— Kosmiczny AC — odezwał się Człowiek — w jaki sposób można zawrócić bieg entropii?
BRAK JEST JESZCZE DANYCH, WYSTARCZAJĄCYCH DO UDZIELENIA JEDNOZNACZNEJ ODPOWIEDZI — odparł Kosmiczny AC.
— Zbierz więc dodatkowe dane — powiedział Człowiek. BĘDĘ TAK ROBIĆ. ROBIĘ TO OD STU BILIONÓW LAT. MNIE I MOICH POPRZEDNIKÓW PYTANO O TO WIELE RAZY. ALE WSZYSTKIE DANE, JAKIE POSIADAM, SĄ JAK DOTĄD NIEWYSTARCZAJĄCE.
— Czy mogą kiedyś być dostateczne, żeby udzielić odpowiedzi na to pytanie? Czy też jest to problem nierozwiązywalny bez względu na okoliczności?
NIE MA PROBLEMU NIEROZWIĄZYWALNEGO BEZ WZGLĘDU NA OKOLICZNOŚCI — brzmiała odpowiedź.
— Kiedy więc będziesz miał dość danych, aby odpowiedzieć na to pytanie?
BRAK JEST NA RAZIE DANYCH DO UDZIELENIA JEDNOZNACZNEJ ODPOWIEDZI — odparł Kosmiczny AC.
— Czy będziesz dalej nad tym pracować? — zapytał Człowiek.
BĘDĘ — odpowiedział Kosmiczny AC.
— Poczekamy więc — rzekł Człowiek.
Gasły umierające gwiazdy i galaktyki — a wraz z nimi po dziesięciu trylionach lat agonii zapadała się w czerń przestrzeń kosmiczna.
Człowiek — jeden po drugim — jednoczył się z AC. Fizyczne ciała raz po raz traciły swe umysłowe indywidualności — była to jednakże strata, która przynosiła zysk.
Ostatni z umysłów Człowieka wstrzymał się jeszcze na chwilę przed zjednoczeniem z AC i spojrzał w przestrzeń, nie zawierającą już teraz nic poza resztkami jedynej, ostatniej ciemnej gwiazdy i poza nieprawdopodobnie rozrzedzoną materią, przypadkowo miotaną ostatkami ciepła, asymptotycznie zanikającego do poziomu równowagi w pobliżu zera bezwzględnego.
Człowiek zapytał:
— AC! Czy to już koniec? Czy tego chaosu nie da się już z powrotem obrócić we Wszechświat? Czy nie dałoby się tego dokonać?
BRAK JEST JESZCZE DANYCH DOSTATECZNYCH DO UDZIELENIA JEDNOZNACZNEJ ODPOWIEDZI — odpowiedział AC.
Ostatni umysł Człowieka zjednoczył się z maszyną i istniał już teraz tylko AC — a i on w hiperprzestrzeni.
Materia i energia skończyły się — a wraz z nimi skończyła się przestrzeń i czas. Nawet AC istniał jeszcze tylko dla ostatniego pytania — tego, na które nie umiał był znaleźć odpowiedzi od czasu, kiedy to dwóch na wpół pijanych techników komputerowych dziesięć trylionów lat wcześniej zadało to pytanie maszynie, która z AC miała jeszcze mniej wspólnego, niż człowiek z Człowiekiem…
Na wszystkie inne pytania odpowiedziano już. Dopóki jednak nie została udzielona odpowiedź na ostatnie pytanie, AC nie mógł unicestwić swojej świadomości.
Zbieranie danych dobiegło końca. Nie pozostało już nic do zbierania. Ale wszystkie te dane trzeba było jeszcze opracować i zbadać wszelkie możliwe powiązania, jakie mogły między nimi zaistnieć.
Zabrało to AC cały interwał ponadczasowy.
I wreszcie AC dowiedział się, jak można zawrócić bieg entropii.
Nie było już jednak człowieka, któremu AC mógłby odpowiedzieć na ostatnie pytanie. Ale to było nieważne. Odpowiedź można zastąpić praktyczną demonstracją.
W ciągu następnego interwału ponadczasowego AC rozważał, jak można tego najlepiej dokonać. Starannie, pieczołowicie przygotował program.
Świadomość AC ogarniała już teraz wszystko, co kiedykolwiek wydarzyło się we Wszechświecie i analizowała to, co było teraz Chaosem. Krok po kroku wszystko zostanie zrobione…
I wreszcie AC rzekł: NIECH SIĘ STANIE ŚWIATŁO!
I stało się światło…
Przełożył Krzysztof W. Malinowski
Philip Jose Farmer
TYLKO WE WTOREK
The Sliced — Crosswise Only — on — Tuesday World
Przeniesienie się do środy było praktycznie niemożliwe. Tom Pym nieraz zastanawiał się, jak wygląda życie w inne dni tygodnia. Zastanawiał się nad tym prawie każdy, kto miał choć odrobinę wyobraźni. Były nawet specjalne programy telewizyjne poświęcone temu problemowi. Tom sam brał udział w dwóch takich programach. Ale tak naprawdę to nie miał ochoty wynosić się ze swego świata. Aż pewnego dnia spłonął jego dom.
Stało się to ostatniego, ósmego, dnia wiosny. Obudził się i zobaczył przez drzwi popioły i strażaków. Mężczyzna w azbestowym kombinezonie dał mu znak ręką, żeby nie wychodził. Po upływie piętnastu minut inny mężczyzna w kombinezonie dał mu znak, że niebezpieczeństwo minęło. Tom nacisnął guzik i drzwi stanęły otworem. Zapadł się po kostki w popiele, ciepłym jeszcze pod grubą na cal warstwą zalanych wodą zgliszcz.
Nie było potrzeby pytać, co się stało, a mimo to zapytał.
— Jakieś zwarcie chyba. Ale tak na pewno to nie wiemy. Pożar wybuchł zaraz po północy, po zakończeniu służby przez ekipę poniedziałkową, a przed rozpoczęciem przez nas.
Tom Pym pomyślał, że to chyba dziwnie być strażakiem czy policjantem. Mieli różne godziny służby, chociaż północ stanowiła nieprzekraczalną granicę zarówno dla jednych, jak i dla drugich.
Tymczasem inni zaczęli wychodzić ze swoich somnambulatorów czy też „trumien”, jak je nazywano, tak że tylko sześćdziesiąt pozostało zajętych.
Do pracy szli na ósmą. Sprawienie sobie nowego ubrania i znalezienie mieszkania należało odłożyć na później, bo studio Toma było jeszcze w lesie z wielkim programem specjalnym, który miał być gotów za sto czterdzieści cztery dni.
Zjedli śniadanie w pomieszczeniu zastępczym. Tom zapytał jednego z operatorów, czy nie wie o jakimś mieszkaniu. I tak by dostał z przydziału, ale nie wiadomo, jakie by ono było.
Operator powiedział mu o pewnym domu oddalonym o jakieś sześć przecznic od jego dawnego mieszkania. Umarł charakteryzator i o ile mu wiadomo, miejsce po nim jest jeszcze wolne. Tom, który akurat w tej chwili nie był potrzebny w studio, zadzwonił natychmiast, ale sekretarka powiedziała mu, że biuro jest otwarte dopiero od dziesiątej. Była to bardzo ładna dziewczyna o czerwonych włosach, turmalinowych oczach i niezwykle kuszącym głosie. Zrobiłaby na Tomie znacznie większe wrażenie, gdyby jej nie znał. Grała epizodyczne rólki w dwóch jego programach i Tom wiedział, że ten namiętny głos nie należał do niej. Podobnie zresztą jak kolor oczu.
W południe zatelefonował ponownie; po dziesięciu minutach czekania otrzymał połączenie i poprosił panią Bellefield, żeby w jego imieniu wystąpiła o przydział. Pani Bellefield zbeształa go, że nie zadzwonił wcześniej; nie wiadomo, czy uda jej się jeszcze dzisiaj coś załatwić. Usiłował wytłumaczyć jej, w jakiej się znalazł sytuacji, ale po chwili dał za wygraną. Ach, ci biurokraci! Na noc poszedł do publicznego pomieszczenia zastępczego i z pomocą pól indukcyjnych, które przyspieszały jego sen, odespał niezbędne cztery godziny, po czym obudził się i wszedł do pionowego cylindra z eternium. Stał z dziesięć sekund patrząc przez przezroczyste drzwi na inne cylindry z nieruchomymi postaciami wewnątrz, a następnie nacisnął guzik. Mniej więcej w piętnaście sekund później stracił przytomność.
Jeszcze trzy noce musiał spędzić w publicznym somnambulatorium. Trzy dni jesieni minęły, pozostało już tylko pięć. W Kalifornii nie miało to zresztą większego znaczenia. W Chicago, gdzie kiedyś mieszkał, zima przypominała białą kołdrę trzepaną przez wariatkę. Wiosna była eksplozją zieleni. Lato — lawiną blasku i gorącym tchnieniem. Jesień melonikiem błazna odzianego w pstrokaty kostium.
Czwartego dnia dostał zawiadomienie, że może się wprowadzić do domu, który sobie wybrał. Zdziwiło go to i ucieszyło. Niejeden musiał w tej sytuacji spędzić cały rok — czterdzieści osiem dni — w publicznym pomieszczeniu zastępczym. Przeniósł się na piąty dzień, mając przed sobą jeszcze trzy dni wiosny. Dwa dni wolne od pracy będzie musiał wykorzystać na sprawienie sobie ubrań, zrobienie zakupów żywnościowych i poznanie swoich współmieszkańców. Czasami żałował, że się urodził z talentem aktorskim. W Telewizji pracowało się pięć, czasem sześć dni pod rząd, podczas kiedy taki hydraulik na przykład na siedem dni pracował tylko trzy.