— Masz chyba rację… Teraz widzę, że dałem się wrobić w paskudną sprawę. Teraz rozumiem, co miał na myśli ten major z Kosmopolu, kiedy powiedział, że macie tylko jedną szansę uzyskania przewagi… Tą szansą miał być pewnie młody Binx. Major powiedział jeszcze, że tej szansy na pewno wam nie da. Widocznie ma tego człowieka u siebie, pod dobrą opieką. A zatem pozostaje im tylko użycie siły, o ile wy, oczywiście, nie zechcecie dobrowolnie wydać Binxa.
— To jest nasza ostatnia karta w tej grze. Możemy zrobić to w każdej chwili i odpowiadać jedynie za porwanie. Kodeks nie jest tu zbyt surowy, a nie udowodnią nam nic ponadto — powiedział Aldez, pochmurniejąc wyraźnie. — Ale dość tych rozważań. Heron, odprowadź go i zamknij dobrze.
IV
Jan raz jeszcze przetrawiał wszystko, co zdołał sklecić z domysłów i strzępków informacji, jakie wyłowił z rozmów przeprowadzonych na stacji. Szajka Aldeza najwyraźniej traciła szansę. Ich plany, pomyślane jako błyskawiczna akcja, dawały dobre perspektywy powodzenia. Niespodziewane przeciągnięcie się sprawy kładło ją zupełnie. Aldez przegrywał wyścig z czasem, ponieważ stary Molton okazał się człowiekiem twardym i zawziętym. Teraz nawet próby torturowania Moltona przyniosłyby Aldezowi więcej szkody, niż pożytku, bo stanowiłyby dodatkowe obciążenie przed sądem.
Teraz, bardziej niż kiedykolwiek, Aldezowi musi zależeć na tym, by nie zostawiać za sobą krwawych śladów. Myśl o tym pozwoliła Janowi odprężyć się nieco i przespać spokojnie. Kiedy się obudził, nowa myśl zepsuła mu ten dobry nastrój. Rozmyślając nadal nad celem, w jakim wysłano go tutaj, uprzytomnił sobie, że być może major chciał w ten sposób zdobyć świadka zamiarów Aldeza, aby przed sądem oskarżyć go nie tylko o porwanie kosmolotu… Jako tego drugiego po Moltonie świadka, Aldez mógłby chcieć pozbyć się Jana. Ostatecznie nie ma żadnego dowodu na to, że Jan dotarł do Arthemis… Całe śledztwo oparłoby się na zeznaniach Moltona, a to zbyt mało dla skrupulatnego sądu.
„Ale, wreszcie, major gwarantował mi w pewnym sensie bezpieczeństwo!” — pocieszył się Jan i zaczął rozmyślać, co by tu jeszcze powiedzieć Aldezowi, by do reszty zmącić jego i tak już zachwianą wiarę w sukces jego planów.
Raz jeszcze wrócił myślą do tej sprawy sprzed lat pięćdziesięciu. W miarę jak o tym rozmyślał, coraz to nowe strzępy informacji, napływające z jakichś zakamarków pamięci, uzupełniały obraz tamtych wydarzeń.
W kilka lat po podpisaniu układu o powszechnym i całkowitym rozbrojeniu, zniszczono, rozmontowano i unieszkodliwiono wszelkie środki masowego rażenia, głowice nuklearne, rakiety dalekiego zasięgu, wyrzutnie, miny atomowe… Jak wyrzut sumienia ludzkości pozostały jeszcze tylko te najgroźniejsze, najpotworniejsze w swych założeniach środki zniszczenia: najnowsza, tajemnicza i straszliwa broń, zwana potocznie „bronią D”, od słowa „dezintegracja”. Broń ta, której działanie opierało się na anihilacji materii, nie została nigdy nawet wypróbowana, jednak nikt nie miał wątpliwości co do jej koszmarnych skutków. Jak mówiono, sami twórcy tej broni przerazili się swego dzieła.
Jak wynikało ze skąpych informacji, które przeciekły do publicznej wiadomości, bomby „D” mogły samodzielnie pokonywać praktycznie dowolne odległości, korzystając z energii napędowej pochodzącej z anihilacji zawartego w nich ładunku stabilizowanej antymaterii. Mogły służyć jako pociski transkontynentalne, jako bomby orbitalne… Ich siła rażenia przekraczała wielokrotnie to, co osiągnięto kiedykolwiek: mogły służyć do niszczenia całych krajów, być może nawet i kontynentów. Trzeba przyznać, że jedyną wprawdzie, ale za to decydującą korzyścią wynikającą z tego szatańskiego wynalazku było właśnie przyśpieszenie pełnego rozbrojenia…
W ogłoszonym wówczas komunikacie Międzynarodowej Komisji Rozbrojenia odnotowano:
— „Broń — «D», w ilości 372 jednostek, ze względu na swe właściwości jest z natury rzeczy niezniszczalna i nie istnieje żaden sposób jej unieszkodliwienia lub wykorzystania w innych, niż niszczycielskie, celach. Z uwagi na to, wymienione jednostki broni «D» zostaną zabezpieczone w sposób specjalny w terminie późniejszym. O dokonaniu tego społeczeństwo zostanie poinformowane osobnym komunikatem”.
Komunikat ów ukazał się w kilka lat później. Brzmiał mniej więcej tak:
„Dokonano zabezpieczenia ostatnich 372 jednostek broni masowego rażenia. Broń ta została ukryta na powierzchni Księżyca. Operacja taka okazała się najkorzystniejsza z punktu widzenia bezpieczeństwa. Bez ingerencji człowieka broń ta nie zagraża w żadnym stopniu mieszkańcom Ziemi oraz osobom przebywającym na Księżycu.
Ze względu na bezpieczeństwo i zachowanie w tajemnicy miejsca ukrycia tej broni, operację przeprowadzono przy użyciu zdalnie sterowanych maszyn roboczych, którymi kierowali trzej przedstawiciele różnych armii, wybrani spośród kadry oficerskiej i podoficerskiej. Ich nazwiska i podpisy figurują pod protokołem, wieńczącym chlubne dzieło powszechnego rozbrojenia. Są to: major Davis Kerman, starszy sierżant Jack Molton i kapral Wiktor Dali.
Po podpisaniu protokołu, wymienione osoby zostały zaprzysiężone i zobowiązane do zachowania tajemnicy w sprawach związanych z przeprowadzoną operacją. Sporządzono formalne akty zgonu trzech uczestników akcji, którzy następnie otrzymali dokumenty opiewające na inne nazwisko i dane personalne dla uniknięcia komplikacji w ich życiu prywatnym, wynikających z możliwości wywierania na nich jakichkolwiek nacisków, zmierzających do wydobycia z nich tajemnicy.
W ten sposób zakończona zostaje ostatecznie sprawa unieszkodliwienia broni «D», która spoczywać będzie po wiek wieków pod powierzchnią księżycowego gruntu”.
Jan nie pamiętał oczywiście dokładnej treści tych komunikatów, ale to, co zdołał sobie przypomnieć, wystarczyło dla wyprowadzenia stąd dalszych konsekwencji; posiadłszy broń „D”, banda Aldeza mogłaby trzymać w szachu cały glob ziemski. Aldez był bez wątpienia szaleńcem, planując tak potworne przedsięwzięcie. W szaleństwie swym jednak mógłby posunąć się dowolnie daleko…
Jan postanowił podtrzymywać w umyśle Aldeza gasnącą nadzieję powodzenia, licząc, iż w ten sposób uśpi jego czujność. Przecież Kosmopol musi wreszcie zacząć działać! Sprawa na pozór utknęła na martwym punkcie, ale Jan usilnie wierzył, że coś się wreszcie stanie.
— Słuchaj — powiedział, gdy Aldez zajrzał do jego pokoju. — Myślę, że jesteś górą. Przemyślałem sobie wszystko. Jeśli cokolwiek powiem, to nie z sympatii dla ciebie, ani też nie dlatego, aby poprzeć twoje zamierzenia. To wynik czystej kalkulacji. Musisz mi jednak zagwarantować bezpieczeństwo.
— Zgoda. Jakich chcesz gwarancji?
— Jeśli to, co powiem, będzie dla ciebie prawdopodobne i dające się sprawdzić, pozwolisz mi stąd odjechać. Masz Moltona, to ci wystarczy. Rozgrywaj sobie z Kosmopolem swoją grę nerwów. Ja wyłączę się z tej sprawy.
— Pomyślimy o takiej możliwości — powiedział Aldez wykrętnie.
— Więc dobrze. Ostatecznie nie mam nic do stracenia. Miałem jeszcze jedno zadanie: uprzedzić Moltona, by nie zdziwił się, gdy tutaj zjawi się jego wnuk.