SWIFT: (Głos z wiszącego na ścianie głośnika): — Słyszę.
FRANKENSTEIN: — Obudź ją. Muszę ją zbadać.
SWIFT: — Kukuryku!
Słychać, jak na dole aparatura zaczyna szybciej pracować. Sylwia otwiera oczy, rozkosznie oszołomiona.
SYLWIA (Do Frankensteina): — Dzień dobry, Norbert.
FRANKENSTEIN: — Jak się czujesz?
SYLWIA: — Tak jak zawsze, kiedy się budzę, cudownie, trochę tak jakby mnie kołysały fale. Gloria! Jak się masz!
GLORIA: — Dzień dobry.
SYLWIA: — Doktor Little! Został pan na jeszcze jeden dzień?
FRANKENSTEIN: — To nie jest ranek. Za chwileczkę z powrotem cię uśpimy.
SYLWIA: — Co, znów jestem chora?
FRANKENSTEIN: — Nie sądzę.
SYLWIA: — Czy znów będę miała jakąś operację?
FRANKENSTEIN: — Uspokój się, uspokój się. — (Wyjmuje z kieszeni oftalmoskop).
SYLWIA: — Jak mogę być spokojna, skoro myślę o następnej operacji?
FRANKENSTEIN: (Do mikrofonu): — Tom, daj jej coś na uspokojenie.
SWIFT (Głośnik): — Już daję.
SYLWIA: — Ciekawe, co jeszcze stracę. Uszy? Włosy?
FRANKENSTEIN: — Za chwileczkę będziesz spokojna.
SYLWIA: — Oczy? Tak, oczy, Norbert, czy teraz przyszła kolej na moje oczy?
FRANKENSTEIN (Do Glorii): — Widzisz, coś najlepszego narobiła? — (Do mikrofonu): — No, gdzie są do diabła te środki uspokajające?
SWIFT: — Już powinny zacząć działać.
SYLWIA: — A zresztą to nie ma znaczenia. — (Podczas gdy Frankenstein bada jej oczy): — To jednak oczy, prawda?
FRANKENSTEIN: — Ani oczy, ani nic innego.
SYLWIA: — Łatwo przyszły, łatwo pójdą.
FRANKENSTEIN: — Jesteś zdrowa jak byk.
SYLWIA: — Z pewnością ktoś produkuje świetne oczy.
FRANKENSTEIN: — RCA robi wspaniałe oczy, ale jak na razie nie ma powodu kupować. — (Wycofuje się zadowolony) — Wszystko jest w porządku. — (Do Glorii): — Twoje szczęście.
SYLWIA: — Cieszę się, kiedy moim przyjaciołom się szczęści.
SWIFT: — Można ją już uśpić z powrotem?
FRANKENSTEIN: — Jeszcze nie. Muszę tam na dole sprawdzić parę rzeczy.
SWIFT: — Dobra. Wyłączam się.
Przebitka na wchodzących kilka minut później do pokoju na dole Little’a, Glorię i Frankensteina. Swift siedzi za pulpitem sterowniczym.
SWIFT: — Nocna zmiana się spóźnia.
FRANKENSTEIN: — On ma kłopoty w domu. Posłuchaj mojej rady, chłopcze. Nigdy się nie żeń. (Obserwuje licznik po liczniku).
GLORIA (Przerażona tym, co ją otacza): — Boże… Boże…
LITTLE: — Nigdy przedtem pani tego nie widziała?
GLORIA: — Nie.
FRANKENSTEIN: — Ona była wielką specjalistką od włosów. Odjęliśmy pacjentce wszystko, prócz włosów. — (Jest zaskoczony odczytem licznika) — A to co znowu? — (Wali w licznik, który tym razem wskazuje właściwie) — No, to już co innego.
GLORIA (Beznadziejnie): — Nauka…
FRANKENSTEIN: — A co tyś sobie wyobrażała, że tu zastaniesz?
GLORIA: — Bałam się nawet pomyśleć. Teraz rozumiem, dlaczego.
FRANKENSTEIN: — A czy ty w ogóle masz jakiekolwiek naukowe przygotowanie, czy w minimalnym choćby stopniu potrafisz pojąć to, co tu widzisz?
GLORIA: — W szkole średniej dwa razy oblałam naukę o ziemi.
FRANKENSTEIN: — A czego tam uczą w szkole kosmetycznej?
GLORIA: — Głupich ludzi uczą głupich rzeczy. Jak umalować twarz. Jak zakręcić i rozczesać włosy. Jak je strzyc. Jak farbować. Manicure. Latem pedicure.
FRANKENSTEIN: — Obawiam się, że jak stąd pójdziesz, będziesz opowiadała na prawo i lewo niestworzone rzeczy o tym, co tu się dzieje.
GLORIA: — Niewykluczone.
FRANKENSTEIN: — Zapamiętaj sobie jedno: jesteś i za głupia na to, i za mało wykształcona, żeby w ogóle zabierać głos na temat naszego przedsięwzięcia. Zgoda?
GLORIA: — Może.
FRANKENSTEIN: — A co takiego masz zamiar mówić?
GLORIA: — Nic specjalnego. Po prostu, że…
FRANKENSTEIN: — Że co?
GLORIA: — Ze trzyma pan tu głowę zmarłej kobiety, podłączoną do aparatury, i że się pan nią przez cały dzień zabawia; że nie jest pan żonaty ani nic w tym rodzaju i że w ogóle niczym innym się pan nie zajmuje.
Wszyscy nieruchomieją, jak na fotografii. Obraz ciemnieje, robi się czarny. Potem jaśnieje i postacie zaczynają się poruszać.
FRANKENSTEIN (oburzony): — Jak możesz o niej mówić „zmarła”? Przecież ona czytuje „Kobietę i Dom”! Mówi! Robi na drutach! Pisuje listy do ludzi na całym świecie!
GLORIA: — Ona przypomina koszmarną wróżkę—automat z nędznego lokaliku.
FRANKENSTEIN: — A ja myślałem, że ty ją kochasz.
GLORIA: — Od czasu do czasu tli się w niej jeszcze iskierka tego, czym była dawniej. Kocham tę iskierkę. Większość osób podziwia Sylwię za jej odwagę. Tylko co warta jest ta odwaga, skoro pochodzi stąd? Może pan przekręcić parę kurków i przełączników i będzie się paliła, żeby lecieć rakietą na Księżyc. Ale niezależnie od tego, co pan tu wyczynia, ta mała iskierka, która w niej pozostała, nie przestaje myśleć: „Niech mnie ktoś wreszcie, na miłość boską, stąd zabierze!”
FRANKENSTEIN (Spoglądając na pulpit sterowniczy): — Doktorze Swift, czy mikrofon jest włączony?
SWIFT: — Tak. — (Strzelając palcami) — Przepraszam bardzo.
FRANKENSTEIN: — Zostaw go. — (Do Glorii): — Słyszała słowo w słowo wszystko, co mówiłaś. Ciekawe, jak się czujesz?
GLORIA: — A teraz też mnie słyszy?
FRANKENSTEIN: — Nie krępuj się. Oszczędzasz mi wiele fatygi. Po prostu nie będę jej musiał wyjaśniać, jaką byłaś naprawdę przyjaciółką i dlaczego cię wyrzuciłem.
GLORIA (Podchodząc bliżej do mikrofonu): — Pani Lovejoy?
SWIFT (Powtarza, co słyszy w słuchawkach): — Mówi: „Co takiego, kochanie?”
GLORIA: — W woreczku z robótką ma pani nabity pistolet — na wypadek gdyby pani miała już dość życia.
FRANKENSTEIN (W najmniejszym nawet stopniu nie zaniepokojony bronią, ale pełen pogardy i niesmaku pod adresem Glorii): — Ty idiotko do kwadratu, skąd wzięłaś ten pistolet?
GLORIA: — Zamówiłam korespondencyjnie w domu wysyłkowym w Chicago. Było ogłoszenie w „Romansach z życia wziętych”.
FRANKENSTEIN: — Sprzedają broń głupim dziwkom.
GLORIA: — Gdybym chciała, mogłabym mieć działko przeciwczołgowe.
FRANKENSTEIN: — Pójdę teraz po ten pistolet, który będzie dowodem rzeczowym numer jeden na twoim procesie — (wychodzi).
LITTLE (Do Swifta): — Czy nie powinien pan uśpić pacjentki?
SWIFT: — Ona w żaden sposób nie jest w stanie zrobić sobie krzywdy.
GLORIA (Do Little’a): — Co on chce przez to powiedzieć?
LITTLE: — Jej ręce są tak skonstruowane, żeby nie mogła wymierzyć w siebie broni.
GLORIA (Załamana): — Nawet o tym pomyśleli.
Przebitka na pokój Sylwii. Wchodzi Frankenstein. Sylwia z namysłem ogląda pistolet.
FRANKENSTEIN: — Ładne masz zabawki.
SYLWIA: — Norbert, nie możesz się złościć na Glorię. Sama ją o to prosiłam. Błagałam ją.
FRANKENSTEIN: — W ubiegłym miesiącu.
SYLWIA: — Tak.
FRANKENSTEIN: — Ale teraz już jest wszystko w porządku.
SYLWIA: — Wszystko, poza iskierką.
FRANKENSTEIN: — Iskierką?
SYLWIA: — Tak, tą, o której mówiła Gloria, że ją kocha. Małą iskierką tego, czym byłam dawniej. I teraz, kiedy jestem taka bardzo szczęśliwa, ta iskierka mi nakazuje wziąć pistolet i strzelić.