Jajeczko włożył Pombernack do inkubatora, boż nie można było już anulować zapłodnienia. Rozwój embrionalny w retorcie biegnie zwykle około dwu tygodni, potem embrion obumiera. Trzebaż było trafu, że akurat wtedy amerykańska Liga do Walki z Ektogenezą uzyskała po serii procesów zwycięski wyrok, mocą którego wszystkie jajeczka znajdujące się w laboratorium zajął komornik sądowy, zaczem anonsami prasowymi przystąpiono do poszukiwania litościwych niewiast, które by się zgodziły służyć za tak zwane matki donosicielki. Na apel zgłosiło się sporo kobiet, a wśród nich też owa Murzynka — ekstremistka, która, godząc się donosić płód, nie miała pojęcia o tym, że za cztery miesiące będzie wplątana w zamach na składnicę soli kuchennej, będącą własnością firmy Nudlebacker Corporation. Murzynka należała bowiem do zgrupowania aktywnych obrońców środowiska, które sprzeciwiało się budowie centrali atomowej w Massachusetts, a kierownictwo tego zgrupowania nie ograniczało się do akcji propagandowej, lecz pragnęło zniszczyć skład soli dlatego, ponieważ z soli tej wydobywa się elektrolityczną metodą czysty sód, służący za cieplny wymiennik reaktorom, dostarczającym energii dla turbin i dynamomaszyn. Co prawda reaktor, który miał być zbudowany w Massachusetts, obywał się bez sodu metalicznego, był bowiem stosem na szybkich neutronach, z nowym wymiennikiem, a firma, która ten nowy wymiennik produkowała, mieściła się w Oregonie i nosiła nazwę Muddlebacker Corporation; co do soli, którą zniszczono, to nie była kuchenna, lecz potasowa, przeznaczona na sztuczny nawóz. Proces Murzynki wlókł się po instancjach, jako że miał dwie wersje — oskarżenia i obrony. Prokuratura utrzymywała, że szło o zamach na własność rządu federalnego, bo liczy się plan sabotażu oraz premedytowana intencja, a nie przypadkowe omyłki w wykonaniu; obrona natomiast stała na stanowisku, iż był to akt nadpsucia i tak zatęchłego nawozu, stanowiącego własność prywatną, więc kompetentny miał być sąd stanowy, a nie jurysdykcja federalna. Murzynka pojmując, że tak czy owak przyjdzie jej wydać na świat dziecko w więzieniu, chcąc oszczędzić tego maleństwu, zrzekła się kontynuacji macierzyństwa na rzecz nowej filantropki, którą była kwakierka Seabury. Kwakierka, aby się nieco rozerwać, w szóstym dniu ciąży udała się do Disneylandu na wycieczkę łodzią podwodną w tamtejszym superakwarium. Łódź uległa awarii i choć wszystko dobrze się skończyło, pani Seabury poroniła z wrażenia. Wcześniaka udało się jednakowoż uratować. Ponieważ była nim brzemienna tydzień, trudno uznać ją za pełną matkę — stąd ułamkowa kwalifikacja. Potem trzeba było zjednoczonej działalności śledczej dwóch wielkich agencji detektywistycznych, żeby dojść stanu rzeczywistego, tak co do ojcostwa, jak co do macierzyństwa. Postępy nauki zlikwidowały bowiem starą zasadę prawa rzymskiego, iż mater semper certa est. Dla porządku dodam, że zagadką pozostała płeć profesora, podług nauki bowiem z dwóch komórek żeńskich powinna by powstać kobieta. Skąd przyplątał się chromosom płci męskiej, nie wiadomo. Słyszałem od emerytowanego pracownika Pinkertona, który był w Lamblii na safari, że w płci Dońdy nie ma zagadki, albowiem w trzecim oddziale laboratorium Pombernacka dawano szkiełka podstawowe do lizania żabom.
Profesor spędził dzieciństwo w Meksyku, potem naturalizował się w Turcji, gdzie przeszedł z wyznania episkopalnego na buddyzm Zen, a zarazem ukończył trzy fakultety, wreszcie wyjechał do Lamblii, by objąć na kułaharskim uniwersytecie katedrę śwarnetyki.
Jego właściwym fachem było projektowanie fabryk brojlerów, ale gdy przeszedł na buddyzm, nie mógł znieść świadomości mąk, jakim poddaje się w takich fabrykach kurczęta. Podwórko zastępuje im plastykowa siatka, słońce — lampa kwarcowa, kwokę — mały bezwzględny komputer, a swobodne dziobanie — pompa ciśnieniowa, ładująca im żołądki papką z planktonu i mączki rybnej.
Przygrywa im muzyka z taśm, zwłaszcza uwerturami Wagnera, budzi bowiem panikę. Kurczaki poczynają trzepotać skrzydełkami, a to powoduje rozrost mięśni piersiowych, kulinarnie najważniejszych. Bodaj że Wagner był ostatnią kroplą, co przepełniła czarę. W tych Oświęcimiach drobiu, jak mawia profesor, nieszczęsne stworzenia poruszają się w miarę rozwoju wraz z taśmą, do której są przymocowane, aż do końca transportera, gdzie nie ujrzawszy w życiu ani skrawka błękitu czy szczypty piasku, ulegają dekapitacji, rosolizacji i zapuszkowaniu. Ciekawe, jak motyw puszki konserwowej powraca w mych wspomnieniach.
Toteż gdy bawiąc w Stambule profesor otrzymał depeszę treści: Will you be appointed professor of svarnetics at kulałiarian unwersity ten kilodollars yearly answer please immediately colonel Droufoutou Lamblian Bamblian Dramblian security police — odwrotnie wyraził zgodę, wychodząc z założenia, że o tym, czym jest śwarnetyka, dowie się na miejscu, a jego trzech dyplomów starczy dla wykładania każdej ścisłej dyscypliny. W Lamblii wyjawiło się, że o pułkowniku Drufutu nikt już nawet nie pamięta. Indagowani pokrywali zmieszanie lekkim pokasływaniem. Ponieważ kontrakt był podpisany, a zrywając umowę nowy rząd musiałby wypłacić Dońdzie trzyletnie pobory, dano mu katedrę. Nikt nie nagabywał profesora o jego przedmiot, studentów miał niewielu, więzienia były pełne, jak to po zamachu stanu, a w jednym przebywał zapewne człowiek, który wiedział, czym jest śwarnetyka. Dońda szukał tego hasła po wszystkich encyklopediach, ale daremnie. Jedyną pomocą naukową, jaką dysponował uniwersytet w Kulahari, był jak z igły nowy komputer IBM, dar UNESCO. Toteż idea wykorzystania tak cennej aparatury sama się napraszała.
Co prawda decyzja ta nie posunęła problemu daleko naprzód. Zwykłej cybernetyki nie mógł Dońda wykładać — byłoby to sprzeczne z umową. Najgorsze, wyjawił mi, gdyśmy wiosłowali, póki można było odróżnić kłodę drzewa od krokodyla, stały się godziny samotności w hotelu, kiedy łamał sobie głowę nad śwarnetyką. Na ogół pierwej powstaje nowy kierunek badań, a potem kuje się dlań nazwę — on natomiast miał nazwę bez przedmiotu. Długo wahał się między różnymi możliwościami, aż oparł się na tym niezdecydowaniu. Uznał, że nową gałąź wiedzy objawia słowo „między”. Czyż nie nadszedł czas utworzenia fachu interdyscyplinarnego, który zajmie się stykami wszystkich innych? W doniesieniach, przeznaczonych dla pism europejskich, używał zrazu terminu „interystyka”, a jej adeptów jęło się pospolicie zwać „międzakami”. Lecz właśnie jako twórca śwarnetyki zdobył Dońda znaczną — niestety — ujemną sławę.
Nie mógł zajmować się stykami wszystkich specjalności — i tu pośpieszył mu z pomocą przypadek. Ministerstwo Kultury przyobiecało dotacje tej z katedr, która badaniami nawiąże do własnych tradycji kraju. Dońda obrócił ów warunek w niemałą korzyść. Postanowił bowiem badać pogranicze racjonalizmu i irracjonalizmu. Zaczął skromnie, od matematyzacji rzucania uroku. Szczep lambijski Hottu Wabottu od wieków praktykował prześladowanie wrogów in ef figle. Podobiznę wroga, przekłutą drzazgami, dawano do spożycia osłu: jeśli osioł się udławił, był to dobry omen, oznaczający rychłą śmierć wroga. Dońda wziął się więc do cyfrowego modelowania wrogów, osłów, drzazg, itd. Tak doszedł sensu śwarnetyki. Okazało się, że jest ona skrótem angielskiego zdania Stochastic Verification of Automatised Rules of Negatwe Enchantment, czyli stochastyczna weryfikacja zautomatyzowanych reguł rzucania złych uroków. Angielska Naturę, do której posiał artykuł o śwarnetyce, zamieściła go w rubryce Curiosa, w wyimkach, opatrzonych szkalującym komentarzem. Komentator Naturę nazwał Dońdę cyberszamanem, imputując mu, że nie wierzy w to, co robi, jest więc — taki był domyślny wniosek — zwykłym oszustem. Dońda znalazł się w nader niewygodnej sytuacji. Nie wierzył w czary i nie utrzymywał w doniesieniu, jakoby dawał im wiarę, lecz nie mógł tego publicznie wyjawić, bo właśnie przyjął podsunięty przez ministerstwo rolnictwa projekt optymizacji czarów przeciw suszy i szkodnikom zbóż. Nie mogąc ani odciąć się od magii, ani do niej przyznać, znalazł wyjście w charakterze śwarnetyki jako studium INTER — dyscyplinarnego. Postanowił trwać między magią i nauką! Jeśli krok ten wymusiły na profesorze okoliczności, faktem jest, że właśnie wtedy wstąpił na drogę największego odkrycia całej ludzkiej historii.