Nowy dom był równie duży jak poprzedni, a mały spacer do pracy dobrze mu zrobi. Mieściło się tam dziennie, łącznie z nim, osiem osób. Wprowadził się wieczorem i przedstawił wszystkim lokatorom. Mabel Curta, sekretarka reżysera, miała go zapoznać z codziennymi domowymi zwyczajami. Tom upewniwszy się, że jego somnambulator został wstawiony do tutejszego somnambulatorium, odprężył się nieco.
Zaprowadziła go tam Mabel, która przyjęła na siebie rolę jego przewodniczki. Była to mała, może nazbyt okrągła kobietka lat trzydziestu pięciu (czasu wtorkowego). Trzykrotnie rozwiedziona, miała chłodny stosunek do małżeństwa — no, chyba że zjawiłby się Pan Odpowiedni. Tom, sam również rozwiedziony, był akurat wolny, ale na wszelki wypadek jej o tym nie powiedział.
— Chodź, obejrzymy twoją sypialnię — zaproponowała Mabel. — Jest mała, ale dzięki Bogu dźwiękoszczelna.
Tom ruszył za nią, ale nagle się zatrzymał. Odwróciła się w drzwiach i spytała:
— Co się stało?
— Ta dziewczyna…
Tom gapił się przez przezroczyste drzwi na dziewczynę stojącą w najbliższym spośród sześćdziesięciu trzech wysokich szarych cylindrów z eternium.
— Rzeczywiście ładna!
Jeśli Mabel odczuwała zazdrość, zdołała ją ukryć.
— Prawda?!
Dziewczyna miała długie, czarne, lekko wijące się włosy, twarz, która urzekała od pierwszego wejrzenia, figurę w miarę pełną, nogi bez końca. Otwarte oczy w przyćmionym świetle robiły wrażenie fioletowobłękitnych. Była ubrana w cienką srebrzystą sukienkę.
Na tabliczce nad drzwiami widniały jej dane personalne. Jennie Marlowe. Urodzona w roku 2031 w San Marino, Kalifornia. Dwadzieścia cztery lata. Aktorka. Niezamężna. Środa.
— Co z tobą, Tom? — spytała Mabel.
— Nic.
Jak mógł jej powiedzieć, że zrobiło mu się słabo od pragnienia, które nigdy nie może zostać zaspokojone? Że zrobiło mu się słabo od jej piękności?
Bo naszą wolą rządzi los.
Czyż może być miłość prawdziwa nie od pierwszego wejrzenia?
— Co się stało? — powtórzyła Mabel, a następnie roześmiała się i dodała: — Chyba żartujesz?
Nie była zła. Wiedziała, że Jennie Marlowe nie jest dla niej groźniejszą rywalką, niż gdyby była nieżywa. I miała rację. Powinien się zająć kimś ze swego świata. A Mabel była całkiem, całkiem. Przylepna, nie można powiedzieć, i po paru drinkach nawet interesująca.
Później, po szóstej, zeszli do świetlicy. Zastali tam prawie wszystkich. Niektórzy siedzieli z wetkniętymi w uszy słuchawkami, inni patrzyli na ekran rozmawiając. Oczywiście program szedł. Wszyscy komentowali wydarzenia z ubiegłego i z tego wtorku. Przewodniczący Izby w związku z upływem kadencji właśnie ustępował. Już się wyraźnie nie nadawał, a kiepski ostatnio stan jego zdrowia nie rokował najmniejszej poprawy. Pokazano cmentarz rodzinny w Missisipi i zarezerwowany dla niego cokół. Kiedyś, kiedy zostaną opracowane metody odmładzania, wyprowadzi się go ze stanu somnambulacji.
— To dopiero będzie! — powiedziała Mabel.
— Dojdą i do tego, jestem pewien — odparł. — Są na dobrej drodze. Już w tej chwili potrafią zahamować proces starzenia się królików.
— Ja nie to miałam na myśli. Z pewnością prędzej czy później metoda odmładzania ludzi zostanie opracowana. Ale co wtedy? Czy sądzisz, że wszyscy wrócą do życia? Przecież oznaczałoby to podwojenie czy może nawet potrojenie liczby ludności. Myślisz, że nie zostawią ich, żeby sobie tam spokojnie stali? — Zachichotała i dodała: — A co zrobią bez nich biedne gołębie?
Objął ją wpół. Jednocześnie przed oczyma stanęła mu tamta dziewczyna — wyobraził sobie, że to tamtą obejmuje. Jej talia jest z pewnością też miękka, ale bez odrobiny tłuszczu.
Zapomnij o niej. Myśl o tym, co teraz. Patrz na dziennik.
Niejaka pani Wilder przebiła najpierw męża, a potem siebie nożem kuchennym. Oboje, zaraz po przybyciu policji, zostali poddani somnambulacji i odwiezieni do szpitala. Zbadano sprawę zwolnienia tempa pracy w urzędach okręgowych. Zarzuca się ludziom poniedziałkowym, że nie programują komputerów na wtorek. Sprawa została przedstawiona władzom obu dni. Z bazy na Ganimedzie donoszą, że Wielka Czerwona Plama na Jowiszu emituje słabe, ale wyraźne impulsy, które robią wrażenie nieprzypadkowych.
Ostatnie pięć minut programu poświęcone było krótkiemu przeglądowi najważniejszych wydarzeń z innych dni. Pani Cuthmar, gospodyni, zmieniła kanał; szła akurat komedia sytuacyjna, co nie spotkało się z niczyimi protestami.
Tom powiedział Mabel, że pójdzie wcześnie spać — sam — i wyszedł ze świetlicy. Czekał go ciężki dzień.
Na palcach przemknął przez hali, zszedł po schodach i zakradł się do somnambulatorium. Przyćmione światła rzucały cienie, panowała cisza. Sześćdziesiąt trzy stojące tam cylindry przypominały granitowe kolumny wielkiej sali starożytnego miasta. Pięćdziesiąt pięć widocznych przez przezroczysty metal twarzy robiło wrażenie białych, rozmazanych plam. Niektórzy mieli oczy otwarte, większość jednak zamykała je w oczekiwaniu na pojawienie się pola wytwarzanego przez specjalną aparaturę umieszczoną w podłodze. Spojrzał na drzwi Jennie Marlowe. Znów zrobiło mu się słabo. Była poza jego zasięgiem, nie dla niego — nigdy. A przecież od środy dzieli go zaledwie jeden dzień. Dzień?! — niecałe cztery i pół godziny.
Dotknął drzwi. Były gładkie i chłodne. Patrzyła na niego. Na zgiętej ręce miała zawieszoną torbę. Kiedy drzwi się otworzą, będzie gotowa do wyjścia. Niektórzy ludzie brali prysznic i robili toaletę zaraz po przebudzeniu i szli prosto do somnambulatora. W minutę po tym, jak o piątej rano automatycznie włączało się pole, wychodzili.
I on rad by o tej samej godzinie opuścić swoją „trumnę” — cóż, kiedy środa stanowiła barierę nie do przebycia.
Odwrócił się. Zachowywał się jak szesnastolatek. A szesnaście lat to on miał sto sześć lat temu, co zresztą było bez większego znaczenia. W sensie biologicznym miał lat trzydzieści.
Zaczął wchodzić na drugie piętro, ale o mały włos nie zawrócił, żeby jeszcze raz na nią spojrzeć. Wziął się jednak w garść i poszedł do swego pokoju. Postanowił zaraz położyć się spać. Może mu się przyśni ta dziewczyna. Jeżeli sny oznaczają spełnienie marzeń, to go do niej zawiodą. Nie „udowodniono” jeszcze, że sny zawsze odzwierciedlają życzenia, ale udowodniono, że człowiek pozbawiony snów traci zmysły. Stąd somnia, wytwarzające specjalne pola, które w ciągu czterech godzin dostarczały człowiekowi niezbędne kwantum snu i marzeń sennych. Po przebudzeniu przechodzi się do somnambulatora, gdzie innego rodzaju pole wstrzymuje wszelkie procesy atomowe. W tym stanie człowiek pozostałby na zawsze, gdyby nie włączyło się pole aktywujące.
Ale Jennie Marlowe nie przyszła do niego we śnie. A jeśli nawet, to nie pamiętał. Obudził się, umył twarz i szybko poszedł do somnambulatorium, gdzie zastał już wszystkich: kończyli ostatniego papierosa, rozmawiali, śmiali się. Za chwilę każdy wejdzie do swego cylindra i zalegnie grobowa cisza.
Zastanawiał się często, co by było, gdyby tak nie wszedł do somnambulatora. Jak by się czuł? Czy by go ogarnęła panika? Przez całe życie nie znał nic innego poza wtorkiem. Czy środowa rzeczywistość runęłaby na niego z rykiem i zalała jak fala przypływu? Porwała go i rzuciła o rafy obcego czasu?