— Na tym piętrze mamy średnio 6,2 dzieci na jedną rodzinę — mówi Mattern. — Jest to najniższa średnia w całym gmachu. Przyznaję to ze wstydem. Ludzie na wysokich stanowiskach wyraźnie źle się rozmnażają. W Pradze mają takie jedno piętro — chyba 117 — gdzie średnia wynosi 9,9 na rodzinę. Czy to nie wspaniałe?
— Czy pan to mówi z ironią? — pyta Gortman.
— Bynajmniej!
Mattern czuje, jak go zalewa fala uniesienia.
— My kochamy dzieci. Popieramy wielki przyrost. Chyba pan sobie zdawał z tego sprawę, zanim pan wyruszył na objazd tych…
— Tak, tak — mówi skwapliwie Gortman. — Byłem w pełni świadom ogólnej dynamiki kulturalnej. Ale sądziłem, że może pańskie osobiste odczucie…
— Jest sprzeczne z normą?! To, że jestem po trosze naukowcem, nie upoważnia pana do opinii, że dezaprobuję własny system kulturalny.
— Proszę mi wybaczyć tę implikację. I proszę nie myśleć, że jestem przeciwny waszym zasadom, chociaż świat wasz jest mi bardzo obcy. Błogosław Boże, nie kłóćmy się, Charles.
— Błogosław Boże, Nicanor. Nie chcę, aby pan uważał, że jestem przewrażliwiony.
Uśmiechają się do siebie. Mattern jest zły, że okazał rozdrażnienie. Gortman mówi:
— Ilu mieszkańców liczy 799 piętro?
— 805 osób, o ile się orientuję.
— A Szanghaj?
— Około 35 000.
— A cała Monada 116?
— 881 000.
— W tej konstelacji domów znajduje się pięćdziesiąt monad, prawda?
— Tak.
— To daje łącznie około 40 milionów mieszkańców — stwierdza Gortman. — Czyli tylko trochę więcej niż cała ludność Wenus. Ciekawe!
— A to przecież nie jest największa konstelacja — głos Matterna wibruje dumą. — Sansan i Boswash są większe! W Europie jest kilka jeszcze większych — Berpar, Wienbud… A planuje się jeszcze więcej!
— Całkowite zaludnienie wynosi zatem?…
— 75 miliardów! — krzyczy Mattern. — Błogosław Boże! Nigdy jeszcze nie było czegoś podobnego! Nikt nie głoduje! Wszyscy są szczęśliwi! Pełno wolnej przestrzeni! Bóg był dla nas łaskawy, Nicanor!
Przerwał, gdy zbliżyli się do drzwi z numerem 79315.
— Oto mój dom. Wszystko, co moje, jest także twoje, drogi gościu.
Wchodzą.
Mieszkanie Matterna jest całkiem przyzwoite. Ma prawie 90 m2 przestrzeni użytkowej. Zwijana platforma sypialna składane łóżka dziecinne i łatwo przestawialne meble. Praktycznie pokój jest zupełnie pusty. Ekran i informator zajmują dwuwymiarowe przestrzenie ścian, tam gdzie niegdyś zawsze stał telewizor, regał z książkami, biurko, szafki i inne graty. Widne i przestronne pomieszczenie, w sam raz dla tak nielicznej, sześcioosobowej rodzinki.
Dzieci nie poszły jeszcze do szkoły. Principessa zatrzymała je w domu, aby zobaczyły gościa, są więc nieco podniecone. W chwili gdy Mattern wchodzi do mieszkania, Sander i Indra biją się o ukochaną zabawkę — generator snów. Mattern jest zdumiony. Konflikt w domu? Dzieci walczą po cichu, aby matka nic nie zauważyła. Sander kopie siostrę w goleń. Indra, krzywiąc się niemiłosiernie, drapie brata po twarzy.
— Boże pobłogosław — mówi Mattern ostro. — Ktoś tu, zdaje się, chce pójść do zsypu, co?
Dzieci nieruchomieją z rozdziawionymi ustami. Zabawka pada na podłogę. Wszyscy stają na baczność. Principessa podnosi głowę i odgarnia ręką kosmyk czarnych włosów, który opadł jej na oczy; była tak zajęta najmłodszym dzieckiem, że nawet nie słyszała, jak weszli.
— Konflikt rodzi bezpłodność — mówi Mattern. — Przeproście się zaraz.
Indra i Sander całują się i uśmiechają do siebie. Indra potulnie podnosi zabawkę i wręcza ją Matternowi, a ten podaje ją najmłodszemu synowi, Marxowi. Wszyscy patrzą teraz na gościa. Mattern mówi:
— Co moje to twoje.
Przedstawia wszystkich po kolei: żona, dzieci. Konflikt nieco go rozdrażnił, ale uspokaja się, gdy Gortman wyjmuje cztery małe pudełeczka i rozdaje je dzieciom. Zabawki. Błogosławiony gest. Mattern wskazuje na zwiniętą platformę sypialną.
— Tu śpimy. Wystarczy miejsca na troje. Myjemy się w oczyszczaczu, o tutaj. Czy pan lubi odosobnienie przy wydalaniu?
— Tak, oczywiście.
— Naciśnie pan ten guzik, który uruchamia zasłonę. Wydalamy tutaj. Mocz tu, a kał tu. Wszystko się reprodukuje, rozumie pan. Oszczędny z nas ludek, tutaj, w monadach, proszę pana.
— Naturalnie — mówi Gortman.
— Czy życzy pan sobie — mówi Principessa — abyśmy używali zasłony przy wydalaniu? Wiem, że niektórzy zabudynkowcy wyraźnie tego sobie życzą.
— Nie chciałbym w niczym naruszać waszych zwyczajów — mówi Gortman.
Mattern uśmiecha się.
— Jesteśmy, oczywiście, społeczeństwem należącym do kultury poodosobnieniowej. Ale wcale nam nie przeszkadza nacisnąć guzik, jeżeli…
Zająknął się.
— Na Wenus nagość chyba nie jest tabu, prawda? Mam na myśli to, że jest tylko ten jeden pokój, więc…
— Potrafię się dostosować — zapewnia Gortman. — Wyćwiczony socjokomputator musi umieć się dostosować.
— Tak, tak, oczywiście — przyznaje Mattern i śmieje się nerwowo.
Principessa przeprasza gościa, że musi się na chwilę wyłączyć z rozmowy i wysyła do szkoły dzieci, tulące wciąż do siebie nowe zabawki.
— Przepraszam — mówi Mattern — że jestem taki drobiazgowy, ale muszę poruszyć temat pańskich uprawnień seksualnych. Będziemy spali we trójkę na tej samej platformie. Oboje z żoną jesteśmy do pańskiej całkowitej dyspozycji. Unikanie frustracji jest podstawową zasadą takiej społeczności, jak nasza. Czy zna pan nasz zwyczaj przechadzek nocnych?
— Obawiam się, że…
— W Monadzie 116 żadne drzwi nie są zamykane. Nikt nie posiada żadnych przedmiotów wartościowych i jesteśmy bardzo wyrobieni społecznie. Mamy zwyczaj wchodzić nocą do innych mieszkań. W ten sposób stale zmieniamy partnerów; żony zwykle pozostają w domach, a wędrują mężowie, chociaż nie jest to absolutnie regułą. Każdy z nas ma zawsze dostęp do każdego innego dorosłego członka naszej społeczności.
— Dziwne — mówi Gortman. — Sądziłem, że w społeczeństwie, gdzie jest tak dużo ludzi, winien się raczej rozwinąć przesadny kult odosobnienia, a nie przesadna swoboda.
— W pierwszych latach istnienia monad tendencje odosobnienia miały wielu zwolenników. Z czasem wygasły one całkowicie. Niech nam Bóg błogosławi! Unikanie frustracji jest naszym naczelnym celem, w przeciwnym bowiem razie narastałyby napięcia. Odosobnienie równa się frustracji.
— Może pan więc pójść do każdego pokoju w tym olbrzymim gmachu i spać z…
— Nie w całym gmachu — przerwał Mattern. — Tylko w Szanghaju. Jesteśmy przeciwni pozamiejskim przechadzkom nocnym. — Zachichotał cicho. — Nałożyliśmy na siebie kilka drobnych restrykcji. To po to, aby nam wolność nie obrzydła.
Gortman patrzy na Principessę. Ma przepaskę na biodrach i metalową czaszę na lewej piersi. Jest szczupła ale przepysznie zbudowana i mimo że macierzyństwo skończyło się już dla niej bezpowrotnie, nic nie straciła z wdzięku młodości. Mattern mimo wszystko jest z niej bardzo dumny.
— Czy możemy już iść na obchód gmachu? — zapytuje.
Wychodzą. Gortman już w drzwiach kłania się z wdziękiem Principessie. Na korytarzu gość mówi:
— Widzę, że pańska rodzina jest nieco mniej liczna, niż to przewiduje norma.
Jest to skandalicznie niegrzeczne stwierdzenie, ale Mattern wykazuje maksimum wyrozumiałości dla tego faux pas.