Pomysłu. Jeśli autor nie zdąży w tym czasie czmychnąć, Roboty-Stróże-Priorytetu odbiorą mu rękopis, zmuszając go zarazem do zjedzenia pierwszej i ostatniej jego strony. Resztki rękopisu zostaną skonfiskowane, a sam autor wyrzucony na ulicę. Cała ta egzekucja odbędzie się przy akompaniamencie straszliwego ryku Wirefapa.