Выбрать главу

Kiedy skończył te zajęcia, spojrzał na przyjaciela. Stok leżał wyciągnięty, z błogim zadowoleniem malującym się na twarzy.

Bado zaczął kalkulować, ile miał szans na spotkanie człowieka o tak podobnej psychice, że telepatyczne porozumiewanie się z nim nie sprawiało najmniejszego kłopotu. Na Ziemi znał jedynie parę osób, z którymi rozmawiając nie musiał mleć językiem. Szansa na spotkanie kogoś takiego w kosmosie była tak nieprawdopodobnie nikła, że szybko zaprzestał prób cyfrowego jej określenia. Już chciał szturchnięciem w bok obudzić Stoka, gdy przypadkowo zatrzymał wzrok na jego broni.

Blaster miał wąską, metalicznie błyszczącą kolbę i gruszkowato zakończoną lufę, w której nie było jednak żadnego otworu, a ze zgrubiałego końca sterczał cienki, rubinowy kolec. Bado nigdy w życiu nie widział czegoś podobnego.

Nie namyślając się długo, podniósł z ziemi broń. Pozornie pozbawiona była spustu, jednak w pewnym miejscu zauważył mały otwór. Na wszelki wypadek skierował blaster w stronę jednego z drzew, po czym wetknął w otwór palec i nacisnął znajdujący się w środku występ.

Z rubinowej igły zerwała się bezbarwna, matowa kropla i popłynęła w kierunku drzewa. Zanim się do niego zbliżyła, drzewo po prostu zniknęło. Stało się to chyba w momencie, gdy nacisnął spust, natomiast kiedy kropla dotarła na miejsce, gdzie tylko co stoi pomarańczowy pień, nastąpił krótki trzask, jakby pękło szklane naczynie. Dopiero po kilku chwilach Bado spostrzegł, że zniknęło nie jedno, lecz kilka sąsiednich drzew.

Nie kontrolowałem rozrzutu — pomyślał.

Jeszcze raz spojrzał na Stoka. Jego zdziwienie sięgnęło szczytu, gdy uważniej przypatrzył się naszywkom, jakie Stok nosił na skafandrze. Były zupełnie niepodobne do jakichkolwiek znaków noszonych we Flocie Galaktycznej. Bado przyskoczył do leżącego i potrząsnął nim.

— Stok! Obudź się!

Stok otworzył oczy i uśmiechnął się sennie. Attai-dala-ufana — powiedział podnosząc się.

— Cooo?! — zawołał Bado.

— Tuna-sa-do-rodon — odparł Stok i zmarszczył czoło z wyraźną irytacją.

Bado chwycił się nagle za głowę. Pojął, że przez zapomnienie cały czas posługują się zwykłą mową.

— Skąd ty jesteś?

Tym razem przekazał pytanie telepatycznie i tą samą drogą rzeczywiście otrzymał zrozumiałą odpowiedź.

— Czyś ty zwariował, Bado? Jak to, skąd?

Bado skoczył po swój blaster i trzymając go w jednej ręce, a w drugiej pistolet Stoka, pokazał broń przyjacielowi.

Stok wytrzeszczył oczy. Ich źrenice rozszerzyły się do granic możliwości, pozostawiając tylko wąskie otoczki piwnych tęczówek.

— Skąd to masz? — zapytał. — Jakiś nowy typ?

— Który? — spytał Bado.

— No oczywiście ten — Stok wskazał blaster należący do Bada.

— Fiuu… — Bado gwizdnął przeciągle. — A co o tym powiesz?

To mówiąc położył obydwa pistolety i dotknął palcem naszywek skafandra. Teraz zauważył już więcej różniących ich szczegółów. Na przykład buty Stoka łączyły się ze skafandrem płynnie, bez jakichkolwiek złączy, podczas gdy jego własne miały przy wysokich cholewach szew próżniowej przyssawki.

Stok spróbował się uśmiechnąć.

— Tak… — powiedział. — Swoją drogą za spostrzegawczość dwója… Dla obydwóch.

Bado udał obojętność i tylko wzruszył ramionami. Pomyślał, że to wszystko chyba przez telepatię. Ma to do siebie, że nie jest obarczona słownym szyfrowaniem pojęć i może się nią posługiwać w rozmowie Chińczyk z Australijczykiem, Eskimos z Europejczykiem, a nawet… Właśnie. Czysta informacja jest jednakowa w każdym punkcie kosmosu. Bado pochylił się, chcąc podnieść z ziemi nieostrożnie pozostawione tam przed chwilą oba pistolety, lecz Stok był równie szybki. Każdy pochwycił swoją broń.

Stali teraz naprzeciwko siebie i pilnie śledzili swoje ruchy. Stok marszczył piegowaty nos, a Bado wciąż pogwizdywał przez zęby.

— Już południe — odezwał się wreszcie Stok.

— Uhm… późno.

— Trzeba sprawdzić stabilizację rakiety.

— Tak, łąka… grunt mógł być podmokły.

— Sądzisz?

— Ciekawy las — bez związku odparł Bado, ale żaden nie zauważył tego nawet. — Jakie kolory.

— A mech też jakiś dziwny — podchwycił Stok. — Czasami jakby się poruszał.

Bado zrobił niby przypadkowy krok wstecz. O mały włos nie potknął się o własny plecak, lecz udał, że go nie dostrzega. Jednak moment nieuwagi z jego strony wystarczył, aby Stok znalazł się już przy jednym z drzew, gdzie udając, że się rozgląda, wyraźnie oczy ciągle wlepiał w Bada.

— Ciekawy las — mruknął Bado i też zbliżył się do napuchłego u dołu pnia.

— Tar-don-to… — usłyszał jeszcze i jednym susem skoczył za drzewo.

Chwilę stał zaczajony, gotowy do błyskawicznej reakcji na oznakę zbliżania się nieznanej istoty, lecz w lesie panowała cisza. Kilkakrotnie wydało mu się, że słyszy szmer skradających się kroków. Gdzieś zaszeleściły poruszone gałęzie. Kroki oddaliły się. Zacisnął palce na rękojeści blastera, nabrał w płuca haust przesyconego tlenem powietrza i pobiegł przed siebie.

Starał się zatoczyć szerokie półkole i wyjść z lasu wprost na swój statek. Na szczęście odległości między poszczególnymi pniami były duże i mógł rozwinąć całą szybkość. Sadził więc wyciągniętym kłusem mając nadzieję, że jako były średniodystansowiec zdoła wyrównać szanse ich obu, zachwiane przez to, że jego rakieta stała jednak dalej od lasu. Po części mu się to udało, w każdym bądź razie, gdy wypadł spomiędzy drzew, tamtego jeszcze nie było. Pomknął prosto jak strzelił do wznoszącej się na szeroko rozstawionych amortyzatorach rakiety. Po drodze płoszył z kwiatów roje brzęczących owadów i rozbijał w lotne obłoczki kłębki puchu podobne do ziemskich dmuchawców.

Kiedy dotarł wreszcie do rakiety i odwrócił na chwilę głowę, zobaczył, jak zamyka się klapa włazu na statku stojącym bliżej lasu. Wskoczył na pomost rakietowego wyciągu i po chwili był już pod osłoną pancerza rakiety. Szybko dostał się do kabiny nawigacyjnej i całym ciałem upadł na klawisze pulpitu. Łokciem wcisnął taster uruchamiający system obrony, uderzeniem kciuka włączył ekran zewnętrznego śledzenia i osunął się na fotel pilota. Nareszcie mógł odetchnąć.

Tymczasem jego statek jakby ożył na nowo. Silniki zaczęły pulsować, przygotowane do natychmiastowej zmiany pozycji w wypadku ataku. Równocześnie system obrony rozwinął na kilkadziesiąt metrów ekrany anihilacyjne i podał do kabiny sygnał gotowości przejścia do działań zaczepnych. Bado otarł z czoła perliste krople potu i naprowadził zewnętrzne kamery na obcy statek. Tajemnicza rakieta również stała nieruchomo jak szary, stalowy obelisk. Ale były to tylko pozory martwoty. Bado wiedział, że „tamten” też czeka.

Przybliżył twarz do ekranu. Nad łąką polatywały jeszcze białe pyłki, a w trawie widać było wyraźne ślady, które pozostawił przybiegając z lasu.

Otworzył znajdującą się tuż nad pulpitem szafkę z przedmiotami pierwszej pomocy na wypadek nieprzewidzianych komplikacji zwiadu i wyciągnął z niej kilka opasłych tomów. Zaczął niecierpliwie przerzucać stronice. Na grzbietach książek złociły się tłustym drukiem wybite tytuły: „Intelligent Life in Space”, „Mietodika nałażdienija swiazi s suszczestwami drugowo intiellekta” oraz „Lyncos, Desing of a Language for Cosmic Intercourse”. Bado miał nadzieję, że zdoła naprawić popełnione dotąd błędy.