Выбрать главу

„Trzeba będzie popróbować klasyków — pomyślał ze zniechęceniem Flips. — Któż mógł przewidzieć, że tyle się tego wszystkiego nazbiera…”

— Proszę posłuchać — zwrócił się Flips do swego dziecka. — A co by pan powiedział na „Zaginiony świat” Conan Doyle’a?

To, co potem nastąpiło, Flips słabo pamiętał. Ryk Wirefapa, krzepkie łapy Robotów-Stróży-Priorytetu, przaśny smak bibliotecznych karteczek, które przyszło mu pospiesznie łykać, broniąc się przed udławieniem.

Potem zaciągnięto go gdzieś i porzucono. Kiedy ocknął się wreszcie pośrodku zielonego gazonu u bram wydawnictwa, słyszał jeszcze histeryczne wrzaski rozszalałego Wirefapa:

— Aha! Dinozaurki — dziesięć tysięcy pięćset osiemdziesiąt, pterodaktylki profesora Challengery’ego — trzy tysiące czterysta… czterysta… chrr-krr-chrr…

Dał się słyszeć trzask i zapanowała cisza. Okazało się potem, że Wirefapowi przepaliły się bezpieczniki…

W ten sposób nie udało się uzgodnić planu wznowień.

W tym samym miesiącu Flipsa zwolniono z wydawnictwa. Wirefap został wyremontowany i przerobiony na zwykłego cyberszwajcara. Elektromagnetyczną taśmę z rejestrem indeksów pomysłów ukradł jeden z mechaników i sprzedał ją zarządowi klubu pisarzy S-F. Rozszyfrowali oni zapisy setek tysięcy fantastyczno-naukowych i nienaukowych idei, zebranych przez niezmordowanego Olla Flipsa. Nastąpiła era renesansu — rozkwit fantastyki naukowej…

Przełożył z rosyjskiego Krzysztof Malinowski

Andrzej Czechowski

NAJDALSZA PODRÓŻ PREZYDENTA

Dobiegła końca wizyta delegacji rządowej Altairu na naszej planecie. Przez z górą półtora roku nasi goście prowadzili rozmowy na najwyższych szczeblach drabiny dyplomatycznej, odwiedzając wszystkie kraje na wszystkich kontynentach. Rzeczowa atmosfera tych rozmów i widoczna dbałość gości o interesy obu stron zyskała im powszechne uznanie. Z pełnym zaufaniem przyjmowano twierdzenia członków delegacji o wielkiej wadze, jaką Altair przywiązuje do rozwoju przyjaznych stosunków z Ziemią.

„Jest to nowa era nie tylko dla was” — powiedział przywódca delegacji Altairu w odpowiedzi na powitalne przemówienie prezydenta, który mówił o „początku nowej epoki” — „Galaktyka patrzy z radością, jak Ziemia porzuca dawne odosobnienie i zwraca się twarzą ku gwiazdom”. Doświadczeni dyplomaci przyjęliby to oświadczenie jako co najwyżej dowód kurtuazji, ale uwaga, jaką goście poświęcili sprawom procedury i protokołu, przekonała wszystkich ostatecznie, że przybysze mają poważne zamiary.

Może właśnie dlatego goście rozpoczęli swoją wizytę od spektakularnego gestu[3]. Także i później nie pominęli żadnej okazji ku temu. W związku z uroczystością złożenia wieńców na miejscu katastrofy statku, znanego także jako „tunguskie dziwo”, jeden z przybyszów powiedział sentencjonalnie: — „Wieniec złożony przez dyplomatę jest trwalszy niż jego uśmiech”.

Oczywiście, podpisy są jeszcze trwalsze, a tych nie brakowało. Zebrane dokumenty zawartych porozumień i układów dorównują swą objętością Encyklopedii Brytyjskiej. Dzięki nim nie ma już na kuli ziemskiej krajów, które by nie miały wspólnych przyjaciół. Przybysze okazali wiele taktu, gdy zamiast o jednostronnej pomocy, mówili o „wzajemnych korzyściach” i „wymianie naukowej”, chociaż dystans, dzielący ich cywilizację od naszej ocenia się na siedemset lat. „Jest to przykład godny naśladowania dla naszych uczonych” — powiedział senator Dullbright. — „Oni wciąż jeszcze uważają, że parę lat studiów daje im prawo nas pouczać”.

Wydaje się, że nasi uczeni, których na początku wizyty ogarnęło coś w rodzaju euforii, ostatecznie w jej toku się rozczarowali. Znany fizyk brytyjski, sir Basil Thornope, skarżył się w liście do „Naturę”, że podczas trzydniowych rozmów przybysze tłumaczyli mu zasady dynamiki Newtona. Goście nie znaleźli czasu dla odwiedzin MIT ani Caltechu, natomiast przez dwa dni delegacja w pełnym składzie podziwiała wodospad Niagara. „Przypuszczam, że oni po prostu nas nie rozumieją” — powiedział w imieniu fizyków sir Basil Thornope.

Więcej zainteresowania przybysze okazywali wiedzy astronomicznej. Podczas wizyty na Mount Palomar prosili gospodarzy obserwatorium o skierowanie teleskopu na Altair, po czym kolejno oglądali swoją rodzinną gwiazdę; wyjaśniono, że międzygwiezdny protokół dyplomatyczny przewiduje taką ceremonię. W związku z tym mniej światłe państwa, oczekujące wizyty, zaczęły w pośpiechu budować obserwatoria, a cena używanych teleskopów gwałtownie wzrosła. Szejk Kuwejtu rozkazał nawet pozłocić nowo nabyty refraktor.

Do curiosów wypada zaliczyć fakt, że przybysze zwracali się z pytaniami do dziennikarzy uczestniczących w konferencjach prasowych. „Technologia zmienia się z dnia na dzień” — oświadczył jeden z członków delegacji — „nas interesuje to, co trwałe”. Podobno chodziło mu o Człowieka. Może dlatego ludność odwiedzanych krajów tak gorąco podejmowała przybyszów. Jedynie studenci paryskiej Sorbony zorganizowali hałaśliwą demonstrację pod niezupełnie rozsądnym hasłem: „Ziemia tylko dla ssaków”.

Z podsumowaniem rezultatów wizyty gości z Altairu należy jeszcze poczekać. Uważa się raczej za dobry znak, że przybysze skłaniali się w kierunku umów długoterminowych. W kołach gospodarczych podkreśla się wagę kooperacji z Altairem jako czynnika łączącego wszystkie kraje naszego globu. Niestety, nie można także pominąć skutków wstrząsu, jaki przeżyli przedstawiciele Ziemi, gdy podczas pożegnania przybyszów na polu startowym przewodniczący delegacji oświadczył, że Altair oczekiwać będzie rewizyty z Ziemi w ciągu najbliższych trzech lat. „Będzie ona miała decydujące znaczenie dla wzajemnych stosunków” — powiedział on. Jak wiadomo, Altair jest odległy od Słońca o szesnaście lat świetlnych.

„Przyjęliśmy ich jak najlepiej”, miał w związku z tym powiedzieć pewien mąż stanu. — „Kto mógł przypuścić, że na pożegnanie zrobią nam takie świństwo?”

Tadeusz Gosk

UCIECZKA

Rozległy plac brukowany kamienną kostką. Bezkształtna, zbita masa jednakowo ubranych ludzi. Stoją ogromnym półkolem, zbyt daleko, aby można było rozpoznać twarze. Nie sposób też określić koloru strojów czy mundurów. Wrażenie monotonnej, brudnej zielem. Obok mnie kobieta. Nie, dziewczyna. Najwyżej dwadzieścia dwa lata, włosy do ramion, srebrzysty kostium ze stojącym kołnierzem. Na lewym rękawie owalny emblemat ze stylizowanych liter. Dziewczyna stoi przez chwilę nieruchomo, później unosi do oka karabin z lunetą. Dokładnie widzę ceclass="underline" samotnego mężczyznę pod murem. Suche klaśnięcie wystrzału, czerwone kręgi przed oczami, ciemność…

Budzę się z rozkołatanym sercem: znów te koszmary! Wpatruję się w mrok, rozróżniam w nim znajomy zarys okna i po chwili uspokojony zasypiam.

Kiedy budzę się powtórnie, jest już zupełnie widno. Patrzę na zegarek. Dochodzi szósta, Rudy jeszcze z godzinę wytrzyma.

— Wstawaj, bo prześpisz własne narodziny!

— Nie mam zamiaru zaczynać wszystkiego od początku, a zresztą nie wierzę w reinkarnację — mruczę i uprzytamniam sobie, że nadal śnię. Wieczorem dokładnie zamknąłem drzwi mojej kawalerki i założyłem łańcuch. Słowem w mieszkaniu oprócz mnie nie może być nikogo. Nie licząc naturalnie Rudego, ale Rudy jest zwykłym kundlem i trudno przypuszczać, aby ośmielił się zwracać do mnie tak obcesowo i to w dodatku kobiecym głosem…

— Kiepski dowcip. Wprawdzie mam rudawe włosy, ale to nie powód, abyś nazywał mnie kundlem.

вернуться

3

Chodzi o termojądrowy salut powitalny