Principessa mówi:
— Słyszałyście, dzieci? Będziemy mieli gościa i musimy być względem niego jak najbardziej godni błogosławieństwa. Chodźcie jeść.
Charles Mattern oczyszcza się, ubiera i je śniadanie, po czym udaje się na lądowisko na tysiącznym piętrze, aby tam przywitać Nicanora Gortmana. Jadąc windą Mattern mija piętra, na których mieszkają jego bracia i siostry wraz z rodzinami. Trzech braci i trzy siostry. Czworo młodszych od niego, a dwoje starszych. Jeden z braci, Jeffrey, umarł młodo i w przykrych okolicznościach. Mattern rzadko myśli o Jeffreyu. Wjeżdża windą na sam szczyt budynku. Gortman zwiedzał rejony tropikalne, a teraz zamierza odwiedzić typową miejską monadę w strefie umiarkowanej. To wielki zaszczyt dla Matterna, że wybrano go oficjalnym gospodarzem Monady. Wychodzi na płytę lądowiska, która jest szczytem Monady 116. Pole siłowe chroni go przed huraganowymi wiatrami smagającymi wyniosłą wieżę. Patrzy w lewo i widzi pogrążoną jeszcze w ciemnościach zachodnią fasadę Monady 115. Po prawej stronie lśnią wschodnie okna Monady 117. Błogosław Boże Huli Jakobinsky i jej jedenaściorgu dzieciom, szepce w duchu Mattern. Widzi ciągnący się aż po horyzont rząd dalszych monad, wież trzykilometrowej wysokości z supersprężonego betonu, wyglądających stąd lekko i zwiewnie. Ten widok zawsze go wzrusza. Błogosław Boże, myśli, błogosław Boże, błogosław Boże!
Słyszy wesoły szum wirników. Ląduje torpedopter. Wysiada z niego wysoki, barczysty mężczyzna ubrany w mieniące się barwami szaty. To na pewno socjokomputator z Hell.
— Nicanor Gortman? — pyta Mattern.
— Boże błogosław. Charles Mattern?
— Błogosław Boże, tak, to ja. Chodźmy.
Hell jest jednym z jedenastu miast Wenus, którą człowiek przystosował odpowiednio do swoich potrzeb. Gortman nigdy przedtem nie był na Ziemi. Mówi powoli, flegmatycznie, monotonnie. Matternowi przypomina to sposób mówienia mieszkańców Monady 84, którą kiedyś odwiedził. Czytał artykuły Gortmana. Rzetelna robota, doskonała argumentacja.
— Szczególnie lubię „Dynamikę etyki łowieckiej” — mówi Mattern, gdy zjeżdżają szybem zjazdowym. — Znakomite. Prawdziwa rewelacja.
— Naprawdę pan tak sądzi? — pyta mile zaskoczony Gortman.
— Oczywiście. Staram się czytać maksimum pism wenusjańskich. To takie fascynująco obce czytać o polowaniach na dzikie zwierzęta.
— Na Ziemi nie ma dzikich zwierząt?
— Błogosław Boże, nie — odpowiada Mattern. — Nie moglibyśmy na to pozwolić. Ale szalenie lubię czytać o waszym sposobie życia, tak bardzo różnym od naszego.
— Czy to coś w rodzaju psychicznej ucieczki? — pyta Gortman.
Mattern patrzy na niego ze zdziwieniem.
— Nie rozumiem, o co chodzi.
— O to, że kiedy pan o tym czyta, pańskie życie na Ziemi wydaje się znośniejsze.
— O, nie! Nie. Życie na Ziemi jest całkiem znośne, niech mi pan wierzy na słowo. Czytam to tylko dla rozrywki. A także dla osiągnięcia tej niezbędnej, wie pan, paralaksy, dla moich własnych prac — mówi Mattern. Dotarli właśnie do 799 poziomu.
— Najpierw pokażę panu moje mieszkanie.
Wychodzi z szybu i ruchem ręki przyzywa Gortmana.
— To jest Szanghaj. To znaczy, tak nazywamy ten czterdziestopiętrowy blok od 761 do 800 piętra. Mieszkam tuż pod najwyższym piętrem Szanghaju, co świadczy o moim statusie zawodowym. Monada 116 obejmuje łącznie 25 miast. Na samym dole jest Reykjavik, a na szczycie — Louisville.
— Kto decyduje o tych nazwach?
— Powszechne głosowanie obywateli. Szanghaj nazywał się poprzednio Kalkuta, co mi się osobiście bardziej podobało, ale grupka malkontentów z 775 piętra przeforsowała referendum w siedemdziesiątym piątym no i tak już zostało.
— Sądziłem, że w monadach miejskich nie ma malkontentów — mówi powoli Gortman. Mattern uśmiecha się.
— Nie w potocznym sensie tego słowa. Ale dopuszczamy do pewnych konfliktów. Człowiek bez konfliktów, nawet tutaj, nie byłby w pełni człowiekiem.
Biegnącym na wschód korytarzem idą powoli w stronę mieszkania Matterna. Jest już 7.10 i tabuny dzieci trójkami i czwórkami wysypują się z mieszkań w drodze do szkoły. Mattern pozdrawia je serdecznym ruchem ręki. Przebiegają obok nich ze śpiewem.
— Na tym piętrze mamy średnio 6,2 dzieci na jedną rodzinę — mówi Mattern. — Jest to najniższa średnia w całym gmachu. Przyznaję to ze wstydem. Ludzie na wysokich stanowiskach wyraźnie źle się rozmnażają. W Pradze mają takie jedno piętro — chyba 117 — gdzie średnia wynosi 9,9 na rodzinę. Czy to nie wspaniałe?
— Czy pan to mówi z ironią? — pyta Gortman.
— Bynajmniej!
Mattern czuje, jak go zalewa fala uniesienia.
— My kochamy dzieci. Popieramy wielki przyrost. Chyba pan sobie zdawał z tego sprawę, zanim pan wyruszył na objazd tych…
— Tak, tak — mówi skwapliwie Gortman. — Byłem w pełni świadom ogólnej dynamiki kulturalnej. Ale sądziłem, że może pańskie osobiste odczucie…
— Jest sprzeczne z normą?! To, że jestem po trosze naukowcem, nie upoważnia pana do opinii, że dezaprobuję własny system kulturalny.
— Proszę mi wybaczyć tę implikację. I proszę nie myśleć, że jestem przeciwny waszym zasadom, chociaż świat wasz jest mi bardzo obcy. Błogosław Boże, nie kłóćmy się, Charles.
— Błogosław Boże, Nicanor. Nie chcę, aby pan uważał, że jestem przewrażliwiony.
Uśmiechają się do siebie. Mattern jest zły, że okazał rozdrażnienie. Gortman mówi:
— Ilu mieszkańców liczy 799 piętro?
— 805 osób, o ile się orientuję.
— A Szanghaj?
— Około 35 000.
— A cała Monada 116?
— 881 000.
— W tej konstelacji domów znajduje się pięćdziesiąt monad, prawda?
— Tak.
— To daje łącznie około 40 milionów mieszkańców — stwierdza Gortman. — Czyli tylko trochę więcej niż cała ludność Wenus. Ciekawe!
— A to przecież nie jest największa konstelacja — głos Matterna wibruje dumą. — Sansan i Boswash są większe! W Europie jest kilka jeszcze większych — Berpar, Wienbud… A planuje się jeszcze więcej!
— Całkowite zaludnienie wynosi zatem?…
— 75 miliardów! — krzyczy Mattern. — Błogosław Boże! Nigdy jeszcze nie było czegoś podobnego! Nikt nie głoduje! Wszyscy są szczęśliwi! Pełno wolnej przestrzeni! Bóg był dla nas łaskawy, Nicanor!
Przerwał, gdy zbliżyli się do drzwi z numerem 79315.
— Oto mój dom. Wszystko, co moje, jest także twoje, drogi gościu.
Wchodzą.
Mieszkanie Matterna jest całkiem przyzwoite. Ma prawie 90 m2 przestrzeni użytkowej. Zwijana platforma sypialna składane łóżka dziecinne i łatwo przestawialne meble. Praktycznie pokój jest zupełnie pusty. Ekran i informator zajmują dwuwymiarowe przestrzenie ścian, tam gdzie niegdyś zawsze stał telewizor, regał z książkami, biurko, szafki i inne graty. Widne i przestronne pomieszczenie, w sam raz dla tak nielicznej, sześcioosobowej rodzinki.
Dzieci nie poszły jeszcze do szkoły. Principessa zatrzymała je w domu, aby zobaczyły gościa, są więc nieco podniecone. W chwili gdy Mattern wchodzi do mieszkania, Sander i Indra biją się o ukochaną zabawkę — generator snów. Mattern jest zdumiony. Konflikt w domu? Dzieci walczą po cichu, aby matka nic nie zauważyła. Sander kopie siostrę w goleń. Indra, krzywiąc się niemiłosiernie, drapie brata po twarzy.