SYLWIA: — I ty tego pragniesz?
FRANKENSTEIN: — Bardziej niż czegokolwiek na świecie.
SYLWIA: — No to masz. — (Wygarnia do niego z pistoletu).
Ten sam pokój w niecałe pół godziny później. Stoi drugi trójnóg z głową Frankensteina. I Frankenstein, i Sylwia śpią. Swift, w asyście Little’a, gorączkowo dokonuje ostatnich podłączeń do aparatury na dole. Dokoła walają się klucze, lutownica i inne narzędzia hydrauliczne i elektryczne.
SWIFT: — To by było wszystko. — (Prostuje się i rozgląda). — No tak, to by było wszystko.
LITTLE (Spoglądając na zegarek): — Od pierwszego strzału upłynęło dwadzieścia osiem minut.
SWIFT: — Całe szczęście, że pan był tutaj.
LITTLE: — Bardziej by się panu przydał hydraulik.
SWIFT (Do mikrofonu): — Charley, my tu już jesteśmy gotowi. A ty?
CHARLEY (Głośnik): — Gotowy.
SWIFT: — Daj im drinka.
GLORIA (staje otępiała w drzwiach).
CHARLEY: — Już dostali. Będą chodzili na rzęsach.
SWIFT: — Daj im może trochę LSD.
CHARLEY: — Już się robi.
SWIFT: — Stop! Zapomniałem o fonografie. — Do Little’a): — Doktor Frankenstein prosił, że gdyby kiedykolwiek do tego doszło, chciałby po odzyskaniu przytomności posłuchać płyty. Powiedział, że ona jest tam, gdzie wszystkie inne, taka w gładkiej białej kopercie. (Do Glorii): — Poszukaj.
GLORIA podchodzi do fonografu, znajduje płytę.
GLORIA: — To ta?
SWIFT: — Nastaw.
GLORIA: — Którą stronę?
SWIFT: — Nie wiem.
GLORIA: — Jedna strona jest zaklejona taśmą.
SWIFT: — To tę stronę bez taśmy. — (Gloria zakłada płytę. Do mikrofonu): — Przygotuj się, żeby ich obudzić.
CHARLEY przygotowuje się.
Płyta zaczyna grać. Jest to duet Jeanette MacDonald i Nelsona Eddy z „Cudownej tajemnicy życia”.
SWIFT (Do mikrofonu): — Obudź ich!
FRANKENSTEIN i SYLWIA budzą się, przepełnieni nieokreśloną radością. Na pół śniąc zaczynają zdawać sobie sprawę z muzyki, w końcu dostrzegają siebie nawzajem, patrzą na siebie jak starzy dobrzy przyjaciele.
SYLWIA: — Witaj!
FRANKENSTEIN: — Cześć.
SYLWIA: — Jak się czujesz?
FRANKENSTEIN: — Cudownie. Po prostu cudownie.
Przełożyła Zofia Uhrynowska
Victor Contoski GAMBIT VON GOOMA
Van Goom’s Gambit
Gambitu Von Gooma nie znajdziecie w żadnej książce na temat otwarć szachowych. Moderne Schachtheorie Ludvika Pachmana po prostu go ignoruje. Autorytatywna Tieoria szachmatnych diebiutow Paula Keresa wspomina o nim tylko mimochodem w przypisie na stronie 239, radząc czytelnikom, żeby pod żadnym pozorem nie próbowali go stosować i na wszelki wypadek nie podaje o nim żadnych bliższych informacji. Archives doktora Maxa Euwe odnotowują go w skorowidzu pod inicjałami V. G. (Gambit), ale na szczęście nie podają strony. Dwudziestotomowa Chess Encyclopaedia (wydanie czwarte) stwierdza, że Von Goom jest postacią mityczną i zalicza go do tej samej grupy zjawisk co wilkołaki i wampiry. O jego gambicie nie ma nawet wzmianki. Wasilij Nikołajewicz Krylów gorąco poleca gambit Von Gooma w angielskim wydaniu swojej książki Russian Theory of the Opening, ale w rosyjskim wydaniu nie ma na ten temat ani słowa. Na szczęście Krylów nie znał — i nie zna nadal — samych ruchów, nie mógł więc ich polecić swoim amerykańskim czytelnikom. Gdyby to zrobił, zimna wojna byłaby skończona. Byłby to koniec Ameryki, a może nawet koniec świata.
Von Goom był jak większość odkrywców niepozornym człowiekiem i najprawdopodobniej dokonał swego odkrycia, jak większość odkrywców, przypadkiem. Był nieślubnym dzieckiem znanej aktorki i ważnej osobistości ze świata politycznego. To skandaliczne pochodzenie było zmorą jego młodych lat i gdy tylko zyskał do tego prawo, zmienił sobie nazwisko na Von Goom. Odmówił przyjęcia imienia, gdyż twierdził, że nie jest chrześcijaninem, co mogło się wówczas wydawać nieistotne, ale z czasem miało rzucić wiele światła na tę niecodzienną postać. Rósł szybko jako dziecko i w wieku dziesięciu lat osiągnął wzrost pięciu stóp i czterech cali. Uznał widocznie, że to mu wystarczy, bo dalej już nie rósł. Kiedy zmierzono jego ciało po nagłym zgonie, okazało się, że ma dokładnie pięć stóp i cztery cale. Wkrótce po tym, jak przestał rosnąć, przestał również mówić. Pracować nie przestał tylko dlatego, że nigdy nie zaczynał. Majątki rodziców pozwalały mu na zaspokojenie wszystkich potrzeb. Przy pierwszej okazji rzucił szkołę i następne dwadzieścia lat życia spędził na czytaniu fantastyki naukowej i zapuszczaniu wąsa na jednej połowie twarzy. Prawdopodobnie gdzieś w tym okresie zapoznał się z grą w szachy.
Piątego kwietnia 1997 roku po raz pierwszy wziął udział w turnieju szachowym. Były to mistrzostwa stanu Minnesota. Początkowo uczestnicy sądzili, że mają do czynienia z głuchoniemym. Później jednak sędzia główny ogłaszając zestawienie par pomylił się i przeczytał: „Białe — Kurt Brasket, czarne Van Goon”. „Von Goom” poprawił cichy, skrzypiący głos pełen bezdennego sarkazmu. W ten sposób Von Goom odezwał się po raz pierwszy od dwudziestu lat. Miał się odezwać jeszcze raz, przed śmiercią.
Von Goom nie wygrał mistrzostw stanu Minnesota. Przegrał z Brasketem w dwudziestym dziewiątym posunięciu. Następnie przegrał z George’em Barnesem po dwudziestu trzech ruchach, z K. N. Pedersenem po dziewiętnastu, Frederickiem G. Galvinem po siedmiu i z Jarnesem Seifertem po trzydziestu dziewięciu. Z doktorem Miltonem Ottesonem przegrał po trzech ruchach i z „Baby” George’em Jacksonem (który miał wówczas pięć lat) po stu dwóch. Zaraz potem wycofał się z rozgrywek szachowych na dwa lata.
Następny jego występ miał miejsce dwunastego grudnia 1999 roku w wielkim otwartym turnieju w Birmingham, gdzie również przegrał wszystkie partie. W tym samym roku wziął jeszcze udział w Festiwalu Szachowym we Fresno, w Kongresie Szachowym Stanów Wschodnich, w Turnieju Nadziei Krainy Brzoskwiń oraz w mistrzostwach Alaski. Bilans roku zamknął stosunkiem czterdzieści jeden do zera na korzyść swoich przeciwników.
Von Goom jednak nie zrażał się łatwo. Przez następne dwa i pół roku startował we wszystkich możliwych turniejach. Pieniądze nie grały roli, odległość nie była przeszkodą. Kupił sobie własny samolot i nauczył się latać, aby móc podróżować po całym kontynencie i grać w szachy wszędzie, gdzie to tylko możliwe. Pod koniec tego dwu i półletniego okresu wciąż jeszcze czekał na swoje pierwsze zwycięstwo.
I wtedy odkrył swój gambit. Samo odkrycie musiało być niewątpliwie dziełem przypadku, ale zasługę — czy też raczej hańbę — rozpracowania wariantów przypisać należy Von Goomowi. W toku swoich bluźnierczych eksperymentów przekonał się, że gambit można rozgrywać zarówno białymi jak i czarnymi. Nie było przeciwko niemu obrony. Musiał spędzić wiele przerażających nocy nad szachownicą, analizując sprawy, których człowiek nie powinien analizować. Odkrycie gambitu i wniosków z niego płynących okryło jego głowę siwizną, chociaż jego półwąs pozostał brudnorudy aż do śmierci, która zresztą była blisko.
Pierwszą okazją do wypróbowania gambitu stał się wielki otwarty turniej o mistrzostwo Nowego Jorku. Powszechnym faworytem był zaprawiony w bojach obrońca tytułu arcymistrz Miroslav Terminsky, chociaż serca publiczności były po stronie Johna George’a Batemana, mistrza wyższych uczelni, który jednocześnie grał w reprezentacyjnej drużynie piłki nożnej, był członkiem ekskluzywnej korporacji Phi Beta Kappa i najmłodszym członkiem Komisji Energii Atomowej. W tym czasie Von Goom był już znaną, raczej komiczną postacią w świecie szachowym. Ludzie przywykli do jego milczenia, samotnictwa, nawet do jego półwąsa. Kiedy podpisywał kartę zgłoszenia, kilku graczy zauważyło, że posiwiał, ale większość nie zwróciła na niego żadnej uwagi. W piętnaście minut od rozpoczęcia gry Von Goom wygrał pierwszą w życiu partię. Jego przeciwnik zmarł na atak serca.