Выбрать главу

Łączę wraży szacunku i nadziei

Karol Steinmacher

EUIXIS VV

Robert Sheckley

ŚWIAT NASZYCH PRAGNIEŃ

The Word of Heart’s Desire

Mister Wayne doszedł do końca długiej, sięgającej mu do ramienia hałdy szarego gruzu i zobaczył sklep światów. Wyglądał dokładnie tak, jak mu go znajomi opisali: mała szopa zbudowana z odpadków drewna, części samochodów, kawałków blachy i kilku rzędów kruszących się cegieł, zapacykowana wodnistą niebieską farbą.

Obejrzał się za siebie, na ścieżkę wśród ruin, żeby się upewnić, czy nikt go nie śledzi. Mocniej ścisnął pod pachą swoją paczkę, potem, przestraszony nieco własną odwagą, otworzył drzwi i wśliznął się do środka.

— Dzień dobry! — odezwał się właściciel.

On też wyglądał dokładnie tak, jak go opisano: wysoki, stary człowiek o chytrze zmrużonych wąskich oczach i opuszczonych kącikach ust. Nazywał się Tompkins. Siedział w starym bujanymi fotelu, na którego poręczy przycupnęła niebieskozielona papuga. W sklepiku znajdowało się jeszcze jedno krzesło i stół. Na stole leżała zardzewiała strzykawka.

— Dowiedziałem się o pańskim sklepie od przyjaciół — powiedział mister Wayne.

— Zatem zna pan cenę — powiedział Tompkins. — Przyniósł pan?

— Tak — odpowiedział mister Wayne, podnosząc swoją paczkę, — Cały mój majątek. Ale najpierw chciałbym o coś zapytać.

— Oni zawsze chcą o coś zapytać — powiedział Tompkins do papugi, która mu odmrugnęła. — Proszę bardzo, niech pan pyta.

— Chcę wiedzieć, co się dzieje naprawdę.

Tompkins westchnął. — Dzieje się tak: daję panu zastrzyk, po którym pan zasypia. Potem za pomocą pewnych urządzeń, które mam na zapleczu, uwalniam pańską świadomość.

Tompkins uśmiechnął się po tych słowach i jego milcząca papuga również jakby się uśmiechnęła.

— I co dalej? — spytał mister Wayne.

— Pańska wyzwolona z ciała świadomość może wybierać spośród niezliczonej liczby możliwych światów, jakie Ziemia odrzuca w każdej sekundzie swego istnienia.

Tompkins siedząc w swoim fotelu uśmiechnął się szerzej i mówił dalej z wyraźnym zapałem.

— Tak, mój przyjacielu, pewnie pan tego nie podejrzewał, ale nasza udręczona Ziemia, od momentu kiedy wyłoniła się z ognistego łona Słońca, pozostawia za sobą bez przerwy alternatywne światy. Nieskończona liczba światów biorących swój początek z małych i wielkich wydarzeń, każdy Aleksander i każda ameba tworzą światy, podobnie jak fale, które rozchodzą się po stawie niezależnie od tego, czy wrzucimy do niego mały czy duży kamień. Czyż wszystkie przedmioty nie rzucają cienia? Otóż, mój przyjacielu, Ziemia jest czterowymiarowa, rzuca więc trójwymiarowe cienie; w każdym momencie swego istnienia rzuca swoje materialne odbicia. Miliony, miliardy światów! Bezmiar światów! I pańska wyzwolona przeze mnie świadomość będzie mogła wybrać, któryś z tych światów i pobyć w nim przez jakiś czas.

Mister Wayne nie mógł uwolnić się od niepokojącego uczucia, że Tompkins przypomina naganiacza sprzed cyrkowej budy, obiecującego nie istniejące cuda. Ale mister Wayne przypomniał sobie, że za jego życia zdarzyły się już rzeczy, w które nigdy by nie uwierzył. Nigdy! Niewykluczone więc, że cuda, o których mówił Tompkins, też są możliwe.

— Znajomi mówili mi także… — zaczął mister Wayne.

— Że jestem pospolitym oszustem?

— Niektórzy z nich robili takie aluzje — powiedział mister Wayne ostrożnie — ale ja nie chcę się uprzedzać. Mówili też…

— Domyślam się, co mówili pańscy obleśni przyjaciele. Powiedzieli panu o spełnianiu życzeń. Czy chciałby się pan dowiedzieć czegoś na ten temat?

— Tak. Mówili mi, że wszystko czego zapragnę, wszystko co chciałbym…

— Zgadza się — powiedział Tompkins. — To jest zasada wszystkiego. Istnieje nieskończona liczba światów, spośród których może pan wybierać. Pańska świadomość kieruje się w wyborze wyłącznie pragnieniami. Pańskie najskrytsze pragnienia są jedyną rzeczą, jaka się liczy. Jeżeli marzył pan potajemnie o morderstwie…

— Ależ skąd! — przerwał mister Wayne.

— …znajdzie się pan w świecie, gdzie będzie pan mógł mordować, gdzie będzie pan mógł pławić się we krwi, przewyższyć markiza De Sade, Nerona czy kogoś tam jeszcze, kto jest pańskim bożyszczem. Albo przypuśćmy, że pożąda pan władzy. Wówczas wybierze pan świat, gdzie będzie pan bogiem, w przenośni i dosłownie. Krwiożerczym Juggernautem na przykład, lub mądrym Buddą.

— Nie sądzę, abym…

— Są też inne pragnienia. Wszystkie nieba i wszystkie piekła staną przed panem otworem. Nieokiełznana rozpusta. Obżarstwo, pijaństwo, miłość, sława — wszystko czego pan zechce.

— Zdumiewające! — powiedział mister Wayne.

— Tak — zgodził się Tompkins. — Oczywiście ta krótka lista nie wyczerpuje wszystkich możliwości, wszystkich kombinacji i odmian pragnień. Przecież może pan także wybrać proste, spokojne, sielankowe życie na jakiejś południowej wyspie wśród wyidealizowanych krajowców.

— To już jest bardziej do mnie podobne — powiedział mister Wayne z nieśmiałym uśmiechem.

— Ale kto wie? Pan sam może nie znać swoich prawdziwych pragnień. Można nawet pragnąć własnej śmierci.

— Czy to się często zdarza?

— Od czasu do czasu.

— Ja nie będę chciał umrzeć.

— To są rzadkie przypadki — powiedział Tompkins patrząc na paczkę mister Wayne’a.

— Pan wie najlepiej… Ale skąd mam wiedzieć, czy to wszystko dzieje się naprawdę? Cena jest niezwykle wysoka: cały mój majątek. A pan może dać zwyczajny zastrzyk, po którym będę miał sny. Cały mój majątek za jeden zastrzyk heroiny i dużo wielkich słów!

Tompkins uśmiechnął się uspokajająco. — Przeżycie nie będzie miało nic wspólnego z widzeniem narkotycznym ani ze snem.

— Jeżeli to prawda — spytał mister Wayne odważnie — to dlaczego nie mogę pozostać w wymarzonym przez siebie świecie na zawsze?

— Pracuję nad tym — powiedział Tompkins. — Dlatego właśnie biorę tak drogo, że potrzebne mi są materiały do doświadczeń. Chcę znaleźć sposób, żeby przejście było trwałe. Jak na razie nie udało mi się przeciąć pępowiny, która łączy człowieka z jego własną Ziemią i przyciąga go do niej z powrotem. Nawet najwięksi mistycy nie potrafili tej sztuki dokonać inaczej niż przez śmierć. Ale mimo to nie tracę nadziei.

— Byłoby to wspaniałe, gdyby się panu udało — wtrącił mister Wayne uprzejmie.

— Tak, niewątpliwie! — zawołał Tompkins z niespodziewanym wybuchem entuzjazmu. — Wtedy moja nędzna buda stanie się bramą do raju. Operacja nie będzie nic kosztować, będzie dostępna dla wszystkich! Każdy będzie mógł przenieść się na Ziemię, jaką sobie wybierze, taką, która mu naprawdę odpowiada, pozostawiając ten przeklęty świat szczurom i karaluchom…

Nagle Tompkins urwał w pół zdania i powiedział znowu z lodowatym spokojem. — Obawiam się, że dałem wyraz swoim uprzedzeniom. Na razie nie umiem zapewnić ostatecznej ucieczki z tego świata, w każdym razie takiej, która nie pociągałaby za sobą śmierci. Może nigdy mi się to nie uda. Jak dotychczas mogę panu zaproponować jedynie wakacje, zmianę, posmak innego świata i spojrzenie na własne pragnienia. Cenę pan zna. W razie niepowodzenia wszystko zwracam.

— To bardzo ładnie z pańskiej strony — powiedział mister Wayne zupełnie szczerze. — Ale jest jeszcze inna sprawa, o której wspominali mi znajomi: dziesięć lat życia.