Prawdziwie osobliwa ceremonia przewidziana była na wypadek pojawienia się w wydawnictwie autora przynoszącego utwór fantastyczny, którego pomysł był w przeszłości wykorzystywany mniej niż dziesięć razy. Po stwierdzeniu, że ostatnia cyfra wskaźnika jest istotnie mniejsza od dziesięciu, Wirefap automatycznie włączał specjalną taśmę dźwiękową. Orkiestra odgrywała tusz, a wszyscy redaktorzy działu, poderwani na alarm, wybiegali na powitanie autora. W przypadku takim zarówno sława, jak i honorarium były niewyobrażalne.
Po kilku miesiącach gotowy Wirefap, z wypełnionym rejestrem pomysłów naukowo i nienaukowo-fantastycznych zgrupowanych w dwanaście klas, pięćdziesiąt siedem podklas, trzysta osiemdziesiąt grup, tysiąc osiemset czterdzieści podgrup, czterdzieści tysięcy dziewięćset siedemdziesiąt siedem rodzin itd., został postawiony pod osąd redaktora naczelnego.
Wirefap — zrobiony na mężczyznę w średnim wieku, o siwiejących skroniach i okrągłych, pozbawionych jakiegokolwiek szczególnego wyrazu, oczach — nieco przypominał naczelnego.
Podobieństwo to było zdaje się nie w smak temu ostatniemu, bowiem zachmurzył się.
— Rozumiem — rzucił mrukliwie, wysłuchawszy wyjaśnień Flipsa. — Znaczy: walka o oryginalność pomysłów? Mówi pan: będzie zabezpieczony zbyt? A skąd pańscy autorzy wezmą nowe idee? Wymyślą? Tak… A dopóki oni będą wymyślać, co pan każe drukować, hę?
— Jeśli oryginalnych pomysłów okaże się za mało — odparł Flips — to proponowałbym na razie wznawiać. Będziemy wznawiać klasyków o najniższych wskaźnikach powtarzalności pomysłu. Teraz przy pomocy Wirefapa można bez trudu się dowiedzieć, co należy wznowić w pierwszej kolejności. Nie trzeba będzie łamać głowy nad planem wznowień. A jak będą zadowoleni czytelnicy!.. Nie można przecież bez końca napychać ich samymi mamutami…
Przy słowie „mamuty” gdzieś wewnątrz Wirefapa rozległo się stłumione ryknięcie.
— Spokojnie, spokojnie — uprzedził Flips. — Nie będzie ani mamutów, ani o spadaniu Księżyca na Ziemię…
Wirefap znów warknął.
— Koniec! — zapalił się Flips. — Tak samo z historyjkami o oczyszczaniu przestrzeni międzyplanetarnej z pyłu kosmicznego i asteroidów.
Wirefap niespokojnie się poruszył.
— Zdrowo reaguje — zauważył naczelny z odcieniem udobruchania. — Nie można powiedzieć, czuły. Tylko czemu zrobił go pan właśnie takiego — z łysiną? Lepiej byłoby, gdyby był młodszy, albo… hi-hi… zmienić go w ładniutką redaktoreczkę, co?
— On ma wrzeszczeć — zaoponował Flips. — Musi więc poważnie wyglądać. Redaktorka chyba się nie nadaje…
— W wydawnictwie SPPiF, jak trzeba, to i redaktorki wrzeszczą! — kategorycznie sprzeciwił się naczelny. — Proszę to sobie zapamiętać, Flips. Ale w zasadzie nie sprzeciwiam się. Niech taki zostanie. Proszę go ustawić w westybulu naszego działu. Zobaczymy, jak to będzie…
W ciągu pierwszych kilku tygodni, które upłynęły od chwili umieszczenia Wirefapa przy wejściu do działu fantastyki, z westybulu bardzo często dochodziły straszliwe ryki Straży Priorytetu i wrzaski nieszczęsnych autorów, w pośpiechu połykających własne utwory.
Później nastała cisza. Cicho było również w dziale fantastyki. Autorzy nie pojawiali się. Żadnemu z nich nie udało się przedrzeć dalej niż do hallu. Flips nie niepokoił się jednak. Nie bez kozery przypuszczał, że autorzy siedzą teraz w domach i wymyślają nowe, oryginalniejsze pomysły. Cóż — niech myślą, nie trzeba ich popędzać.
Z braku oryginalnych utworów, Flips zaczął przygotowywać plan wznowień. Wybrawszy z kartotek kilkadziesiąt tytułów, postanowił na wszelki wypadek poradzić się Wirefapa co do stopnia ich oryginalności. Spis wznowień trzeba było dać naczelnemu do zatwierdzenia i zdanie Wirefapa — Flips nie miał co do tego żadnych wątpliwości — odegrałoby przy tym niemałą rolę.
Z kartoteką w kieszeni Flips wszedł bocznymi drzwiami do westybulu.
Wirefap siedział za stołem, podparłszy dłonią masywną głowę.
— O kay — odezwał się Flips. — Dzień dobry, sir.
— Dzień dobry — jak echo powtórzył Wirefap i spojrzał na Flipsa krągłymi, nie mrugającymi oczami. — Proszę usiąść.
„Doskonale pracuje — pomyślał Flips. — Wypełnia program z detalami”.
— Ja… właściwie przyszedłem się tylko poradzić — powiedział Flips głośno. — Przygotowuję plan wznowień na przyszły rok. Trzeba wybrać coś świeżego, oryginalnego. Rozumie mnie pan?
— Jasne — uprzejmie odparł Wirefap. — Po to właśnie tu jestem. Słucham pana.
— Co by pan powiedział o powieści Iona Płachta „Zemsta na Tau Ceti”?
— Aa — niedbale rzucił Wirefap. — Wiem. E-0-2-5-1-13-17-99. Mój drogi, niech pan dalej pracuje. Powinno się panu udać. Jeszcze nic panu nie wyszło, ale wyjdzie. Powinno. Niech pan idzie i pracuje dalej.
— Proszę posłuchać, ja nie jestem autorem — z rozdrażnieniem zauważył Flips. — Jestem starszym redaktorem. To ja pana wymyśliłem. Przecież ma pan przekaźnik do przestrajania. Proszę się przełączyć i postarać mnie zrozumieć. Nie proponuję niczego nowego, a chciałbym tylko uzgodnić plan wznowień. Rozumie pan?
— Oczywiście, sir. Jestem gotów słuchać pana bez końca.
— Okay! Przypuśćmy, że łon Płacht nie przejdzie. Niech go diabli! Nigdy bym nie pomyślał, że pomysł „Zemsty na Tau Ceti” ci przeklęci grafomani wykorzystali już 99 razy.
— Proszę kontynuować pracę — znów zahuczał Wirefap. — U nas powinno…
— A żeby go tak… — rozeźlił się Flips. — Nie może się pan przełączyć jak należy?!
— Oczywiście, sir. Ja już…
— Dobra… Zrobimy tak. Ja będę wyliczać tytuły, a pan wymieni tylko ostatnią cyfrę indeksu pomysłu — liczbę jego powtórzeń w innych utworach. Zrozumiał mnie pan?
— W pełni, sir. Przecież to całkiem proste!
— „Tajemnica planety dziewięciu słońc” Liu?
— Hi-hi-hi… siedemdziesiąt osiem, sir… hi-hi-hi…
— Hm… Więc „Monstrum Tuskarory” Fremda?
— Hi-hi-hi… sześćdziesiąt trzy, sir… Hi-hi-hi…
— Psiakrew! „Więźniowie asteroidu-widma”?
— Hi-hi-hi… osiemdziesiąt pięć, hi-hi-hi.
— Dlaczegóż pan, u diabła, cały czas idiotycznie chichocze?!
— Ja nie chichoczę, sir… ja połykam różne inne słowa, które powinienem był powiedzieć.
— Cholera! Czyż nie sposób znaleźć książki ze wskaźnikiem niżej pięćdziesięciu?! Niech pan posłucha, a „Atlantyda” Benoita? To bardzo stara rzecz, początek zeszłego stulecia; wydawało mi się, że ten pomysł…
— O ssir — wybełkotał, jąkając się, Wirefap — obawiam się, że nie wytrzymam.
— Co znowu?
— Czterysta dziewięćdziesiąt dziewięć, sir! 497 autorów pisało o tym 499 razy. Jeden z nich trzykrotnie…
— Więc co robić?
— Proszę proponować, sir. Proszę proponować nowe, świeższe, jeszcze nie wykorzystane, oryginalne pomysły… Autorowi, który przyniesie nam coś oryginalnego, możemy… O, proszę mi wybaczyć, sir! To przekaźnik… Coś z nim nie w porządku.