Выбрать главу

— Biedny Heron! — powiedział Aldez drwiąco. — Przyzwyczaił się nosić na Ziemi swoje sto pięćdziesiąt kilogramów i teraz wciąż mu czegoś brakuje, więc zrobił sobie ołowiane podeszwy, pas i coś tam jeszcze. Biedak, pierwszy raz na Księżycu, wciąż ma kłopoty ze zmniejszonym ciążeniem.

Zatrzasnął drzwi, zaryglował je od zewnątrz i pokrzykując coś jeszcze za Heronem, oddalił się.

„Wygląda na to, że wykonałem zadanie” — pomyślał Jan, sadowiąc się na skraju barłogu, obok leżącego Binxa. Ten, obudzony już widocznie wcześniej, odchylił teraz skraj koca i spojrzał na Jana.

Był człowiekiem starym, nawet bardzo starym. Miał twarz kościstą, o ciemnej cerze, zmęczone i podpuchnięte oczy i dość jeszcze gęste, zupełnie białe włosy. Przez chwilę mierzył Jana wzrokiem.

— Kto ty jesteś? — powiedział nagle napastliwie. — Czego chcesz? Niczego ci nie powiem, rozumiesz? Niczego!

— Dzień dobry, panie Binx — powiedział Jan łagodnie, a nie doczekawszy się odpowiedzi na powitanie, ciągnął dalej. — Przybyłem tu, by panu pomóc. Wysłał mnie Kosmopol…

— Stary chwyt! — przerwał mu Binx niecierpliwie.

— Niech pan posłucha, Binx — powiedział Jan ostrzej. — Nie wiem, co pan ma do ukrywania, ja w każdym razie niczego nie chcę z pana wydobyć. Wiem, że Aldez potrzebuje pana nie tylko w charakterze zakładnika. Wiem także, że nie jest pan naprawdę tym, za kogo się pan podaje. Proszę mi powiedzieć, kim pan naprawdę jest?

Staruszek spojrzał na niego bystro.

— Jak to? Jeśli pan jest z tej szajki, to nie powinien pan o to pytać!

Jan zauważył, że Binx przeszedł w rozmowie z „ty” na „pan”, i wyciągnął stąd wniosek, że staruszek zaczyna się zastanawiać nad prawdziwością jego oświadczenia.

— Czyżby zatem Kosmopol tak bardzo interesował się moim losem, nie wiedząc, kim jestem?

— Kosmopol wie, ale mnie o tym nie poinformowano. Może to miało jakieś znaczenie, zanim się tu dostałem. Teraz jednak sądzę, że powinienem się o tym dowiedzieć. Od pana właśnie…

Binx zastanawiał się jeszcze, lecz wreszcie doszedł widocznie do wniosku, że nie ryzykuje właściwie niczym, ujawniając w tej sytuacji swą tożsamość.

— Mówisz, że wiedzą… — powiedział w zadumie. — Wobec tego dziwi mnie, że dotychczas jeszcze nie zbombardowali tej stacji i kilku sąsiednich, dla pewności. Czekałem na to, jak na zbawienie. Oni jeszcze nie próbowali mnie torturować, ale… nie widział pan pewnie tego olbrzyma, Herona… Na sam widok można się załamać. Ale ja i tak niczego nie powiem. Może pan to powtórzyć swoim szefom w Kosmopolu, albo, jeśli pan jest człowiekiem Aldeza, to jemu… Mnie na życiu nie zależy, zresztą… to i tak na jedno by wyszło, życia nie ocalę. Ale nie powiem niczego. Nie pomogą im ani stare mapy Księżyca, ani nikt z żyjących… Kerman dawno nie żyje, a wiem, że pary z ust nie puścił przez całe życie. To był twardy człowiek! I uczciwy. A Dali zginął na Marsie dwadzieścia dwa lata temu. Więc i stary Molton też zabierze, jako ostatni, do grobu tę tajemnicę. Robota była wykonana jak należy. Dobra, czysta robota!

— Molton to pan?

— Starszy sierżant Molton, młody człowieku…

Drzwi otworzyły się. Ukazała się w nich postać, prawie w całości wypełniająca ich otwór.

— No, chodź, bracie — powiedział ochrypły bas. — Mamy dla ciebie lepszy pokój. Jesteś, bądź co bądź, kolegą naszego szefa!

III

Jan przewracał się po raz setny z boku na bok, jednak sen nie nadchodził. Myśli krążyły wciąż wokół przedziwnej sytuacji, w jakiej znalazł się mimo chęci. Usiłował sobie perswadować — że przecież major, wysyłając go tutaj, musiał mieć jakiś plan uwolnienia ich obydwu, Jana i Binxa alias Moltona. Może Aldez nie był tak niebezpieczny, jak można by przypuszczać? A może… ryzyko wysłania Jana tutaj było niczym w porównaniu z konsekwencjami, jakie wyniknęłyby, gdyby go tu nie wysłano?

Kerman, Molton i Dall… Te trzy nazwiska, w ten właśnie sposób uszeregowane, nie dawały Janowi spokoju. Stapiały się w nierozłączną trójcę, jak nazwiska pierwszych zdobywców Księżyca, jak… Stare mapy… Starszy sierżant Molton… Sierżant? Zaraz, zaraz… Nagłe olśnienie zwaliło się na Jana, jakby strop spadł mu na głowę. Dreszcz panicznego strachu przeszył go od pięt po czubek głowy. W jednej chwili zupełnie oprzytomniał, resztki snu umknęły gdzieś, usiadł zupełnie przytomny na posłaniu.

Jan nie był nigdy entuzjastą historii nowożytnej, ale tych nazwisk nie powinno się zapominać! Przed pół wiekiem były symbolem czegoś wielkiego w historii ludzkości. Tak jak pierwsi zdobywcy Księżyca, choć nie sami byli autorami sukcesu — stali się symbolem zwycięstwa…

Jan ułożył się na wznak i zaczął w myślach porządkować swe skromne wiadomości historyczne.

Gdyby nie skojarzenie, wywołane zestawieniem trzech nazwisk, Jan nigdy by nie powiązał swej obecnej sytuacji i sprawy, w którą był zamieszany, z tą mroczną tajemnicą sprzed pół wieku. Nie śmiałby po prostu przypuścić, że jemu właśnie przypaść może rola w rozgrywce tak dramatycznej i toczącej się o tak ostateczną stawkę… Dopiero w tej chwili zrozumiał intencje majora, który chciał najdłużej oszczędzić mu ciężaru odpowiedzialności… Ale teraz ciężar ten runął na barki Jana.

„Czy jednak naprawdę ta odpowiedzialność spoczywa wyłącznie na mnie? — zastanawiał się Jan. — Należałoby przypuszczać, że major liczył się z możliwością poznania przeze mnie prawdy tutaj, w jaskini zbójców. Poza tym, o ile dobrze pamiętam, powiedział on, że moje zadanie polega na dostaniu się tutaj. Zatem niewiedza moja o istocie sprawy potrzebna była tylko do chwili, gdy znajdę się w stacji. Stąd wniosek, że teraz nie muszę już czuć się zobowiązany do czegokolwiek. Otrzymałem wyraźne zezwolenie na działanie w sposób zupełnie dowolny. Może nawet chodzi o to, bym robił i mówił cokolwiek, dla zmylenia, rozproszenia uwagi przeciwnika?”

Czując się pionkiem w rozgrywce, postanowił poprowadzić własną grę w ramach tej głównej, rozgrywanej gdzieś ponad nim.

Nie zmrużywszy oka przez następnych kilka godzin, Jan układał scenariusz tej rozgrywki. Analizował i odrzucał liczne warianty kłamstwa i krętactwa, coraz usilniej wierząc, że odkrył cel swojego pobytu w stacji: mącenie w głowie Aldezowi.

Szczęknął zamek. Drzwi otworzył Aldez. Poprowadził Jana w kierunku celi Moltona.

— No, staruszku! — powiedział uchylając drzwi. — Mamy go już!

— Nic nie powiem — burknął Molton ze swego kąta. — Zostaw mnie w spokoju, łajdaku.

— Mamy twojego wnuka, słyszysz? — powiedział Aldez głośniej.

Starzec zerwał się z posłania, spojrzał szeroko otwartymi oczami w kierunku drzwi.

— Łżesz, nie znajdziecie go! Nie uda się wam! — krzyknął głosem pełnym nadziei i przerażenia równocześnie.

Spostrzegłszy, że osobą towarzyszącą Aldezowi nie jest jego wnuk, uspokoił się nieco i powiedział:

— Dopóki go nie zobaczę, nie uwierzę.

— Namyśl się. Możesz go zobaczyć lada chwila. Dostałem szyfr. Moi ludzie znaleźli go wreszcie.

— Kłamstwo! — Starzec rzucił się z pięściami w kierunku Aldeza, lecz ten powalił go jednym pchnięciem na posadzkę.

— Zostaw go, Carlos — wmieszał się Jan. — Gdyby to było na Ziemi, rozbiłby sobie głowę. Uszkodzisz swój skarb i diabli wezmą cały plan.

— A ty co wiesz o moich planach? — Aldez starannie zamknął drzwi i popchnął Jana w kierunku schodów.

— Domyślam się. Muszę ci powiedzieć, że zaczyna mi się to podobać. Tym bardziej że widzę twoją wyraźną przewagę nad Kosmopolem w tej rozgrywce. Myślę, że w tej sytuacji nie mam wyboru i powinienem zdecydować się na… współpracę z tobą.